Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

„Strzeżcie się agentur”

„Szpicel jest to najnikczemniejsze stworzenie na świecie, gorsze od najdzikszego zwierzęcia, bo wilk, lis, tygrys albo lew napadają inne zwierzęta, szarpią je i pożerają, lecz żadne z tych dzikich bestii nie napada i nie pożera swego plemienia; ale szpicel podły braci swych sprzedaje, aby za ich krew i łzy pić i hulać, zbytkować i rozpustować” – pisał na łamach tajnego, powstańczego pisma w 1863 roku poeta, pisarz, wydawca Wacław Ludwik Anczyc, autor słynnych pieśni, wśród nich „Marsza strzelców”.

„Niech każdy prawy syn Polski odwróci się i splunie, gdy koło szpicla przechodzić będzie, niech mu nie poda ręki ani pozwoli wejść pod swój dach, ani posili chlebem, ani napoi wodą, niech każdy przeklnie jego kroki i omija dom jako powietrzem rażony” – wzywał Anczyc, pierwszy z dobrze zasłużonej, krakowskiej rodziny wydawców i społeczników (jego wnuka kapitana Wojska Polskiego, więźnia Starobielska zamordowało NKWD w Charkowie), wydawca powstańczej bibuły: „Kosyniera”, „Partyzanta”, „Przyjdź Królestwo Twoje”.

Obita gęba oberpolicmajstra Trepowa


Podczas powstania styczniowego niejednego rosyjskiego konfidenta „dotknęła pomsta zdradzonego narodu” – wbity sztylet lub gałąź na pobliskim drzewie. Nie łatwo też było ich mocodawcom. Jeszcze przed wybuchem powstania, gdy Warszawę zaczęło ogarniać patriotyczne przebudzenie po stolicy krążył wierszyk: „Na Starym Mieście, przy wodotrysku, Pan policmajster dostał po pysku”. Tak młodzież potraktowała oberpolicmajstra – dowodzącego stołeczną policją – płk. Fiodora Trepowa, gdy pojawił się na jednej z manifestacji.

Konfidentów, którzy uniknęli wyroku powstańczego wymiaru sprawiedliwości, czekała infamia. „Za marny grosz, który wziąłeś jako zapłatę za twe zdrady, otoczą cię przekleństwa narodu i pomsta niebios. I anioł Boga na czole twym wyryje wieczny i niczym niezatarty napis: szpicel i zdrajca Ojczyzny. Wnuki i prawnuki nasi przeklinać będą pamięć twą i pluć na twój grobowiec, i z pogardą wspominać podłe twe nazwisko”.

Zdrada własnego narodu – zaprzedanie swej ojczyzny obcym – oceniano jednoznacznie, co było oczywiste dla naszych przodków. Marszałek Józef Piłsudski na Zjeździe Legionistów w 1927 roku, w kaliskiej świetlicy 29. Pułku Strzelców Kaniowskich wypowiedział słynne słowa: „Polskę, być może, czekają i ciężkie przeżycia. Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym”.

Jedna z największych podłości


W czasie II wojny światowej w „Biuletynie Informacyjnym” – głównym organie ZWZ-AK – w kwietniu 1941 roku czytamy: „Pragniemy napisać o jednym z rzadszych, ale zarazem jednym z najcięższych zjawisk polskiego życia pod okupacją. Pragniemy przedstawić kał naszego życia narodowego: donosicielstwo. (…) Donosicielstwo-denuncjacja jest jedną z największych podłości, jaką człowiek może popełnić. Podłość ta swoją ohydą rani najboleśniej dumę narodową i domaga się zadośćuczynienia. Domaga się usunięcia ze społeczeństwa typów nienadających się do polskiej wspólnoty narodowej”.

Jeszcze w stanie wojennym na początku 1982 roku w „Kodeksie okupacyjnym” czytaliśmy: „Stosuj bojkot towarzyski (nie witaj się, nie podawaj ręki, nie rozmawiaj) wobec donosicieli, służalców, nadgorliwców, tych, którzy poparli juntę. Niech wokół siebie czują pustkę”. Minęło trzydzieści lat… Dziś stoją w świetle reflektorów i pouczają ze swych telewizji, gazet, uczelnianych katedr, sądowych sal, ministerialnych, ambasadorskich gabinetów, nie wspominając już o prezesowskich czy dyrektorskich stołkach. Ale czemu się dziwić, gdy ich mocodawcy - członkowie junty z 13 grudnia 1981 roku – są ozdobą „salonów”, a gdy który odchodzi, to w honorowej asyście Wojska Polskiego. 

Odwieczny porządek, w którym to konfident, zdrajca byli łajdakami, wywróciła okrągłostołowa „elita” III RP – ze swą ostatnią odsłoną „fajną Polską” – która w destrukcji niemal wszystkiego może już śmiało konkurować z PRL-em, a niekiedy zostawia go daleko z tyłu. Część środowisk akademickich, artystycznych, dziennikarskich, politycznych, prawniczych, sędziowskich – długo by wymieniać – już nie oczyści swych życiorysów z hańbiącej obrony donosicieli, nie wspominając już o byciu nimi. Z szydzenia z tych – niekiedy jeszcze niedawnych swych kolegów – którzy stanęli po stronie prawdy i przyzwoitości. Zresztą stosunek do agentury i zdrajców jest tylko jedną z odsłon moralnego upadku jaki fundują nam współcześni inżynierowie dusz. Nie brakuje przykładów – nie tylko w historii Polski – jak kończyły narody, imperia, które ulegały demoralizacji. Doświadczyła tego Rzeczpospolita w XVIII wieku, a powstańcy styczniowi – już kolejne pokolenie naszych rodaków – płacili daniną krwi i cierpienia za swych prapradziadów, którzy sprzedali się za rosyjskie bądź pruskie srebrniki, a reszta „jadła i popuszczała pasa”.

Ile rubli za głowę przyjaciela?


W 1863 roku nie raz donosiciele poprowadzili kozaków pod powstańcze kryjówki, wskazali miejsca przygotowanych zasadzek, nasłali policję na konspiracyjne adresy. Jednym z nich był Aleksander Zwierzchowski, który „sam on dla niepoznaki był nawet aresztowany przez parę tygodni” a potem „gdzie tylko stopa Zwierzchowskiego dotknęła, pociągał nowe i nowe ofiary”. Jedną z nich był Władysław Daniłowski na początku powstania członek Rządu Narodowego, zesłany po aresztowaniu na Syberię. Pozostawił opis tego konfidenta jako „człowieka swobodnego, bujającego po Paryżu, którego nic ze znanych psychologicznych pobudek nie zmuszało do nikczemności, który sam dobrowolnie narzuca się. Wyprasza: „Wyślijcie mnie z poleceniami do Warszawy”, a w myśli układa już, ile dostanie rubli za każdą wydaną tajemnicę, ile za każdą głowę swego przyjaciela, którego uda mu się z Paryża do Cytadeli sprowadzić”.

Po straceniu latem 1864 roku ostatnich członków Rządu Narodowego na czele z Romualdem Trauguttem, oberpolicmajster - już wtedy - generał Trepow przygotował tajną operację. Podrobił pieczęcie Rządu Narodowego i wysłał Zwierzchowskiego do Paryża, skąd ten powołując się na krajową organizację – ściągał kolejnych emisariuszy do Warszawy – prosto w ręce Rosjan. Zmieniają się czasy, systemy, technika, ale schemat pozostaje ten sam – stworzenie „własnej” opozycyjnej struktury, do której przyciąga się ludzi gotowych podjąć działalność, nieświadomych udziału w policyjnej prowokacji. Taki był pomysł oberpolicmajstra Trepowa, tak działali bolszewicy w operacji „Trust”, rodzima bezpieka w operacji „Cezary” (fałszywa V Komenda Zrzeszenia WiN), tak rozpracowywano podziemie w latach 80. i tak na całym świecie służby działają i dzisiaj…

„Ostatki sumienia w nikczemnej duszy”

Zwierzchowski wysłał w styczniu 1865 roku do Warszawy na adres Zapiecek 119 – do mieszkania rosyjskiego agenta Jakuba Tregera – emigracyjnego emisariusza Zdzisława Janczewskiego, aby powołać nowy „Rząd Narodowy”. Wszystko odbyło się w tym mieszkaniu, a jego członkami – poza nieświadomym Janczewskim – zostało jeszcze dwóch carskich konfidentów: Bolesław Radoński i sam Zwierzchowski. Janczewski coś przeczuwał – znalazł nawet list Trepowa do Zwierzchowskiego, ale nie mógł uwierzyć, gdy zaczął się ukrywać, było już za późno. Listy adresowane do Paryża z ostrzeżeniem oczywiście przechwytywali Rosjanie. I tak prosto w ręce Moskali wpadli sprowadzeni z Francji Władysław Rudnicki i Daniłowski. Gdy ten ostatni w czasie śledztwa dowiedział się o zdradzie Zwierzchowskiego, z którym łączyły go przyjacielskie relacje, „wpadł w bezładną apatię”, spowodowaną szokiem. Dopiero wtedy mógł sobie Daniłowski wytłumaczyć „bladość Zwierzchowskiego i jego pomieszanie i ukrywany niepokój, kiedy mnie na dworcu warszawskim oczekiwał. Ostatki sumienia, jakie zostały jeszcze w tej nikczemnej duszy, dręczyły go i wyrzucały mu jego podłość na widok ufającej mu, a już zaprzedanej przez niego ofiary”. Do końca mimo pewnych wątpliwości – podobnie jak inni – „wierzyłem w jego słowa i zapewnienia przyjaźni, z jakimi się żegnał ze mną w hotelu, podczas gdy za drzwiami oczekiwali nasadzeni przez niego żandarmi” – pisał. Nie pojmował jednak, aby Zwierzchowski „nieprzymuszony żadnymi okolicznościami, żyjący na emigracji w pośród przyjaciół, postanowił nagle zostać zdrajcą, gorzej jeszcze, zostać szpiclem, układającym wraz z policją warszawską sprowadzenie z Paryża swych przyjaciół, z którymi w wilię tego dnia ściskał się i całował po bratersku, wyjeżdżając do kraju, aby i ich pociągnąć za sobą i zaprzedać na śmierć haniebną? A jednak było tak. Przykładu takiej nikczemności, takiej podłej, przewrotnej zdrady nie czytałem jeszcze w żadnych dziejach konspiracji, w żadnym spisku” – wspominał Daniłowski.

Autor: Jarosław Szarek
Żródło: Gazeta Polska Codziennie

za:http://niezalezna.pl (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.