Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Współczesne plagi

Pseudonaukowe absurdy – w rodzaju zmyślonego wpływu działalności człowieka na nieistniejącą zmianę klimatu czy też wmawianego przedszkolakom urojenia transseksualistów cierpiących na perwersję z numerem F64.0 w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób (ICD-10) – odbierają ludziom zaufanie do nauki tak drapieżnie i bez żadnych osłonek wykorzystywanej w celach zniewolenia gospodarczo-politycznego Tymczasem na świecie rozwija się prawdziwa nauka, do tego tak bardzo użytkowa, że każdy dzień opóźnienia w jej popularyzacji może mieć wpływ na los całej ludzkości. Tą nauką jest nutrigenomika.

Nutrigenomika bada wpływ całości pożywienia i poszczególnych składników żywności na ekspresję genów, w tym na budzenie genów uśpionych chroniących przed chorobami i usypianie tych genów, których aktywność prowadzi do chorób. Nowa nauka pozwala na poziomie molekularnym zidentyfikować i rozpoznać wzajemne oddziaływania pomiędzy genomem konsumenta (czyli genami i niekodującymi sekwencjami DNA/RNA) a składnikami odżywczymi i innymi bioaktywnymi składnikami pożywienia. Bada wpływ zróżnicowania genetycznego na skutki żywienia, korelując ekspresję genów i polimorfizmów pojedynczych nukleotydów z przyswajalnością, metabolizmem, eliminacją lub efektami biologicznymi substancji odżywczej.

W ten sposób nutrigenomika dąży do stworzenia racjonalnych sposobów optymalizacji żywienia dostosowanego do genomu konsumenta. Indywidualnie zaplanowana dieta ma ratować życie i zdrowie przed skutkami występujących masowo chorób metabolicznych, głównie otyłością i cukrzycą II typu, a także lawinowo narastającą liczbą przypadków alergii pokarmowej.

Do wcześniejszych obserwacji epidemiologicznych dochodzą nowe, porażające swoją wymową. Przez lata byliśmy niejako przyzwyczajeni do łączenia przyrostu oczekiwanej długości życia z dobrobytem mierzonym przyrostem PKB per capita. A tu okazuje się, że białe, słabo wykształcone i ubogie kobiety w części stanów USA żyją o całe 5 lat krócej niż ich matki.

Potrzebne jest więc zbadanie roli stresu i sposobów radzenia sobie z nim poprzez odurzanie się alkoholem czy narkotykami dosłownie na śmierć (często wraz z równoległym potężnym narażeniem na patogeny chorób wenerycznych i skutkami tzw. antykoncepcji) czy też przejadanie się na śmierć także uzależniającym pożywieniem śmieciowym. Wchodzące w skład tzw. junk food [śmieciowego jedzenia – przyp. red.] substancje chemiczne, składniki zastępujące naturalną żywność, a zwłaszcza organizmy genetycznie modyfikowane i ich produkty, np. w formie olejów, lecytyny czy syropu glukozowo-fruktozowego, od dość dawna są obwiniane o powodowanie chorób, którym można byłoby zapobiec, gdyby nie chciwość koncernów agrochemicznych i sprzedajność władz odpowiedzialnych za zdrowie publiczne. Niestety, ludzkości odbiera się pamięć potwornie tragicznych skutków wcześniejszych totalitaryzmów. Jak każda inna nauka, np. chemia czy fizyka jądrowa, także nutrigenomika może być wykorzystana do selekcji ludzi na tych, którzy mają prawo żyć, i tych, którym żyć nie wolno.

Bez pytania kogokolwiek o zgodę w sprawach decydujących o losach wszystkich posiadających takie same proste potrzeby, z zatrudnieniem umożliwiającym utrzymanie rodziny na czele, uzurpatorzy władzy nad światem już robią, co chcą. Jeśli nie napotkają zdecydowanego odporu, bez wątpienia posuną się dalej.

Prawo do życia nadadzą tylko ludziom z genomem tak zaprojektowanym, aby mogli oni strawić pożywienie oparte na dopasowanych do tego genomu genetycznie modyfikowanych roślinach i zwierzętach. Aby sztucznie skonstruowani ludzie z odjętym bądź dodanym genem mogli spożyć skonstruowaną dla nich żywność – a właściwie paszę – z pożytkiem i bez szkody dla ich zdrowia, wobec jednoczesnej zagłady niezmodyfikowanej genetycznie reszty.

Sytuacja niewyobrażalna dla opinii publicznej obdarzonej minimum empatii. Ale od czego podstępna manipulacja? Czy i jak można podstępnie powołać do życia genetycznie zmodyfikowanych ludzi? I kto za to zapłaci? Żaden to problem dla mistrzów kłamstwa zwanego PR. Stosując metodę in vitro, wystarczy podłożyć gametę zawierającą odpowiednio wykoncypowany kod genetyczny w miejsce jajeczka miss piękności czy plemnika noblisty albo po prostu komórek rozrodczych pary, która ufa, że etyka lekarska gwarantuje ludziom ochronę przed krzywdą. Owszem, gwarantuje, o ile spełnia podstawowy wymóg walki o życie każdego człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci.

Każdy wyłom w ślubowaniu Hipokratesa sprowadza procedury medyczne do hodowlanych, w których zwykłym postępowaniem jest ubój sanitarny lub ubój z powodu nieopłacalności dalszej hodowli. Narzucana siłą – wcześniej popkultury, a obecnie władz państwowych – przedwczesna inicjacja i rozwiązłość seksualna mają za zadanie wywołać takie skutki zdrowotne i społeczne, aby uległ rozerwaniu naturalny związek ludzkiej seksualności z prokreacją. Prokreację ma zastąpić rekreacja zwykłych ludzi wyedukowanych na seksualnych maniaków, a reprodukcję zwyrodniała władza odda hodowcom zmodyfikowanych genetycznie ludzi i dostosowanych do nich specjalistycznych pasz. Ten apokaliptyczny scenariusz dla świata obrabowanego z wartości wykracza poza fantazję literacką George’a Orwella. Nic dziwnego. Jego „Rok 1984” jest właśnie w trakcie realizacji…

dr Zbigniew Hałat

Autor jest lekarzem medycyny, specjalistą epidemiologiem.

za:www.naszdziennik.pl/wp/62472,wspolczesne-plagi.html

***

Pokolenie XXXL


Z Leslie Curtis z departamentu informacji amerykańskiej agencji rządowej National Institutes of Health (NIH) rozmawia Beata Falkowska

National Institute on Aging (Narodowy Instytut Starzenia) będący częścią National Institutes of Health (Narodowych Instytutów Zdrowia) powstał w latach 70. niejako w odpowiedzi na wydłużanie się średniej długości życia Amerykanów. Dziś naukowcy wskazują, że na przestrzeni kilku dekad średnia długość życia może skrócić się z powodu plagi otyłości o 5 lat, a w przypadku najbardziej otyłych osób nawet o 20 lat.

– Długość życia jest wypadkową czynników genetycznych i środowiskowych, w tym 35-procentowy wpływ na wiek, którego dożyjemy, mają uwarunkowania genetyczne. Średnia długość życia w USA jest nadal wysoka i wynosi 78 lat. Dane NIH z lat 1980-1990 wskazują na zahamowanie trendu mniejszej ilości chorób u osób dorosłych, który obserwowaliśmy wyraźnie w latach 70. A głównym czynnikiem wzrostu schorzeń w grupie wiekowej 18-59 lat jest właśnie otyłość. Dotyka ona bardzo mocno dzieci i młodzież. Według Światowej Organizacji Zdrowia, 60 proc. otyłych dzieci będzie także otyłymi dorosłymi. Dużym problemem wśród dzieci jest cukrzyca, co w oczywisty sposób może mieć wpływ na jakość i długość życia w dorosłym wieku. W latach 70. naukowcy spodziewali się raczej spadku zachorowań na cukrzycę w USA, tymczasem jest odwrotnie. A cukrzyca skraca średnio życie człowieka o 13 lat. Otyłość jest potencjalnym zagrożeniem mogącym spowodować zmniejszenie średniej długości życia populacji, ale nie możemy tu mieć pewności, gdyż władze podejmują intensywne kampanie walki z otyłością, które mogą wpłynąć na wszystkie wskaźniki, o których rozmawiamy. W ten sposób mówią o tym badania amerykańskich naukowców.

Ilu Amerykanów zmaga się z nadmierną wagą?


– Obecnie więcej niż dwie trzecie dorosłych Amerykanów cierpi na nadwagę, a więcej niż jedna trzecia to ludzie otyli. Odsetek dzieci i młodzieży posiadających wysoki wskaźnik BMI (Body Mass Index), czyli stosunek wzrostu do wagi, potroił się w ostatnich trzech dekadach i wynosi obecnie 16 proc., a otyłe dzieci to przyszli otyli dorośli. Otyłość jest społeczną epidemią i przyczyną wielu chorób – schorzeń układu krążenia, serca, wylewów krwi do mózgu, niektórych rodzajów nowotworów, cukrzycy czy prozaicznych na pozór spraw, jak zaburzenia snu. W przypadku kobiet nadwaga może rzutować na poczęcie i przebieg ciąży. W przypadku dzieci i młodzieży nadwaga generuje także zaburzenia rozwoju, wady postawy czy też problemy psychiczne związane z nieakceptacją grupy, niską samooceną lub w skrajnych przypadkach zaburzenia o podłożu psychicznym, jak bulimia czy anoreksja. Problem otyłości dotyka nie tylko jednostek, ale i całego społeczeństwa. Rzutuje na wydajność pracy, podnosi koszty opieki zdrowotnej. Tracimy po prostu jako naród. Dla przykładu, w 2008 roku świadczenia medyczne związane z otyłością pochłonęły 147 bilionów dolarów.

Władze podejmują adekwatne działania, by powstrzymać Amerykanów przed powolnym samobójstwem?


– NIH wspiera wiele różnych projektów pokazujących, jak nasze nawyki żywieniowe, aktywność ruchowa i inne uwarunkowania, np. rodzina, kultura, środowisko, wpływają na nasze zdrowie, wagę i choroby będące wynikiem otyłości. We współpracy z 27 innymi podmiotami NIH rozwijamy program walki z otyłością, zarówno pod kątem prewencji, jak i radzenia sobie z jej skutkami. Obejmuje on całą paletę działań – od badań medycznych nad genetycznymi przyczynami otyłości, poprzez kampanie promujące zdrowe żywienie i aktywny styl życia, budowę boisk, hal sportowych. Badamy uwarunkowania ekonomiczne wyborów żywieniowych, np. jak opodatkowanie danych produktów wpływa na ich dostępność.

Jak zapobiegacie otyłości wśród dzieci?


– Proponujemy np. kampanie edukacyjne w szkołach, zachęcamy do ograniczenia czasu spędzanego przez dzieci przed telewizorem, komputerem. Do wszystkich tych projektów staramy się pozyskać jak największą liczbę społecznych partnerów, bo oczywiste jest, że odgórnie problemu nie rozwiążemy. Liczy się każdy, kto włącza się do akcji – rodzice, nauczyciele, parafie. To jest tak naprawdę naszym priorytetem. Proponujemy pewne rzeczy i zapraszamy do włączenia się ludzi – organizujemy zawody sportowe dla najmłodszych, wycieczki, wyprawy rowerowe etc. Pracodawcy mogą przyłączać się do różnego rodzaju programów aktywności fizycznej dla pracowników i ich rodzin. Liczy się każdy. Może trudno w to uwierzyć, ale połowa amerykańskich dzieci nie ma w najbliższym sąsiedztwie parku, hali sportowej. To są realne problemy, z którymi staramy się mierzyć.

Ile czasu w ciągu dnia młody Amerykanin spędza przed ekranem lub monitorem?

– Dzieci i młodzież pomiędzy 8. a 18. rokiem życia spędzają średnio 7,5 godziny dziennie, korzystając z rozrywek typu: telewizor, komputer, telefon. Z tych 7,5 godziny telewizor pochłania 4,5 godziny. Z kolei w grupie wiekowej 6 miesięcy – 6 lat są to 2 godziny. Siedzenie przed ekranem najczęściej wiąże się z jedzeniem niezdrowych przekąsek.

Zmiana stylu życia jest kluczową sprawą?


– Tak. Z naszych badań wynika, że większość osób, którym udało się zrzucić zbędne kilogramy, powraca do wyjściowej wagi w ciągu 5 lat. Przyczyną jest właśnie niezdrowy tryb życia. Dlatego walka z otyłością nie sprowadza się do zaproponowania cudownej diety. Jeśli mówimy o sposobie odżywiania się, to w wymiarze długofalowym, stałej zmiany pewnych nawyków. Dlatego w ramach naszego programu funkcjonuje bardzo dużo takich subprogramów wspierających producentów zdrowej, ekologicznej żywności. Markety, szkolne stołówki i sklepiki są zachęcane do zakupów u lokalnych producentów. Staramy się wyeliminować prawdziwą zmorę szkolnych sklepów i stołówek – słodzone napoje, które są głównym źródłem cukru w codziennej diecie młodzieży.

Te przedsięwzięcia wiążą się z konkretnym wsparciem finansowym?


– Tak, właściwie opierają się one na systemie różnego rodzaju grantów.

Najczęściej tania żywność jest niezdrowa i tucząca. Jak status społeczny wpływa na styl życia Amerykanów?


– Mogę mówić tylko o danych popartych konkretnymi badaniami. Wskazują one na kilka zależności. Pośród czarnych niehiszpańskojęzycznych Amerykanów i tych wywodzących się z Meksyku otyłość dotyka mężczyzn z wyższymi dochodami, a nie z niższymi. A z kolei dobrze zarabiające kobiety są mniej otyłe. Nie ma związków pomiędzy wykształceniem a otyłością wśród mężczyzn, wśród kobiet – lepiej wykształcone są najczęściej szczuplejsze. Z badań z lat 2009-2010 wynika, że najbardziej otyłe osoby w USA to obywatele hiszpańskojęzyczni (78,8 proc). Dla porównania, wśród czarnych to 76,6 proc., a wśród białych 66,7 procent. Poziom dochodu rodziców nie wiąże się w żaden sposób z otyłością dzieci. W badaniach z lat 1988-1994 i 2007-2008 otyłość dzieci jest rosnącym zjawiskiem bez względu na poziom dochodów rodziny.

Możemy wskazać na jakieś mity dotyczące zdrowego odżywiania? Coś, co traktujemy jako korzystne dla naszego organizmu, a w rzeczywistości takie nie jest?

– Myślę, że mogę tu wskazać na suplementy diety, po które ludzie chętnie sięgają. Dowody na ich korzystny wpływ dla organizmu są prawie żadne. Po prostu wszystkich niezbędnych składników odżywczych powinny nam dostarczać naturalne produkty.

A jak problem otyłości dotyka Europę?

– Otyłość to globalny problem, nie tylko amerykańska specyfika. Z danych Światowej Organizacji Zdrowia wynika, że pomiędzy 1980 a 2008 rokiem liczba osób otyłych na świecie niemal się podwoiła. Badania za rok 2008 wskazują, że ponad połowa mężczyzn i kobiet w Europie miała nadwagę, a 23 proc. kobiet i 20 proc. mężczyzn to osoby otyłe. Polska i cała Europa Środkowo-Wschodnia także jest dotknięta tym problemem.

Dziękuję za rozmowę.

Beata Falkowska

za:www.naszdziennik.pl/wp/62471,pokolenie-xxxl.html

***

Ile mąki jest jeszcze w chlebie?


Dane GUS są nieubłagane. Równo 20 lat temu statystyczny Polak zjadał w ciągu roku blisko 100 kg pieczywa. Dziś spożycie to spadło prawie o połowę. Systematycznie maleje też liczba piekarń, tylko w ciągu ostatniego roku zlikwidowano 2 tys. zakładów. Obecnie jest ich niespełna 10 tysięcy. Rentowości piekarń oprócz kurczącego się rynku zbytu nie poprawia też systematycznie drożejąca mąka.

– Chleb kiedyś był produktem spożywczym o znaczeniu podstawowym czy nawet w pewnym sensie strategicznym, gdyż bez chleba człowiek nie wyobrażał sobie przeżycia dnia, a w tej chwili spożycie pieczywa dramatycznie spada – wskazuje Karol Szlenkier, do niedawna prowadzący sieć znanych piekarń w Warszawie. – Jest taki ogólnoświatowy trend, że wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa zmienia się struktura spożycia produktów, w tym m.in. tych bazowych, jakimi były chleb i ziemniaki.

Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele. Jedną z nich jest rozpowszechniony przed laty i pokutujący do dziś pogląd, że chleb jest kaloryczny i ciężkostrawny, co może być prawdą w niektórych przypadkach, gdy zakwas czy drożdże zastępuje się sztucznymi konserwantami i polepszaczami, ale mija się z nią w odniesieniu do pieczywa tradycyjnego. Innym powodem tego, że ludzie coraz częściej wybierają dania z makaronów, kasz czy różne dania barowe niż zwyczajowe kanapki, jest systematycznie pogarszająca się jakość pieczywa zalewającego nasz rynek. Chrupiące bułeczki i pachnące bochenki ciepłego chleba kupowane w supermarketach po kilku godzinach czerstwieją lub zmieniają się w niezjadliwe gnioty, co może odstręczać od kupowania pieczywa. To jedna z przyczyn niepokojącego, nagminnego dziś zjawiska wyrzucania pieczywa, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu było nie do pomyślenia.

Chleb na zakładkę

– Tradycyjny bochen chleba opisywany w naszej literaturze odchodzi niestety już trochę do lamusa, gdyż takich wypieków, gdzie raz w tygodniu piekło się chleb i wytrzymywał on swoją świeżością do następnego wypieku, a nawet piekło się na zakładkę, a więc w czwartki, a do soboty jadło się jeszcze chleb ze starego wypieku, już się w zasadzie nie stosuje – uważa Karol Szlenkier.

W starych piekarniach wypiek chleba trwał ok. 5 godzin w temperaturze od 120 do 160 st. C, a obecnie cały proces przyspiesza się temperaturą i przykładowo wypiek kęsów kilogramowych, który powinien trwać minimum 3 godz., skraca się do 45 minut. W związku z tym pieczywo dziś tak szybko czerstwieje, odchodzi od skórki, jest niesmaczne, gdyż najbardziej korzystne właściwości chleb uzyskuje w czasie długotrwałego wypieku.

Jeszcze gorszej jakości pieczywo powstaje, gdy wypieka się je z ciasta mrożonego. Wymaga ono zwiększonej do co najmniej 32 proc. zawartości glutenu, a ponadto dodatkowych surowców, m.in. tłuszczu, cukru, produktów mlecznych i tzw. polepszaczy, czyli substancji dodawanych do ciasta w celu podniesienia jego walorów technologicznych, organoleptycznych i żywieniowych. Dopiero za rok obowiązywać będzie wymóg umieszczania na produktach piekarniczych informacji, że powstały z ciasta mrożonego.

Ponieważ pieczywa zjadamy coraz mniej, piekarze wymyślają najrozmaitsze ich odmiany i gatunki, żeby zainteresować potencjalnych klientów. Mnogość rodzajów chleba na rynku to swoisty znak czasów. Chleb, który się zawsze kojarzył z dwoma lub trzema postaciami – był chleb jasny, biały pszenny i chleb żytni ciemny, tzw. razowy – sprzedawany jest dziś w tak wielu mutacjach, że trudno dokonać racjonalnego wyboru.

Zdaniem Karola Szlenkiera, piekarnictwo nadmiernie poszło w tzw. galanterię i rozdrobnienie rodzajów pieczywa. Nie tylko sięga się po mąki najróżniejszych zbóż, ale również mieszanki ziaren, o których wcześniej nikomu się nie śniło. Do składu pieczywa obok najczęściej używanych zbóż, tj. pszenicy i żyta, wchodzi jęczmień, czarnuszka, orkisz, proso, różne ziarna kiedyś stosowane, a później zapomniane.

– Dzisiejsza technologia pozwala zrobić pieczywo nieomal ze wszystkiego – uważa Karol Szlenkier. – Paleta produktów piekarniczych poszerzyła się do grubo ponad setki pozycji, a piekarnia, która nie robi 70 rodzajów pieczywa, nie może utrzymać się na rynku.

Co w chlebie piszczy

Podstawowy podział pieczywa wyróżnia trzy jego główne postacie: pieczywo wypiekane z mąki pszennej, takie jak chleb, bułki, kajzerki; z mąki żytniej jasnej lub ciemnej na zakwasie, w tym m.in. chleb razowy; oraz mieszane – wypiekane z mąki pszennej i żytniej z dodatkiem drożdży lub zakwasu.

Najpopularniejszy jest chleb mieszany, tzw. baltonowski, sprzedawany pod różnymi nazwami w różnych regionach Polski. Stosunek użytej do jego wypieku mąki pszennej do żytniej wynosi mniej więcej jak 70 do 30. Obok niego zalega półki cała gama zwykle droższego pieczywa na drożdżach lub na zakwasie, pszennego, żytniego, razowego, sitkowego, typu graham, z dodatkiem ziół, przypraw, ziaren, suszonych owoców, a nawet warzyw.

Konkurencja na rynku piekarniczym sprawia, że przy oferowaniu szerokiego asortymentu produktów piekarnie szukają oszczędności w procesie technologicznym. To w tym kierunku ewoluowały już od lat 60. na Zachodzie, a od 20 lat w Polsce zmiany w piekarnictwie. Ofertą młynarzy mającą potanieć koszty surowca jest mieszanie z mąką już we młynie dodatków potrzebnych do wypieku pieczywa.

– Kiedyś piekarz dostawał mąkę, robił zakwas, na nim czy na drożdżach wypiekał, a teraz często dostaje to już gotowe z młyna – wskazuje prof. Jerzy Szymona z Katedry Ekologii Rolnictwa Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. – Ze względu na dużą ilość dodatków, mąki w czystym składniku w chlebie jest niekiedy zaledwie 60 procent. Pozostałe 40 proc. to są dodatki, głównie syntetyczne. Całość określana jest jako mąka folderowana. Piekarz otrzymuje gotowy skład, wrzuca do mieszalnika, dolewa wody i z tego robi pieczywo.

W ostatnich latach nastąpiły duże zmiany w jakości ziarna na mąkę. Ponieważ większym popytem cieszy się pieczywo pszenne, piekarze żądają mąki z pszenicy odmian wysokoglutenowych, gdyż gluten zwiększa tzw. wypiekowość, co przekłada się na zyski piekarzy. Bułeczka z takiej mąki jest jakby napompowana, pulchna jak gąbka, duża, apetyczna, choć jej wartość zdrowotna jest znikoma.

Zdaniem prof. Szymony, gluten w procesie piekarniczym jest składnikiem technicznym, który służy w zasadzie tylko temu, żeby pieczywo rosło jak na drożdżach, które często stają się już zresztą niepotrzebne.

– Nie można powiedzieć, że duża zawartość glutenu jakoś zwiększa wartość odżywczą czy zdrowotność pieczywa – wskazuje prof. Szymona.

Tymczasem presja na stosowanie pszenicy wysokoglutenowej w Polsce rodzi poważne problemy ekologiczne. Polska, poza niektórymi regionami: Wielkopolską, Żuławami i Zamojszczyzną, nie posiada gleb wysokopszenicznych. Większość nadaje się do upraw żyta, jęczmienia i owsa. Uprawianie pszenicy wysokoglutenowej wymaga intensywnego nawożenia, a wówczas faktycznie zjadamy w pieczywie znaczne ilości azotanów i innych trujących substancji.

Jeszcze bardziej problematycznie wygląda sprawa dodatków, które w pieczywie – obok mąki – mogą stanowić nawet do 40 proc. jego składu. Zwiększenie zawartości glutenu powoduje, że mąka przestaje być śnieżnobiała, a ponieważ pieczywo w sklepie ma być bielusieńkie, stosowane są substancje, które wybielają mąkę i pieczywo, m.in. gaz – dwutlenek chloru, a także gips i wapno. Innymi dodatkami do pieczywa są m.in. tłuszcze, kwas L-askorbinowy (E300), L-cysteina (E920), mąka sojowa – importujemy głównie soję modyfikowaną genetycznie, emulgatory i konserwanty. Choć są to substancje dopuszczone do spożycia, jednak wielu naukowców zaleca ich unikanie.

Uwaga na zboża

Na jakość pieczywa niebagatelny wpływ ma również kultura zbioru zbóż. Prawdziwą rewolucję w rolnictwie powodującą, że żniwa przestały kojarzyć się ze znojem i harówką, spowodował jednoetapowy zbiór ziarna za pomocą kombajnu. Kiedyś żniwa te odbywały się dwuetapowo. Najpierw po skoszeniu ziarno stało w snopach ok. 2 tygodni na polu, zasychało, twardniało i dopiero wtedy było wożone do stodół, a następnie młócone. Dziś kombajn sypie świeże ziarno wprost na przyczepy i jeżeli lato jest wilgotne, a rolnik nie posiada suszarni, to wystarczy, by kilka godzin leżało wilgotne z chwastami i nieoczyszczone na przyczepie, żeby „zagrzało się” i nastąpiła inwazja grzybów. Ta infekcja może nastąpić również w magazynach, jeśli złoży się do nich zboże niedoczyszczone i niedosuszone. Tymczasem z wytworzonych w tym procesie szkodliwych mykotoksyn nie wyczyści ziarna żaden naturalny czy syntetyczny środek.

Inne zagrożenie stanowi zwalczanie zachwaszczenia wtórnego przed żniwami. Gdy chwasty są zielone i utrudniają zbiór, to aby je wyeliminować, stosuje się albo dozwolone desykanty, albo niekiedy chwastobójczy Roundup.

– Z dużą ostrożnością trzeba podchodzić do stosowania środków nawet dozwolonych – ostrzega prof. Szymona. – Jeśli na kilka dni przed zbiorem zbóż opryskuje się je środkiem chemicznym, to nie ma siły, żeby ten środek nie znalazł się w ziarnie, nawet jeśli ulega w jakimś okresie degradacji.

Jedzmy chleb z głową

Świadomość istniejących zagrożeń nie zmienia faktu, że wykonane zgodnie z zasadą dobrych praktyk pieczywo to podstawowy składnik naszego pożywienia. Dietetycy wskazują, że ze względu na swoje walory żywieniowe i zdrowotne chleb jest jednym z podstawowych produktów w piramidzie zdrowego żywienia. Polecane jest przede wszystkim pieczywo z pełnego przemiału, na zakwasie, pochodzące ze sprawdzonego źródła. O ile to możliwe, warto jeść chleb ekologiczny, gdyż obowiązujący przy tych produktach system kontroli wyklucza stosowanie jakiejkolwiek chemii.

Jak zapewnia Instytut Żywności i Żywienia, produkty zbożowe powinny stanowić podstawowe źródło energii w diecie człowieka. Produkty te dostarczają węglowodanów złożonych, błonnika pokarmowego oraz białka roślinnego. Zawierają też przede wszystkim witaminy z grupy B oraz witaminę E. Dostarczają również składników mineralnych takich jak: żelazo, miedź, magnez, cynk oraz potas i fosfor.

Znana dietetyk i promotor zdrowia Bożena Kropka w zalecanej diecie naturalnej mówi o spożywaniu od 150 do 200 gramów pieczywa każdego dnia. Karol Szlenkier proponuje bardzo prosty test na sprawdzenie jakości naszego chleba.

Wystarczy zostawić w temperaturze pokojowej kromkę pieczywa zapakowanego szczelnie w folię przez 3-4 dni. Powinno przez ten czas pokryć się lekko podbarwioną na zielono normalną pleśnią penicylinową. Jeśli pojawią się czarne plamy – to znak, że na chlebie musiały być zarodniki szkodliwej pleśni i trzeba zmienić rodzaj pieczywa. A jeśli chleb zupełnie nie spleśniał, to znaczy, że zawiera sporo chemii.

za:www.naszdziennik.pl/wp/62469,ile-maki-jest-jeszcze-w-chlebie.html

Copyright © 2017. All Rights Reserved.