Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Siostra Łucja, jakiej nie znamy

Imię Siostry Łucji kojarzy nam się niezmiennie z objawieniami fatimskimi i nabożeństwem pierwszych sobót miesiąca, a w wyobraźni mamy wierną podobiznę, fotografię sędziwej zakonnicy w habicie karmelitańskim. Takie wyobrażenie Siostry Łucji prowadzi jednak na drogę schematów myślowych, a historycznie biorąc, wymaga zasadniczej korekty.

Kolejna rocznica śmierci Siostry Łucji, która odeszła do Pana 13 lutego 2005 roku, jest dobrą okazją do tego, by przybliżyć jej sylwetkę, z naciskiem na te rysy, które w dziwny sposób pozostają w cieniu – niezauważone i zapoznane, a są charakterystyczne i ważne. Zazwyczaj myślimy o Siostrze Łucji z perspektywy późniejszych jej losów, ale to nie służy głębszemu zrozumieniu jej misji. Wypada więc wrócić do jej dzieciństwa i prawdziwych realiów jej życia.

Dzieciństwo Łucji

Urodziła się w małej górskiej wiosce Aljustrel, w parafii fatimskiej, w Portugalii, 28 marca 1907 roku. Kiedy miała osiem lat i była pasterką owiec na zboczach górskich, w jej życie niespodzianie wkroczył czynnik nadprzyrodzony. Dziwny, niepokojący i tajemniczy obłok na kształt „statuy ze śniegu” pokazywał się co kilka miesięcy. W tym miejscu warto sobie uświadomić, że Łucja przyjęła Pierwszą Komunię Świętą w szóstym roku życia i wtedy za radą spowiednika oddała się Matce Najświętszej, aby Duch Święty mógł w niej „prowadzić święte działanie”. To chyba dzięki temu działaniu dziewczynka, przez nikogo niepouczana, czuła, o czym można mówić, a co zachować w tajemnicy. Dla niej osobiście z tego powodu zaczęły się kłopoty w domu. Zepsuły się jej relacje z matką. Dlatego do towarzystwa wzięła sobie stryjeczne rodzeństwo: Franciszka i Hiacyntę Marto. Po zjawieniach „statuy ze śniegu” Bóg posłał tej trójce swojego nauczyciela – Anioła Pokoju. Kiedy zaczęła się objawiać Matka Najświętsza, Łucja miała zaufanych małych przyjaciół, jednak ich udział w łasce objawień, a konsekwentnie także w odpowiedzialności za przekazywane treści, był różny. Łucja została wybrana na rozmówczynię: widziała Panią, słyszała Jej słowa i zadawała pytania.

Zaraz w pierwszym objawieniu – 13 maja 1917 roku – Piękna Pani powiedziała, że przychodzi z Nieba, i w odpowiedzi na pytanie Łucji obiecała, że weźmie tam Hiacyntę i Franciszka. Zapytała także: „Czy chcecie się ofiarować Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które wam ześle jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, i za nawrócenie grzeszników?”. Obiecały zgodnie i były wierne temu słowu, solidarne i po dziecięcemu twórcze w jego wypełnianiu.

Misja

Nie wiedziała Łucja, że ich drogi w planie Bożej Opatrzności pójdą różnymi torami. Kiedy przy drugim objawieniu prosiła Panią, aby je zabrała do Nieba, Ta obiecała, że Hiacyntę i Franciszka zabierze „niedługo”, dodając: „Ty jednak tu zostaniesz przez jakiś czas. Pan Jezus chce się posłużyć Tobą, aby ludzie Mnie poznali i pokochali. Chciałby ustanowić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca”. Przejęta do głębi, wyszlochała pytanie: „Zostanę tu sama?”.

Jesienią 1918 roku dotarła do Aljustrel pandemia hiszpanki. Zachorowali na nią Franciszek i Hiacynta. Franek „odchodził do Nieba” 4 kwietnia 1919 roku. Dla matki, która już żegnała się z rodziną, Łucja wyprosiła zdrowie, ale 31 lipca zmarł na zapalenie płuc jej ojciec Antoni. I tak Łucja straciła swego obrońcę, gdy matka, nie mogąc uwierzyć w objawienia, karciła ją i biła, żądając odwołania „kłamstwa”. Godzinami siedziało biedne dziecko na cmentarzu, przy ich grobach, w zamyśleniu. Nie miała z kim porozmawiać czy kogo się poradzić. Hiacynta leżała daleko w szpitalu w Vila Nova de Ourém, potem w Lizbonie i tam zmarła „samiuteńka” 20 lutego 1920 roku. Łucja nie nadążała psychicznie za tokiem tych wydarzeń. Często wchodziła do domu ciotki i szła prosto do pokoju Hiacynty, aż ktoś musiał jej przypomnieć, że Hiacynty już nie ma.

Została sama z tajemnicą powierzoną jej przez Matkę Bożą. Znaleźli się życzliwi ludzie, którzy zauważyli ten stan Łucji, chcieli jej pomóc. Już miała zapewnioną szkołę w Lizbonie, ale biskup José Alves Correia da Silva, który powołał komisję w celu zbadania objawień, zaproponował inny plan. Objawienia skończyły się w październiku 1917 roku, jednak coraz bardziej rozwijał się kult i ruch pielgrzymkowy. Wyostrzała się także coraz bardziej czujność władzy państwowej, zdeterminowanych ateistów i antyklerykałów. Z trojga widzących została tylko Łucja, więc wierzący zamęczali ją swoimi sprawami, a dla władz wrogich religii, mimo dziecięcego wieku, była osobą publiczną i niepożądaną.
Maria Dolores

Biskup José Alves Correia da Silva, chcąc uchronić Łucję przed ludzką ciekawością, znalazł dla niej szkołę w Vilar (Porto). W ciemnościach nocy 16 czerwca 1921 roku Łucja ze swoją matką wyszły z wioski, po drodze nawiedziły miejsce najgłębszych przeżyć Łucji, Dolinę Iria, aby odmówić Różaniec. Wtedy właśnie, w tym bolesnym i krytycznym momencie, niespodzianie przyszła do niej Matka Najświętsza – „siódmy raz” – jak obiecała na początku objawień, nie określając terminu. A przyszła, aby ją umocnić, uspokoić jej serce i natchnąć duchem posłuszeństwa biskupowi, władzy kościelnej. Było to Łucji bardzo potrzebne i nastąpiło w samą porę.

Miała zacząć żyć jako jedna z uczennic, Maria Dolores, spod Lizbony. Pod tym nazwiskiem została przyjęta do szkoły, zachowując „nienaruszoną tajemnicę” zgodnie z wolą biskupa. Dziewczyna liczyła wtedy 14 lat i 3 miesiące, można powiedzieć: skazana na heroizm. Wtajemniczona była tylko dyrektorka szkoły, nieżyczliwie ustosunkowana do objawień fatimskich i samej Marii Dolores. Tak miały mijać lata.

Wyzuta z wszystkiego, pozostawała wierna swoim praktykom religijnym, modlitwie i umartwieniu, głęboko w sercu zachowując powierzoną jej tajemnicę fatimską i wszystkie polecenia Pani. Gdy ukończyła szkołę, jej kochana Dolina Iria była już miejscem pielgrzymek i wielkich celebracji, a miesięcznik „Głos z Fatimy” szeroko roznosił chwałę tego miejsca.

Nabożeństwo

Tymczasem Maria Dolores 25 października 1925 roku rozpoczęła postulat zakonny w zgromadzeniu sióstr św. Doroty w Pontevedra w Hiszpanii. I wtedy właśnie, tam, na obcej ziemi, 10 grudnia 1925 roku, nastąpiło objawienie wręcz wstrząsające: Matka Boża z Dzieciątkiem, jej Serce otoczone cierniami i prośba Pana Jezusa: „Miej współczucie dla Serca Najświętszej Matki, pokrytego cierniami, które niewdzięczni ludzie każdej chwili w nie wbijają, a nikt przez akt zadośćuczynienia ich nie wyciąga”. Formą zadośćuczynienia ma być nabożeństwo pięciu pierwszych sobót miesiąca i s. Maria Dolores, postulantka w wieku lat 18, otrzymuje nakaz szerzenia tego nabożeństwa. Zrozumiałe, że czuła się bezradna, jej możliwości były bardzo ograniczone, ale objawienia, żądania i ponaglenia będą się powtarzać na różny sposób. Pan Jezus ani Matka Najświętsza nie zrezygnowali z tak przygotowanego ludzkiego narzędzia Bożej sprawy, a ona pamiętała, że zostaje na tym świecie, bo Jezus chce się nią posłużyć dla szerzenia kultu Niepokalanego Serca. Wśród modlitwy, w nocnych czuwaniach otrzymywała wskazówki i pokrzepienie.

Jej anonimowe życie trwało ponad trzynaście lat. Bogu wiadomo, ile ją to kosztowało! Prawdziwość objawień fatimskich została uznana przez władzę kościelną 13 maja 1930 roku, a ona ciągle żyła jako s. Maria Dolores. Dopiero 3 października 1934 roku, przy okazji jej wieczystej profesji w Tuy w Hiszpanii, biskup Leirii publiczne oznajmił, kim naprawdę jest Łucja. To wszystko jednak nie uspokoiło jej matki, która odwiedziła ją z tej okazji. Ciągle miała wątpliwości, czy taka łaska mogła spotkać ją, jej rodzinę… A jeszcze wypadnie jej wypić kielich goryczy szczególnej, gdy jej córce nie pozwolono rozmówić się z nią telefonicznie, kiedy była już prawie konająca (zmarła 16 lipca 1942 roku). O przebiegu tego wydarzenia dowiedziała się Łucja od rodzonej siostry Teresy znacznie później.

W 1948 roku za zgodą Papieża Piusa XII wstąpiła do karmelu pod wezwaniem św. Teresy w Coimbrze, przywdziała habit karmelitański jako s. Maria Łucja od Jezusa i Niepokalanego Serca. Zawsze wierna i czujna strażniczka orędzia Niepokalanej, zarówno w zamknięciu klauzury, jak i z niej wywoływana przez władze kościelne. „Jakiś czas”, który miała zostawać na ziemi w służbie orędziu, trwał lat 88.

O. Leonard Głowacki OMI

za:www.naszdziennik.pl/wp/67966,siostra-lucja-jakiej-nie-znamy.html

Copyright © 2017. All Rights Reserved.