Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Demoniczni twórcy gender

Ideologia gender swoje korzenie ma w marksizmie. Analiza niebezpiecznego ze wszech miar zjawiska, jakim jest nowa rewolucja seksualna oplatająca swoimi mackami dyskurs publiczny i – co najgorsze – prawodawstwo, prowadzi do konstatacji, że jest ono pochodną myśli twórców komunizmu i nowym sposobem na „walkę klas”. Dziś kryje się pod nią „walka płci”. Ponieważ jest to jednocześnie prąd skrajnie feministyczny, u jego podstaw leżą błędy zarówno antropologiczne, jak i wynikające z nich socjologiczne zafałszowanie. Do tak jaskrawego przeinaczenia prowadzi lewicowy paradygmat, w którym człowiek jest przedmiotem, a nie podmiotem. Osoba ludzka nie ma w takiej ideologii godności, musi za to osiągnąć (stworzyć) poprzez fałszywie pojęty „rozwój” własną tożsamość.
Baza pod gender

Rola płci, z którą człowiek się nie rodzi, a rzekomo kształtuje ją w procesie kulturowym, powstaje na bazie fałszywego pojmowania ról społecznych. Podstawy dla teorii gender leżą w skrajnym feminizmie, a dokładnie w prądzie określanym jako druga fala feminizmu. Jedną z głównych przedstawicielek tego nurtu była Simone de Beauvoir (1908-1986) – pisarka, filozof, autorka słynnego genderowego hasła „nie rodzimy się kobietami, stajemy się nimi”. Znana z rozwiązłego stylu życia, jawnie obnosząca się ze swoim homoseksualizmem ateistka napisała fundamentalną dla ideologii feministycznej książkę pt. „Druga płeć”, wydaną w 1949 roku, w której tworzy teorie na temat współczesnej sytuacji kobiety uciemiężonej przez mężczyznę i podporządkowanej mu w każdej sferze życia. Beauvoir miała radykalnie lewicowe poglądy na temat aborcji. I zapewne jej książka i działalność nie były obojętne w procesie legalizacji zabijania nienarodzonych dzieci we Francji.

Wpływ Simone de Beauvoir na następne pokolenie feministek potwierdziła amerykańska socjolog Kate Millet. Urodzona w 1934 roku działaczka feministyczna była jednym z pierwszych członków komitetu Narodowej Organizacji do Spraw Kobiet. Funkcjonująca od 1966 roku organizacja była czymś na kształt Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny –skrajnie lewicowym stowarzyszeniem domagającym się m.in. „prawa” do aborcji i całodobowych żłobków (sic!).

Millet w 1970 roku opublikowała książkę „Polityka seksualna”, w której dała wyraz swoim feministycznym poglądom –bazie dla rozwoju ideologii gender. Twierdziła w niej, że istnieje całkowita dominacja mężczyzn nad kobietami we wszystkich sferach życia. Nie kryła się ze swoimi skłonnościami homoseksualnymi. Co istotne, wpływowe opiniotwórcze media takie jak „New York Times” od razu okrzyknęły ją „głównym teoretykiem ruchu kobiet”. Przykład wpływu Simone de Beauvoir pokazuje, jak francuska lewica podłożyła pseudofilozoficzną bazę pod ideologię gender.
Koedukacja w szkołach

Zarówno postmodernizm i jego podważenie obiektywnej prawdy, jak i cała lewica francuska odegrały ważną rolę w stworzeniu bazy dla rozwoju gender w Stanach Zjednoczonych. Tam powstały również narzędzia do jej propagandy, czyli chociażby idea wprowadzania osobnego kierunku studiów (gender studies) na wyższych uczelniach czy promocja postulatów lobby genderowego w mediach mainstreamowych i popkulturze.

Jednym z ważniejszych dla rozwoju gender w USA teoretykiem był Talcott Parsons. Żył w latach 1902-1979 i był socjologiem zajmującym się rolami społecznymi, w tym rolami płci. Zbudował teorię, wedle której w działania ludzkie wpisany jest nacisk czynników od niego niezależnych takich jak własna konstrukcja biologiczna i genetyczna, jak również presja środowiskowa. Zatem zgodnie z takim poglądem decyzje człowieka nie są wolne i świadome, ale ulegają pewnemu kształtowaniu. Stąd już prosta droga do pojmowania płci jako „wyniku procesu kulturowego”.

Parsons opracował model rodziny nuklearnej, czyli takiej, która charakteryzuje się całkowitym zrównaniem ról płciowych. Chodziło m.in. o koedukację w szkołach, wykładanie tych samych treści dla chłopców i dziewcząt, równy podział w zakresie prac domowych, zniesienie dominacji itd. Jego wizja społeczeństwa funkcjonującego według tych zasad dała podłoże do przyspieszenia procesu radykalnej zmiany cywilizacyjnej, w której różnice biologiczne i antropologiczne stanowią przeszkodę dla równości.
Dwulatek a tożsamość

Fałszywy obraz ludzkiej płciowości przyjął za dogmat John Money – postać mroczna i budząca ogromne kontrowersje. Był to amerykański psycholog i seksuolog żyjący w latach 1921-2006, jeden z twórców ideologii „płci kulturowej” w jej najbardziej niebezpiecznej formie. To on ukuł pojęcie „gender” w jego obecnym kształcie. Twierdził, zgodnie z przyjętą przez siebie zasadą „wychowanie zamiast natury”, że płeć dziecka można przez pierwsze lata życia dowolnie kształtować.

Podczas odbywania stażu i przygotowywania doktoratu na Harvardzie spotkał się z klinicznymi przypadkami hermafrodytyzmu i wtedy też użył terminu „gender” w odniesieniu do tożsamości płciowej odmiennej od tożsamości biologicznej. W 1955 roku zdefiniował rozróżnienie między płcią i „gender”. Zespół, z którym pracował nad swoimi badaniami, uznał, że dziecko do co najmniej dwóch lat jest pozbawione poczucia tożsamości płciowej. Co istotne, klinika dla transseksualistów Gender Identity Clinic otwarta w Waszyngtonie w 1960 roku była miejscem pracy Moneya aż do jego śmierci.

Fałszywe ujęcie ludzkiej płciowości forsowane przez amerykańskiego lekarza nie musiało długo czekać na recepcję wśród amerykańskich psychiatrów. Termin „tożsamość płciowa” pojawił się w 1958 roku, kiedy powstawał „Gender Identity Research Project” – projekt badający różne przypadki transseksualizmu i hermafrodytyzmu na Uniwersytecie Medycznym w Kalifornii. W 1963 roku psychiatra Robert Stoller (1925-1992) na Międzynarodowym Kongresie Psychoterapii w Sztokholmie wprowadził pojęcie tożsamości płciowej. Widać zatem, jak szybko niebezpieczna teoria Moneya rozpowszechniła się wśród wpływowych psychiatrów.
Szatański eksperyment

Sam dr John Money „zasłynął” tragicznym w skutkach eksperymentem, którego dokonał na braciach bliźniakach – Brusie i Brianie Reimerach. Chłopcy urodzili się w USA w 1966 roku. Dosyć wcześnie została u nich zdiagnozowana przypadłość, w wyniku czego zostali poddani zabiegowi obrzezania. Podczas operacji doszło jednak do błędu – dramatycznego w skutkach. Bruce’owi usunięto przyrodzenie.

Rodzice zdecydowali się zwrócić do dr. Johna Moneya, który już wówczas głosił, że płeć można kształtować (dziecko poniżej drugiego roku życia nie jest jeszcze zdefiniowane płciowo). Nie wiadomo, jakich technik manipulacyjnych musiał użyć Money, aby nieświadomi rodzice tak szybko mu zaufali. Wiadomo, że od razu rozpoczął swój okrutny eksperyment. Podjął się „terapii”, w wyniku której Bruce miał stać się dziewczynką, a jego brat Brian miał pozostać chłopcem.

Po latach chłopcy mieli wyznać, że Money wykorzystywał ich podczas tych sesji seksualnie, każąc m.in. patrzeć na pornograficzne fotografie albo odgrywać „role dorosłych”. Bruce, siłą zamieniony na dziewczynkę o imieniu Brenda, nie chciał nią być – zrzucał sukienki, nie chciał lalek, chciał bawić się z chłopcami. Jako dziecko przeszedł kilka operacji „zmiany płci”. Był głęboko nieszczęśliwym dzieckiem, groził nawet rodzicom, że jak jeszcze raz zabiorą go do dr. Moneya, odbierze sobie życie. Terapia więc się zakończyła.

W wieku kilkunastu lat bracia bliźniacy poznali prawdę o sobie. W Brianie spowodowało to schizofrenię, a Bruce, który miał być Brendą – chciał powrócić do swojej prawdziwej tożsamości. Przyjął nowe imię – Dawid. Wwyniku operacji udało mu się to, jednak do końca życia zmagał się z depresją, lękami, koszmarami. Mimo że założył rodzinę i był bliski stabilizacji, trauma, jaką pozostawił na nim kontakt i eksperyment upiornego doktora, doprowadziły go do samobójczej śmierci. Jego brat bliźniak również odebrał sobie życie dwa lata wcześniej.

Co ważne, Dawid upublicznił swoją historię i zdemaskował dzięki temu szatański eksperyment Moneya. Sam lekarz w swoim raporcie z niego pisał, że przebiega on pomyślnie, chłopiec z łatwością przybiera cechy dziewczynki i wchodzi w nową rolę. Dawid po latach jawnie to obalił, m.in. w filmie przygotowanym przez BBC, a także w książce „As Nature Made Him: The Boy Who Was Raised as a Girl”.

Brutalna walka o człowieka

Historia braci Reimerów unaocznia, jakie skutki niesie ze sobą cała ideologia gender. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że dr Money uważany był za prekursora nowej psychiatrii i pewnego rodzaju autorytet. Jednak już same jego poglądy powinny budzić przerażenie. Money głosił nie tylko wulgarne wyzwolenie seksualne pod płaszczykiem teorii psychologicznych, ale również wprost bronił pedofilii. Powiedział nawet kiedyś, że jeśli relacja chłopca i dorosłego mężczyzny jest wzajemna i głęboka, to nie ma to nic wspólnego z patologią. Zresztą przywoływana już relacja Dawida Reimera mówiąca o molestowaniu go przez lekarza pokazuje, jaki był prawdziwy cel całej „terapii”.

Gender obecnie ma różne oblicza, jednak cały czas dąży do wpojenia społeczeństwu tych samych wymyślonych przez siebie mitów o człowieku. Ta demoniczna ideologia nie tylko nie spotyka się z protestami naukowców, ale jest motorem do brutalnej walki przeciwko człowiekowi. Zamachem na jego naturę i wolność.

Paulina Gajkowska


za:www.naszdziennik.pl (pkn)

***

Gorzej niż marksizm


Gender do naszych polskich realiów weszło niejako kuchennymi drzwiami w przestrzeń życia publicznego i politycznego.

Stało się tak w roku 2012, gdy pełnomocnik do spraw równego traktowania Agnieszka Kozłowska-Rajewicz w imieniu rządu Rzeczypospolitej Polskiej podpisała Konwencję Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet oraz przemocy domowej.

Konwencja stawiała niczym niepopartą, ale lansowaną z niezwykłą konsekwencją tezę, iż przemoc to wynik kulturowej roli kobiety, a nie patologii wszechobecnej w kulturze Europy. W preambule Konwencji czytamy: „przemoc wobec kobiet jest manifestacją nierównego stosunku sił pomiędzy kobietami a mężczyznami na przestrzeni wieków, który doprowadził do dominacji mężczyzn nad kobietami i dyskryminacji tych ostatnich, a także uniemożliwił pełną poprawę sytuacji kobiet”.

Nie można w tym miejscu oprzeć się myśli, że nowoczesna Konwencja reaktywuje próchno i zgniliznę myśli Fryderyka Engelsa, który pisał: „W historii za pierwszorzędny antagonizm należy uznać antagonizm między mężczyzną i kobietą w monogamicznym małżeństwie, a za pierwszorzędny ucisk – ucisk kobiety przez mężczyznę”.

Trzeba koniecznie dostrzec, że istnieje prosta kładka myślowa między tymi poglądami Engelsa a radykalnym ruchem feministycznym, z którego wyrasta ideologia gender. Już w latach 70. XX wieku szczególnie mocno zaakcentowano wizerunek kobiety jako prototypu „klasy uciskanej”, a małżeństwo i „obowiązkowy heteroseksualizm” uznano za narzędzia ucisku.

W takiej perspektywie macierzyństwo jest zagrożeniem wolności kobiety, a najbardziej czytelnym znakiem jej własnej samorealizacji jest aborcja i antykoncepcja.

Drogą do wyzwolenia staje się redefinicja płci. Wbrew oczywistości, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew elementarnej intuicji genderyzm kwestionuje istnienie płci biologicznej i zakłada, że w nowym porządku świata ma istnieć tylko płeć społeczno-kulturowa, którą to można wybrać w drodze eksperymentu. Dramatem, a wręcz tragedią, jest to, że absurdalny konstrukt chorego umysłu zostaje umieszczony w zapisach prawnych wielu dokumentów, jak choćby wspomnianej Konwencji. Jakie to ma konsekwencje? Największą z nich jest możliwość przedefiniowania instytucji małżeństwa.

W tym celu podejmuje się – i jest to zjawisko szczególnie wymagające wszelkiego możliwego oporu – presje edukacyjne. Artykuł 14 Konwencji mówi wyraźnie, że: „W uzasadnionych przypadkach Strony podejmują działania konieczne do wprowadzenia do oficjalnych programów nauczania na wszystkich poziomach edukacji materiałów szkoleniowych dostosowanych do zmieniających się możliwości osób uczących się, dotyczących równouprawnienia kobiet i mężczyzn, niestereotypowych ról przypisanych płciom”.

Oznacza to narzucony państwu obowiązek edukacji, pokazującej nietypowe role płciowe jako normalne i typowe. Jest to przymus edukacyjnej promocji homoseksualizmu i transseksualizmu z równoczesną walką z tradycyjnym pojmowaniem płci oraz przypisanych im ról. To, co może zdumiewać, to błyskawiczna i bezprecedensowa droga wdrażania owej rewolucji seksualnej w realiach polskich.

Dnia 22 kwietnia 2013 roku na konferencji z udziałem przedstawicieli Ministerstwa Edukacji Narodowej i Ministerstwa Zdrowia były omawiane Standardy Edukacji Seksualnej WHO. Zakładają one, że:

– dzieci powinny być poddane edukacji seksualnej już przed czwartym rokiem życia;

– między 9. a 12. rokiem życia dziecko powinno nauczyć się „skutecznie stosować prezerwatywy i środki antykoncepcyjne w przyszłości” oraz powinno umieć „brać odpowiedzialność za bezpieczne i przyjemne doświadczenia seksualne”;

– między 12. a 15. rokiem życia dziecko powinno potrafić samo zaopatrywać się w antykoncepcję;

– powyżej 15. roku życia można dziecku dodatkowo wpoić „krytyczne podejście do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp”.

Wskazane „standardy” znalazły swój wyraz w spotkaniu 24 maja 2013 roku w gmachu Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdy minister Agnieszka Kozłowska-Rajewicz zaprezentowała Krajowy Program Działań na rzecz Równego Traktowania na lata 2013-2015.

Pośpiech jest w tym wypadku zdumiewający, tym bardziej że opracowane przez WHO standardy edukacji seksualnej w Europie nie mogą stanowić i – jak wyraźnie wskazano na stronie 7 tego dokumentu – nie stanowią wytycznych do wprowadzenia opisanego modelu edukacji seksualnej.

To kolejny segment w strategii podważania tożsamości biologicznej i moralnej człowieka, a tym samym podważania małżeństwa i rodziny.

Jest to zjawisko, o którym bez cienia przesady można powiedzieć, że jest gorsze niż marksizm i stalinizm. I zasługuje na stosowną reakcję.

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr 

Autor jest etykiem, kierownikiem Zakładu Katolickiej Nauki Społecznej UAM w Poznaniu, wykładowcą w WSKSiM.

za:www.naszdziennik.pl (pkn)



***

Demoralizacja od żłobka


Maluszki uczone, jak „wyrażać własne potrzeby, życzenia i granice, na przykład w kontekście zabawy w lekarza” jeszcze przed czwartym rokiem życia, dziewięcioletnie dzieci praktycznie przeszkolone w skutecznym stosowaniu prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych oraz nauczone, jak „brać odpowiedzialność za bezpieczne i przyjemne doświadczenia seksualne”, a dwunastoletnie już przygotowane do samodzielnego zaopatrywania się w środki antykoncepcyjne. To tylko niektóre „standardy edukacji seksualnej w Europie”, nad którymi debatowali w kwietniu br. urzędnicy Ministerstwa Edukacji Narodowej, Ministerstwa Zdrowia, do spółki z Agendą ONZ ds. Rozwoju oraz polskim biurem Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Te zakładające demoralizację nieomal od żłobka programy jeszcze w Polsce nie obowiązują, ale mają być – na razie – popularyzowane w środowisku nauczycielskim.

– Treści, które zapadają w umysły i serca jako pierwsze, stanowią pewną matrycę naszego funkcjonowania – uważa prof. Urszula Dudziak, psycholog i teolog z Instytutu Nauk o Rodzinie KUL. – To dlatego deprawatorom seksualnym zależy na zejściu ze swymi treściami do jak najmłodszych dzieci. Chodzi o to, żeby zgodnie z psychologiczną zasadą pierwszych połączeń dziecko przyjęło te treści jako pierwsze, jedyne i obowiązujące. Rodzice powinni być dziś szczególnie uwrażliwieni na grożące ich dzieciom niebezpieczeństwo – alarmuje profesor Dudziak.
ABC zboczeń

„Standardy edukacji seksualnej Europy. Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem” – to opracowanie przygotowane przez niemieckie Federalne Centrum Edukacji Zdrowotnej oraz Biuro Regionalne WHO dla Europy. W Polsce, podobnie jak w większości krajów Europy, „standardy” te jeszcze nie obowiązują, choć wprowadza się je sukcesywnie. Ale w Niemczech, gdzie od lat edukacja seksualna prowadzona jest od przedszkola, już widać jej destrukcyjne skutki, między innymi w postaci plagi przestępstw seksualnych popełnianych przez młodzież na dzieciach.

W Polsce działa cała masa organizacji usiłujących wprowadzić do szkół i przedszkoli pod hasłem przeciwdziałania dyskryminacji płciowej zasady ideologii gender. Próbują one przeniknąć do szkół i przedszkoli przez samozwańczą instytucję tzw. edukatorów seksualnych, a także poprzez opracowywanie różnego typu „pomocy” dydaktycznych. W jednej z nich pt. „Równościowe przedszkole. Jak uczynić wychowanie przedszkolne wrażliwym na płeć” proponują przedszkolakom taką oto rymowankę: „Bawię się, z kim chcę, robię to, co chcę, płeć nie ogranicza mnie. Czy jestem dziewczynką, czy jestem chłopakiem, mogę być pilotką, mogę być strażakiem. Czy jestem chłopakiem, czy jestem dziewczynką, bawię się lalkami i olbrzymią piłką. Bawię się, z kim chcę, robię to, co chcę, płeć nie ogranicza mnie”. W książce tej sugeruje się, aby rodzice i wychowawcy nie wiązali dziecka z jego biologiczną płcią, gdyż ma ono prawo w przyszłości dokonać wyboru takiej płci, jaką zechce.

Powoli do naszej edukacji sączy się praktyki, które w niemieckich przedszkolach stosowane są na co dzień. Tam na porządku dziennym jest zabawa w „lekarza”, dotykanie miejsc intymnych dziecka, zabawa w gejów i lesbijki, nauka masturbacji. Kilka lat temu państwo wydało tam dla najmłodszych kolorową książeczkę pt. „ABC małego ciała. Leksykon dla dziewczynek i chłopców”. Poucza w niej, że „dotykanie jąder może być rozkoszne i piękne”, a „prezerwatywy można kupić w różnych kolorach, rozmiarach i gustach smakowych. Dzięki nim można zapobiegać ciąży czy uniknąć zarażenia się chorobami”. Leksykon wskazuje także, że „bycie lesbijką jest dla niektórych ludzi niezwyczajne, ale to jest zupełnie normalne. Tak jak można mieć ochotę na czekoladę, tak samo kobiety i mężczyźni mogą mieć ochotę na seks z samym sobą”.

Jak mówi niemiecka socjolog Gabriele Kuby, autorka głośnej książki „Rewolucja genderowa. Nowa ideologia seksualności”, w Niemczech program edukacji seksualnej był przed laty wprowadzany w wersji znacznie łagodniejszej niż obecna i później stopniowo radykalizowany.
Wychować rewolucjonistę

Trudno nie skojarzyć tych niemieckich praktyk, które usiłuje się zaszczepić w Polsce, z widokiem rozochoconego guru lewicowej kontrkultury Daniela Cohna-Bendita, dziś wpływowego posła Parlamentu Europejskiego, który ponad 20 lat temu przed telewizyjnymi kamerami opowiadał o swojej dwuletniej pracy w „alternatywnym” państwowym przedszkolu. Wyznał wtedy, że „seksualność dziecka jest czymś wspaniałym” i „uczucie rozbierania przez 5-letnią dziewczynkę jest fantastyczne, bo jest to gra o absolutnie erotycznym charakterze”. Szczegóły tego molestowania dzieci opisał też w swojej autobiografii. Wiele lat później tłumaczył, że wynikało to z szerszego trendu eksperymentów społecznych, w tym badań nad „dziecięcą seksualnością” na fali rewolucji seksualnej.

– Cohn-Bendit jest uczniem szkoły frankfurckiej, typowym rewolucjonistą, jednym z tych, którzy bardzo wiernie wcielają w życie principia ideologii neomarksistowskiej, a gender ideology jest pewnym wycinkiem tej szeroko pojętej ideologii – wskazuje ks. prof. Tadeusz Guz, filozof prawa z KUL, znawca nowej lewicy, przez wiele lat pracujący naukowo w Niemczech.

Zdaniem ks. prof. Guza, już w pierwotnych projektach zachodniego neomarksizmu chodziło o zdominowanie wszystkich płaszczyzn kształcenia człowieka, jego edukacji i formacji moralnej i religijnej, ale głównie przedszkoli, a nawet żłobków (!), aby wychować pokolenie ludzi podatnych na manipulację, rewolucjonistów zdolnych do niszczenia, gdyż istotą rewolucji jest właśnie niszczenie, zabijanie, unicestwianie, destrukcja. A ponieważ uznano wykorzystanie seksualne za najskuteczniejsze narzędzie do zdeformowania postawy moralnej, religijnej i osobowościowej człowieka, uciekano się do tych praktyk na dzieciach i młodzieży.

– Oni posługiwali się freudowskimi teoriami, że człowiek zdeformowany w tej delikatnej materii płciowości na możliwie najwcześniejszych etapach swojego rozwoju, doprowadzony do osobowościowej ruiny, jest najlepszym materiałem na bycie istotą kolektywistyczną, rewolucjonistyczną, zinstrumentalizowaną, zredukowaną do narzędzia rewolucji światowej, ponieważ takie aspiracje ma neomarksizm zachodni – podkreśla.
Stawką życie wieczne

Dziś z krajów, gdzie zapanowała ideologia gender, co chwila dochodzą informacje o tym, że w manipulowaniu płciowością nie ma granic. Jednym z takich przykładów było zdiagnozowanie przez amerykańskie małżeństwo ze stanu Kolorado transseksualności u swojego 18-miesięcznego synka. Dziecko wychowywane później jak dziewczynka trafiło już do szkoły, a rodzice przy wsparciu całego stanowego genderowego lobby – prawników, polityków i organizacji walczących o prawa osób transseksualnych – wygrało właśnie sprawę sądową wytoczoną szkole, która oponowała przeciwko udostępnianiu chłopcu łazienki dla dziewcząt.

O tym, że granicy genderowych manipulacji, których skutki poniosą kiedyś dzieci, już praktycznie nie ma, świadczy historia opisana kilka miesięcy temu w amerykańskim magazynie „The Advocate”. Otóż kobieta, która przez operację plastyczną „zmieniła” sobie płeć na męską i żyje w związku z inną panią jako prawnie uznany żonaty mężczyzna, postanowiła mieć dziecko. Przestała więc przyjmować męskie hormony, dokonała sztucznego zapłodnienia. Pierwsza ciąża – trojaczki, podobno zagrażała jej życiu. Zdecydowała o aborcji. W efekcie kolejnych zabiegów poczęta została dziewczynka, która ma urodzić się w tym miesiącu.

– Psychologicznie, teologicznie oraz duszpastersko należy bardzo krytycznie ocenić szerzącą się ideologię gender i uznać ją za szczególnie niebezpieczną wobec dzieci – uważa prof. Urszula Dudziak i wskazuje, że u podstaw wychowania dziecka leży kształtowanie jego tożsamości płciowej. Dziecku trzeba dać właściwe wzorce ojca i matki, kobiety i mężczyzny, bo przecież z tej racji dziecko pojawia się w rodzinie i będzie mogło w przyszłości taką rodzinę stworzyć. Mężczyzna i kobieta są równi w godności, ale naturalnie zróżnicowani i to zróżnicowanie ma służyć im wzajemnie, dzieciom, rodzinie i całemu społeczeństwu. Dlatego tak ważne jest dostrzeganie różnic płciowych i identyfikacja z własną płcią.

Tymczasem narzucana dziś jako wzorzec kulturowy ideologia gender programowo zaciera naturalną różnicę między mężczyzną i kobietą, sprowadzając ich tożsamość płciową do społecznej funkcji, którą w imię fałszywie pojętej ludzkiej wolności każdy jakoby ma prawo dowolnie określać bez oglądania się na swoje biologiczne uwarunkowania. Oznacza to zanegowanie i często wręcz zwalczanie tradycyjnych instytucji życia społecznego, jak małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, rodziny, Kościoła czy narodowego państwa. Ideologia ta jest szczególnie opresyjna wobec dzieci, które pozbawia – niezbędnego dla ich rozwoju – naturalnego punktu odniesienia w osobach rodziców jako ojca i matki, a jednocześnie wmawia im posiadanie prawa do samodzielnego wyboru swojej tożsamości płciowej czy orientacji seksualnej. Ten faktyczny gwałt na dzieciach odbywa się pod hasłem edukacji seksualnej.

Profesor Dudziak ostrzega, że obecnie dzieci są ogromnie zagrożone demoralizacją praktycznie od przedszkola.

– Nikt dotąd nie rozdawał dzieciom w przedszkolach pluszowych penisów i wagin, dziesięciolatkom – prezerwatyw, nikt nie usiłował ćwiczyć z nimi, jak się je nakłada na plastikowego penisa, ogórka czy na banana – wskazuje. – Tymczasem dziś ludzie sami zniewoleni chcą uczyć nasze dzieci rzekomej wolności. Ci ludzie niestety różnymi sposobami wchodzą do szkół, do przedszkoli, wychodzą na ulice, chcą być „otwartymi książkami”.

Profesor zwraca uwagę, że rodzicom trzeba uświadomić, iż dziecko jest najwyższą wartością w rodzinie i dlatego oddanie go na wiele godzin w obce ręce wymaga wiedzy, kim jest człowiek, któremu powierzamy ten najcenniejszy skarb.

– Dzieci nie są same w stanie się obronić – ostrzega prof. Urszula Dudziak. – Trwa bardzo mocna walka duchowa, której stawką jest nie tylko życie doczesne naszych dzieci, ale i ich życie wieczne.

Adam Kruczek

za:www.naszdziennik.pl (pkn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.