Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Propaganda czynem

Dzisiejszy przegląd prasy pokazuje, że antyPiSowskie media nie wyciągnęły wniosków z zamachu w Łodzi. To także symboliczne, że miał on miejsce w dniu złożenia w sądzie wniosku o rejestrację nowej partii Janusza Palikota – pisze Stefan Sękowski. Dzień po ataku prawdopodobnie niezrównoważonego mężczyzny na lokal Prawa i Sprawiedliwości i zamordowaniu asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego, „Gazeta Wyborcza” publikuje wywiad z historykiem literatury, prof. Michałem Głowińskim. - Stało się coś strasznego. Straszny był atak tego człowieka, ale także straszne jest to, co mówi Jarosław Kaczyński. To prawda - mamy teraz w Polsce język nienawiści. Ale jego głównym eksponentem jest prezes PiS. Ten człowiek w Łodzi zareagował właśnie na ten język – mówi „Wyborczej” naukowiec. Wtóruje mu socjolog, prof. Jerzy Szacki: - Jeśli wskazywać tego, kto był na początku, to będzie to Jarosław Kaczyński. To on uczestniczył w paleniu kukły prezydenta Wałęsy, to on wielokrotnie używał niewybrednych słów wobec przeciwników politycznych. Rozhuśtał polityczne nastroje. Nie zdziwiłbym się, gdyby pewnego dnia wezwał do powstania narodowego, a sam mianował się naczelnikiem.

Daniel Passent pisze na swoim blogu: - Nawet, jeżeli sprawcą morderstwa jest szaleniec, to wpisuje się ono w klimat polityczny ostatnich miesięcy – katastrofa, bitwa o krzyż, a przedtem kilkuletnia batalia, w której padały oskarżenia o chamstwo i antykulturę lewicy w Sejmie, o ZOMO, o łże-elitę, o mutację KPP, modły o przywrócenie wolnej Polski, o przywrócenie demokracji. Ta zbrodnia wisiała w powietrzu. - Nieważne w tym momencie, kto brutalizował więcej, kto mniej – konto mają tu obciążone nie tylko politycy i zwolennicy PiS, lecz także PO i innych formacji – pisze z kolei Adam Szostkiewicz z „Polityki”.

Język rzeźnika i myśliwego

A właśnie że ważne i właśnie że nie wszyscy politycy mają konto obciążone po równo. To prawda, że zarówno politycy PO, jak i PiS, używają często niewybrednych sformułowań. Pojawiają się próby ukazania swej formacji jako tej prawdziwie nawiązującej do „Solidarności”, drugiej zaś jako tej „zdradzieckiej”, bądź „uzurpatorskiej”. I tu rzeczywiście podobieństwa są uderzające.

Ale to politycy Platformy Obywatelskiej wprowadzili do dyskursu język nie tyle wojenny (bo tego używają także przedstawiciele PiS), co rzeźnicko-myśliwski. Jarosław Kaczyński nigdy nie mówił o „wykańczaniu”, „dorzynaniu”, czy „patroszeniu”. Jeśli ktoś dosłownie potraktował głośno wyrażane marzenia Janusza Palikota, czy obietnice Bronisława Komorowskiego („będę strzelał jak do kaczek”), mógł odnieść wrażenie, że liderzy Platformy nie tyle chcą wymiecenia swych konkurentów ze sceny politycznej, co ich fizycznej eksterminacji. W tym kontekście Marek Beylin z „GW” albo nie czyta gazet, albo mija się z prawdą nie bez udziału świadomości, pisząc, iż „nikt w Polsce nie wzywał do zabijania polityków PiS, wzywa się do ich politycznego zwalczania”.

Nie trzeba było długo czekać, by w Częstochowie pojawił się jeden taki, co potraktował słowa Radosława Sikorskiego o „dorzynaniu watah” dosłownie. I tu dziennikarzom „Wyborczej” i publicystom „Polityki” powinno włączyć się kolejne czerwone światełko: w jakich sytuacjach obywatele z nienawiści strzelają do polityków? W państwach demokratycznych tego typu tragedie zdarzają się wtedy, gdy komuś, delikatnie mówiąc, nie podoba się polityka rządu. Giną więc, lub są ranieni, politycy i działacze ugrupowań tworzących ekipę rządzącą.

Gdzie giną opozycjoniści?

A teraz prześledźmy, gdzie z ręki szaleńców, bądź nieznanych sprawców, giną politycy opozycyjni: w 1999 roku w niewyjaśnionych okolicznościach na Białorusi zaginęli Wiktar Hanczar i Anatol Krasouski. W 1924 roku, już za rządów Benito Mussoliniego, zginął przywódca włoskich socjalistów, Giacomo Matteotti. W 2002 lewacki aktywista zamordował przywódcę holenderskich narodowych populistów, Pima Fortuyna.

Politycy opozycyjni giną więc w dwóch przypadkach: albo, gdy mamy do czynienia z zaczątkiem reżimu autorytarnego, bądź totalitarnego (Białoruś, Włochy), albo gdy media prowadzą bezpardonową walkę z danym politykiem, przedstawianym jako zagrożenie dla demokracji i wolności. Mimo, że niektóre posunięcia rządu Donalda Tuska pozostawiają wiele do życzenia, jeśli chodzi o zgodność z zasadami państwa prawa, biorę pod uwagę w tej chwili jedynie drugą przesłankę.

To „Polityka” przed wyborami w 2007 roku tworzyła atmosferę, w której lider PO uchodził dla jej czytelników za jedyną nadzieję dla Polski, nad którą krąży widmo kaczyzmu („Tusku, musisz!”). To „Wyborcza” nakręcała wokół Jarosława Kaczyńskiego aurę niepoczytalności. I to TVN włożył mu w usta słowa o „prawdziwych Polakach”, które powtarzała później z oburzeniem „GW”. Słowa, których lider PiS nie powiedział i które czyniły z niego w oczach czytelników i telewidzów oszalałego nacjonalistę. Owoców doczekaliśmy się wczoraj.

Kto weźmie odpowiedzialność za swoje słowa?

Dziś media podają także, iż Ruch Poparcia, czyli nowa partia Janusza Palikota, ma w sondażach „tylko” 2 proc. W dzień po złożeniu wniosku o jej rejestrację, który dziwnym trafem zbiegł się z atakiem na biuro PiS w Łodzi. Nie twierdzę, że Ryszard C. ma powiązania z partią, której jednym z głównych paliw jest nienawiść do Prawa i Sprawiedliwości. Podobnie, jak morderca amerykańskiego prezydenta Williama McKinleya, Leon Czolgosz, także nie był anarchistycznym aktywistą; nigdy nie spotkał Johanna Mosta, a z Emmą Goldman rozmawiał krótko, gdy ta śpieszyła się na pociąg. Chętnie za to czytał anarchojomunistyczną literaturę i prasę; także "Die Freiheit", której publikacje ziały nienawiścią do kapitalistów, jednocześnie podając potencjalnym zwolennikom przepisy na konstrukcję bomby. Przekonania, które łączyły go z amerykańskimi kryptokomunistami, pchnęły go do prowadzenia „propagandy czynem”.

Dzień po tragedii nakręcających atmosferę nienawiści wokół głównej partii opozycyjnej (jakby obowiązkiem mediów nie było przede wszystkim patrzenie na ręce rządzącym) nie stać na przeprosiny. Zamiast tego usiłują zrzucić winę na tych, których w pierwszej kolejności tragedia dotknęła. Panowie Głowiński, Passent, Szostkiewicz, Szacki, Kuczyński („To oni normalny spór demokratyczny przekształcili w wojnę z ustrojem państwa i jego konstytucją, a swoją partię ukształtowali jako partię ustrojowego przewrotu. To od tamtej pory i z tego powodu nastąpiło gwałtowne zaostrzenie tonu debaty politycznej, bo ostro atakujący napastnicy napotkali obrońców, a po roku 2007, po dwu latach swoich rządów, także ogromną, przerażoną ich rządami większość obywateli”) - wstydu nie macie!
Stefan Sękowski

autor książki "W walce z Wujem Samem. Anarchoindywidualizm w Stanach Zjednoczonych Ameryki w latach 1827-1939".

za: Fronda.pl   * Kategoria: Polska     * środa, 20 października 2010 13:35 (pn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.