Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Jeszcze o Powstaniu Warszawskim.

Niemieccy lewacy pouczają Polaków, jak mają traktować Powstanie Warszawskie. (I nie tylko niemieccy - kn)
Niemiecka wersja historii.
Według socjalistycznego dziennika „Neues Deutchland”, nie potrafimy obchodzić rocznicy Powstania Warszawskiego. Według gazety, sceny, do jakich doszło na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie podczas ostatnich obchodów tego wydarzenia, były „żenujące”. Gazeta jednoznacznie stara się uzmysłowić swoim czytelnikom, kto ponosi winę za zaistniałą w czasie uroczystości sytuację. Powtarzając za Władysławem Bartoszewskim, stwierdza, że to „motłoch”, związany m.in. z Radiem Maryja i ugrupowaniem Solidarni 2010, odpowiada za to, iż prezydent Bronisław Komorowski i premier Donald Tusk zostali wybuczeni. Dziennik posuwa się do kłamstw, pisząc, jakoby krytycy koalicji rządzącej gwizdali również w trakcie modlitw za poległych.

Dla „Neues Deutchland” równie żenujący jest spór wokół Powstania Warszawskiego. Dziennik zauważa, że co roku toczy się żywa dyskusja wokół polskiego zrywu z 1944 r., jednak wyraźnie odbiera prawo Polakom do interpretowania tego wydarzenia jako wystąpienia motywowanego patriotyzmem. Autor artykułu stwierdza, że warszawscy powstańcy byli bardzo niepragmatyczni, a szefostwo Armii Krajowej błędnie oceniło sytuację na froncie i ignorowało wyraźne polecenia rządu londyńskiego, by nie rozpoczynać Powstania, co jest nieprawdą. Lewicowy dziennik sugeruje też, co Polacy powinni wówczas zrobić: powstańcy powinni w dużo lepszym stopniu kooperować z aliantami, a jednocześnie kontaktować się ze zbliżającą się Armią Czerwoną. „Neues Deutchland” niejako ze zdziwieniem, a jednocześnie z pogardą traktuje fakt, że Polacy nadchodzących bolszewików planowali przyjąć w Warszawie jako gospodarze miasta.

Niemiecka gazeta, chcąc podkreślić trafność swoich słów, posiłkuje się komentatorami z Polski, sięgając po osoby, które do Powstania miały zawsze stosunek co najmniej krytyczny, a patriotyzm pojmują w bardzo dziwaczny sposób.

za:www.naszdziennik.pl/wp/50336,niemiecka-wersja-historii.html

***

III RP a Powstanie Warszawskie

Jednym z celów powstańców było mordowanie Żydów – ta teza do dziś jest sztandarowym przykładem kłamstwa III RP o warszawskim zrywie 1944 r. Kłamstwo wyszło spod pióra historyka „Gazety Wyborczej" Michała Cichego na 50. rocznicę niepodległościowego zrywu w stolicy. Zadaniem Cichego było udowodnienie, że żołnierze Armii Krajowej (czytaj: Polacy) byli antysemitami. Ta akcja robienia z nas narodu morderców trwa do dziś.

W artykule „Polacy – Żydzi: Czarne karty powstania" (29–30.01.1994) świeżo upieczony historyk Michał Cichy, zgodnie z zapowiedzią swojego protektora Adama Michnika, ujawniał „pełną prawdę" o Powstaniu Warszawskim.

„Głowę daję sobie uciąć"

Dla tego „obiektywnego" historyka człowiek w mundurze musiał być AK-owcem, a nie np. zwykłym szabrownikiem lub członkiem AL. Ale w publikacji nie chodziło przecież o fakty, tylko o stworzenie odpowiedniego klimatu. Kapitan „Hal" (Wacław Stykowski), zdaniem Cichego, jest odpowiedzialny, a przynajmniej współodpowiedzialny, za mord na kilkunastu Żydach. Jednym z dowodów mordu miała być, podważana przez poważnych historyków, relacja dowódcy innego oddziału AK: „Głowę daję sobie uciąć, że to te dranie z przybocznej bojówy »Hala«". Większość cytowanych przez Cichego relacji nie pochodziła od bezpośrednich świadków zdarzenia, część od niewiarygodnych historyków (Bernard Mark) albo ze wspomnień Żydów, które były po wojnie „uzupełniane".

Artykuł, napisany w imię „prawdziwego porozumienia", wywołał wielkie oburzenie. „Wyborcza" swoim zwyczajem dopuściła do dyskusji tych historyków, którzy albo zgadzali się z linią gazety, albo byli specjalistami w innych dziedzinach. Żaden z nich nie sięgnął do dokumentów i nie zweryfikował rewelacji Cichego. Jedynym rzeczowym głosem w dyskusji była replika prof. Tomasza Strzembosza, który sprzeciwił się pisaniu historii na podstawie pomówień i nieudowodnionych tez, gdyż prowokuje to zarówno antysemityzm, jak i antypolonizm.

Faszystowscy skrytobójcy

Na innych łamach ukazała się odpowiedź prof. Jacka Trznadla, który artykuł Cichego uznał za jedno z wielu fałszerstw „GW". W książce Leszka Żebrowskiego „Paszkwil Wyborczej" (właśnie wznowiona i uzupełniona o wiele nowych dowodów na kłamstwo „Czarnych kart") historyk udowodnił, że Michał Cichy dokonał wielu manipulacji, m.in. wyjmował zdania z kontekstu, jedne słowa opuszczał, a inne dopisywał (to samo redakcja zrobiła potem z niektórymi listami w tej sprawie). Cel był jasny: wszystko musiało pasować do z góry założonej i jedynie słusznej tezy. I oczywiście miało służyć „prawdziwemu porozumieniu" i „pełnej prawdzie". Jakże przypomina to tworzenie dokumentów przez UB, które chciało „udowodnić", że AK-owcy współpracowali z hitlerowcami.

„Komenda Główna AK i cały obóz reakcyjny robiły, co mogły, aby paraliżować walkę narodu polskiego, walkę polskich mas ludowych przeciwko najazdowi hitlerowskiemu, aby działać na szkodę Związku Radzieckiego". Jednak „nie można było powiedzieć żołnierzom i oficerom AK, których werbowano do szeregów pod hasłem walki z Niemcami, że mają bić się po stronie Niemców – bo wtedy żołnierze i oficerowie po prostu splunęliby i opuściliby szeregi AK. Wśród sanatorów, a tym bardziej ich konkurentów z NSZ, bardzo blisko związanych z hitlerowskim Gestapo, było dużo kandydatów na polskich quislingów, na marionetki hitlerowskie. Ale ci kandydaci nie mieli oparcia w narodzie. O wiele większe znaczenie dla hitlerowców miało powiązanie z takim grupami sanacyjnymi, które tkwiły głęboko w ruchu podziemnym i nie deklarowały się jawnie po stronie Hitlera. […] Terror okupanta, bojówki NSZ-etu i AK, faszystowscy skrytobójcy, potrafili usunąć z szeregów walczących wielu dzielnych i ofiarnych bojowników sprawy Polski Ludowej. [...] Reakcja polska liczyła wtedy na rozpętanie wojny domowej w Polsce, liczyła, że uda jej się porwać za sobą przynajmniej część narodu i przy poparciu imperializmu anglosaskiego złamać frontalnym atakiem władzę ludową w Polsce [...]".

To już nie słowa ideologa „Gazety Wyborczej" Michała Cichego. To cytaty ze stalinisty, dyrektora PZPR-owskiego wydawnictwa Książka i Wiedza Romana Werfela, w wydanej w 1951 r. broszurze zatytułowanej „Trzy klęski reakcji polskiej. Na marginesie procesu grupy szpiegowsko-dywersyjnej Tatara, Kirchmajera i innych". A brzmi jakże podobnie do Cichego.

Inna pamięć

Mimo krytyki „Czarne karty powstania" przyniosły Cichemu sławę. Stał się nie tylko wybitnym publicystą i historykiem, odkrywającym nieznane fakty z odwiecznych zmagań Polaków z Żydami, ale przede wszystkim autorytetem moralnym. Uskrzydlony Cichy przystąpił do badania innych białych, a właściwie czarnych plam, w najnowszej historii Polski. Znów w imię „prawdziwego porozumienia" i „pełnej prawdy". Kolejnym wybitnym osiągnięciem był artykuł „1945: Koniec i Początek" (26.05.1995). „Koniec" okropnej okupacji hitlerowskiej i „Początek" prawdziwego i niemal niczym niezmąconego wyzwolenia. Cichy uznał, że twierdzenia o nowej, tym razem sowieckiej okupacji, są grubo przesadzone. Na widok Sowietów „tłum dookoła szalał z radości, obsypywał żołnierzy kwiatami, śmiał się i płakał…". Wszyscy się cieszyli, chodzili do kin i teatrów, na zakupy, rozpoczynali naukę i pracę. Nade wszystko pili i rozmnażali się – kobiety chętnie oddawały się przygodnym mężczyznom („wyzwolenie erotyczne"), czasem dochodziło do grabieży, ale dla Rosjan rabunek był już „ekonomiczną koniecznością". Słowem – istna sielanka. Swój artykuł Cichy kończył, wracając do tematu AK: „380 tys. akowców stanowiło w Polsce 1944–45 roku niespełna 2 proc. ludności, ale w naszej pamięci zbiorowej [czyżby Cichego też? – T.P.] tradycja akowska zajmuje znacznie więcej niż dwa procent. Przystoi nam [!] uszanować tę pamięć; wiedzmy jednocześnie, że nie jest to pamięć jedyna".

Można tylko spytać – czy największa armia Polskiego Państwa Podziemnego nie reprezentowała milionów Polaków w walce z Niemcami? A dlaczego Cichy nie zastanowił się, ile osób normalnie żyło w PRL-u? Czy wszyscy aktywnie działali w podziemnych strukturach Solidarności w stanie wojennym? Ilu zostało internowanych?

Znów do redakcji napłynęło wiele listów. Większość napisali „zwykli ludzie" w tonie entuzjastycznym: „dziękuję za bezstronny i wnikliwy opis wydarzeń po wkroczeniu Armii Czerwonej", „żołnierze pozdrawiali nas wesoło". Czasem ktoś prostował, że nie było wielkiego pijaństwa i kradzieży. Zaznaczał, że głosy krytykujące ten pochód Armii Czerwonej przez Polskę pochodziły od tych nieznośnych „karłów reakcji", ale przecież oni zawsze byli w mniejszości... Potem – gdy wybuchła Solidarność – o „mniejszości narodowej ludzi prawych i uczciwych" śpiewał Tadeusz Sikora. Dziś pod rządami jedynie słusznej PO sytuacja zaczyna się powtarzać.


Tadeusz Płużański

Autor jest publicystą, szefem działu opinie „Super Expressu", autorem książek o nierozliczonych zbrodniach komunistycznych: „Bestie", „Bestie 2" i „Oprawcy. Zbrodnie bez kary".

za:niezalezna.pl/44542-iii-rp-powstanie-warszawskie

***

Z jednego wyszli domku...
Skoro tak, nazwa kolejnych miedzynarodówek nie jest istotna. Rozpoznają się niejako instynktownie. Po zapachu lewizny?...

kn

***

W okowach postpamięci


My już wtedy w Warszawie, gdy patrzyliśmy na jej gruzy, zrozumieliśmy, że w tej wojnie nie zwycięży ani zasada prawdy, ani piękna, ani dobra – zapisał w swych wspomnieniach Stanisław Zadrożny kierujący powstańczą radiostacją „Błyskawica”. „Że jesteśmy zbłąkanym narodem rycerskim wśród cynicznych kupców”.

Ani „prawdzie”, ani „dobru”, nie mówiąc nawet o „pięknie”, nie dano w Polsce po wojnie szansy na zwycięstwo. Mogłyby bowiem stać się bronią silniejszą jeszcze niż wprowadzone po wojnie przez nowego okupanta terror i prześladowania. Zgodnie z przewidywaniami Urzędów Informacji i Propagandy, Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzury, a także twórców i pisarzy pełniących rolę „inżynierów dusz ludzkich”, brak ich w sferze publicznej szybko zrodził „nowego człowieka”. Istotę bezwolną, posłuszną, pozbawioną „własnego rozumu”, zdolności wartościowania, wyciągania logicznych wniosków. Myślącą „tak jak wszyscy” dokoła.

Nowy człowiek


Najpierw oczywiście zadbano o to, by Polaka do owych przemian osobowości przygotować. Wpoić mu przekonanie o własnej nicości. Ośmieszyć, zohydzić i wydrwić wyznawane dotąd przez niego wartości i ludzi, których szanował. Należało go też w tym celu upokorzyć. Tak jak we Wronkach w 1949 roku. Nowo przybyłym więźniom przy akompaniamencie wyzwisk i wulgarnych wymyślań kazano „padać na kolana” pod każdą bramą w więzieniu, aby ich brutalnie w końcu zapędzić biegiem na korytarz. A tam na podłodze namalowany „spoczywał olbrzymi i wspaniały, biały i dumny, nasz biały polski Orzeł!”. Popędzani razami wpadali na niego z impetem, a ich bose stopy deptały „po jego dumnej przegiętej na bok głowie”. Dopiero wtedy do bicia zabrali się więzienni funkcjonariusze. Przy akompaniamencie „najordynarniejszych przekleństw i wyzwisk” krzyczeli: „Wy sukinsyny! Tak znieważać święte godło Polaków!”. Jak zrozumiał po latach jeden z pobitych, dwudziestotrzyletni wtedy Zdzisław Węglarski, „były to metody ’konieczne’, żeby złamać człowieka, przetopić jego złość i upór, by można było z niego ulepić wzór obywatela socjalizmu”. Który, tak jak zaraz po wojnie Czesław Miłosz, witać będzie z radością „wyzwolenie z przymusów obowiązku”.

Po latach Polacy, przyjąwszy ze zrozumieniem, jak na prawdziwych Europejczyków przystało, „wyzwolenie” z „przymusu” patriotyzmu, rozumiejąc przy tym konieczność „tolerancji” w nowym tego słowa znaczeniu, pochyleni z troską nad przeżyciami narodu niemieckiego, szczególnym zainteresowaniem otaczają jednak Muzeum Powstania Warszawskiego. Sentymentem też niektórzy z nich darzą żołnierzy Powstania. Najwyższy więc czas, aby położyć temu kres. Jak czyni to ostatnio choćby Muzeum Powstania Warszawskiego. Zapraszając na przykład w 69. rocznicę Powstania na spektakl Teatru Nowego „Kamienne niebo zamiast gwiazd” (opowieść o Powstaniu Warszawskim „z perspektywy ukrywających się i uwięzionych w piwnicy cywilów”). Przedstawienie to – czy też raczej „działania performatywne” – opowiadające o „degradacji kondycji ludzkiej”, zrealizowane zostało przez „twórców” „podążających tropem postpamięci” odkrytej przez Marianne Hirsch, rumuńsko-amerykańską profesor, podczas studiów nad „Woman, Gender and Sexuality” (czyli kobiecością, płciowością i seksualnością).

Do obejrzenia widowiska ma nas zachęcić scena z przedstawienia, kiedy to pięciu młodych chłopaków, „uwięzionych w piwnicy cywilów”, oddaje się najwyraźniej „badaniom nad płciowością i seksualnością”. „Nas”, a więc nielicznych już, ale żyjących jeszcze warszawian pamiętających Powstanie. Także rodziny powstańców, młodzież uczącą się historii, a zwłaszcza naszych bliskich zachodnich i wschodnich sąsiadów, którzy sami tak bardzo dbają o własny wizerunek. Jeden z występujących w „działaniach performatywnych” mężczyzn, w gustownej zresztą sukience, przytula do siebie chłopaka w spodniach i męskiej koszuli. Tło tworzą trzej weseli chłopcy w kolorowych pasiastych trykotach. Dlaczego mamy się pochylać nad problemami współczesnych ofiar „postpamięci”? W ramach prób zrozumienia, „w jaki sposób Powstanie Warszawskie koduje się w pamięci ’drugiego’ i ’trzeciego’ pokolenia”? „W jaki sposób Powstanie wciąż żyje?”. Zachęcają nas do tego „twórcy”: Krzysztof Garbaczewski i Marcin Cecko. Typowi, jak się wydaje, ludzie teatru XXI wieku.

A nam pozostają wątpliwości. Czy uszanowana zostanie w Warszawie pamięć o ostatnich przedstawicielach „zbłąkanego narodu rycerskiego”. I czy, aż strach pomyśleć, „niemiecki duch” nie zwycięża przypadkiem od czasu do czasu w Warszawie? W Polsce?

Degradacja polskości

Przed możliwością taką ostrzegały w czasie wojny pisma wydawane przez Polskie Państwo Podziemne: „Biuletyn Informacyjny”, „Walka”, „Rzeczpospolita Polska”, „Polska Żyje!”, „Nurt”, „Wiadomości Polskie” czy „Przegląd Spraw Kultury”. Broszura „Walka z wrogiem”, wydana w 1943 r. przez Kierownictwo Walki Cywilnej, opisywała niemieckie dążenia do „moralnego nas zatrucia” i „duchowego złamania” poprzez rozbijanie rodziny, „wbijanie klina między Kościół i naród”, i między „różne warstwy społeczne”. A także propagowanie pornografii i „sceny kabaretowej”, któremu towarzyszyło zamykanie szkół ogólnokształcących i wyższych uczelni. Zgodnie z instrukcją wydaną przez Generalne Gubernatorstwo w czerwcu 1940 r. „polskie życie kulturalne” sprowadzać się miało do „imprez o charakterze rozrywkowym i zabawowym”, a w życiu teatralnym „nie należało się przeciwstawiać dążeniom do trywializowania lub erotyzowania programów”. „Nie wolno w szkołach uczyć geografii ani historii Polski”, przypominał w 1941 r. „Biuletyn Informacyjny”. Lecz „tolerowana jest erotyzacja w widowiskach kabaretowych i w beletrystyce”, „pornograficzne powieścidła” drukowane w polskojęzycznych pismach. I „niestrudzenie uprawiana jest propaganda, która poniewiera przeszłość naszą, naszą kulturę, nasz charakter narodowy”. Po to, by „młode pokolenie o Polsce zapomniało”, „zatraciło wiarę w Polskę i siebie”. By Polacy, widząc „zniszczenie godeł państwowych”, „uwierzyli Hitlerowi i Frankowi, że Polski już nigdy nie będzie”.

Po wojnie miało być zupełnie inaczej. Już w 1941 r. „Rzeczpospolita Polska” opowiadała, jak to ze sceny przemówi Mickiewicz i Słowacki. A „przyszła wolna Polska” miała nie dopuścić do „używania ich mowy” „ludziom, którzy samowolnie zakwalifikowali się jako rzecznicy trywialności i pornografii”. Ustąpić mieli miejsca innym artystom. „Mającym lepsze pojęcie o obywatelskich obowiązkach i narodowej godności”. Sami nadal mieli występować „w teatrzykach, w których nie bardzo odróżnia się aktorkę od fordancerki, a aktora od linoskoczka”. Takie bowiem „teatrzyki” sami sobie kiedyś upodobali.

Janina Hera

Autorka jest badaczem dziejów najnowszych, przygotowuje „Biogramy Polaków ratujących Żydów w latach 1939-1945” dla Instytutu Pamięci Narodowej.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.