Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Oblany egzamin

Mimo wysiłków „modernizacyjnych” ostatnich lat Polska się nie „zsekularyzowała” w stopniu zadowalającym, nie odwróciła się od swojej tradycji, nie zapomniała o swoim wielkim przywódcy duchowym Janie Pawle II – papieżu, który obalił komunizm.

Ostatnie tygodnie przed kanonizacją dobitnie o tym świadczyły. W tych odświętnych dniach okazało się, że „główny nurt” naszego życia publicznego jest ciągle tylko małym kanalizacyjnym odpływem. Jego włodarze, operatorzy, ci wszyscy, którzy na co dzień wartko w nim płyną, zawsze w takich chwilach stosują taktykę mimikry. Starają się włączyć w atmosferę oczekiwania, skupienia i radości. Z „dekonstruktorów” tradycji stają się na chwilę jej celebrantami. Dziennikarze „głównego nurtu” są wszak łasi na „iwenty”. Teraz mają globalny „iwent”, a więc pojechali do Rzymu. Pojechał także premier, który zapowiadał, że przed księdzem klękał nie będzie, patron i twórca Palikota. Pojechał prezydent, któremu przeszkadzał krzyż przed pałacem. Dobrze, że chociaż profesorowie Hartman i Środa zostali w kraju.

Ale dla nas kanonizacja powinna stać się dobrym powodem, by nie ograniczyć się do tych czczych słów, które leją się z ekranów telewizyjnych i łamów „zaprzyjaźnionej” prasy. Powinna być okazją do rachunku sumienia – nie tylko nas jako jednostek w obliczu transcendencji, lecz także nas jako narodu w doczesności, w dzisiejszej Europie.

Egzamin z człowieczeństwa


Jan Paweł II miał świadomość, jak wielkie wyzwania stanęły przed Polską, gdy odzyskiwała wolność w 1989 r. W homilii wygłoszonej w czasie mszy św. beatyfikacyjnej ojca Rafała Chylińskiego w Warszawie 9 czerwca 1991 r. wskazywał, że „egzamin z naszej wolności jest przed nami. Wolności nie można tylko posiadać. Trzeba ją stale, stale, stale zdobywać. Zdobywa się ją, czyniąc z niej dobry użytek – czyniąc użytek w prawdzie, bo tylko »prawda czyni wolnymi« ludzi i ludzkie wspólnoty, społeczeństwa i narody. Tak uczy Chrystus“.

Mówił też: „Przez ostatnie lata i dziesięciolecia społeczeństwo zmagało się o swoją suwerenną podmiotowość. Od niedawna walka ta zdaje się być zakończona. I oto wszyscy czujemy, po długim okresie podmiotowości ograniczonej poprzez system totalitarny, że ta suwerenna podmiotowość jest nie tylko osiągnięciem, ale jest także nowym wyzwaniem. Wyzwaniem do określenia siebie, do urzeczywistniania siebie, do bycia sobą. Jako człowiek – osoba i jako naród – wspólnota. To wyzwanie na różne sposoby jest zaadresowane do ludzkiej woli: do woli każdego i wszystkich. Zdajemy egzamin z naszego człowieczeństwa i z naszego chrześcijaństwa, z naszej polskości i z naszej europejskości”.

Świecka religia

Czy zatem zdaliśmy ten egzamin? Rząd w kosztownym propagandowym spocie przekonywał nas, że z europejskości uzyskaliśmy ocenę celującą – z europejskości rozumianej jedynie jako absorpcja unijnych dotacji i rozwój materialny (taktownie przemilczano fakt, że Polska jest nadal jednym z najuboższych państw w UE). O rezultatach egzaminu z człowieczeństwa, z chrześcijaństwa i z polskości mowy nie było. Bo też ta postpolityczna władza opiera się na radosnym przekazie, że takiego egzaminu zdawać nie musimy, że powinniśmy cieszyć się życiem, i że „suwerenna podmiotowość” to coś anachronicznego, wykluczającego się z „modernizacją” i europejskością.
Tym jednak, którzy dziś budują europejską utopię i tym, którzy zwalczają krytyków III RP, warto przypomnieć słowa papieża z „Centesimus annus”, odnoszące się wówczas do komunizmu, ale mające ogólne znaczenie: „Gdy ludzie sądzą, że posiedli tajemnice doskonałej organizacji społecznej, która eliminuje zło, sądzą także, iż mogą stosować wszelkie środki, także przemoc czy kłamstwo, by ją urzeczywistnić. Polityka staje się wówczas »świecką religią«, która łudzi się, że buduje w ten sposób raj na ziemi. Żadnego jednak wyposażonego w organizację polityczną społeczeństwa, które posiada własną autonomię i prawa, nie można nigdy mylić z Królestwem Bożym”. Dzisiaj taką „świecką religią” staje się radykalny europeizm.

Wykorzenianie wiary


Jan Paweł II chciał, abyśmy wyciągnęli właściwe wnioski z upadku komunizmu. Przypominał, że jego przyczyną nie była nieefektywność gospodarcza. Ta wynikała przecież z głębszych przyczyn: „z pogwałcenia praw człowieka do inicjatywy, do własności i do wolności w dziedzinie ekonomicznej”. Na ile prawa te są realizowane w dzisiejszej Polsce i Europie? Myślę, że drobni i średni polscy przedsiębiorcy mogliby wiele na ten temat powiedzieć. Ale komunizm pogwałcił także prawa pracy i zasady solidarności społecznej. W „Centesimus annus” czytamy: „Decydującym czynnikiem, który dał początek zmianom, było niewątpliwie pogwałcenie praw pracy. Nie można zapominać, że zasadniczy kryzys ustrojów, które chcą uchodzić za formę rządów czy wręcz za dyktaturę robotników, rozpoczął się wielką akcją protestu, podjętą w Polsce w imię solidarności. Rzesze robotników pozbawiły prawomocności ideologię, która chce przemawiać w ich imieniu”.

Pisał też papież o pogwałceniu prawa do wiary i pustce duchowej, jaka zapanowała w PRL‑u: „Marksizm zapowiadał, że wykorzeni potrzebę Boga z serca człowieka, ale rzeczywistość dowiodła, że nie da się tego dokonać, nie zadając gwałtu ludzkiemu sercu”. Dzisiaj wykorzenienie wiary dokonuje się środkami bardziej skutecznymi niż prymitywna doktryna markistowska, a życie duchowe PRL‑u wydaje się bujne i wysublimowane w porówaniu z tym, co dziś dzieje się na uniwersytetach, w teatrach, na wystawach...

Upadek komunizmu był także skutkiem polityki wypranej z wartości, w której liczyła się jedynie władza i skuteczność. Papież pisał, że wydarzenia 1989 r. „są... przestrogą dla tych, którzy w imię realizmu politycznego chcą usunąć z areny politycznej prawo i moralność”. Obecnie realizm polityczny przybrał postać jeszcze bardziej nikczemną – skurczył się do wymiarów taniego PR‑u i traktowania Polaków jakby byli pozbawieni pamięci, ambicji i sumienia.

Rozważania o czasach upadku


Jan Paweł II był wielkim kontynuatorem polskiej tradycji romatycznej, tradycji mesjanistycznej. Oczekując od Polski wielkich rzeczy, nie idealizował przeszłości, widział w niej nieustanną walkę dobra i zła, wierności i zdrady, działania na rzecz dobra wspólnego i skrajnego egoizmu. W homilii wygłoszonej w czasie mszy św. beatyfikacyjnej ojca Rafała Chylińskiego mówił: „W ciągu dziejów Warszawa była widownią różnych wyborów i różnych decyzji. W wielu zapewne odzwierciedlała się miłość społeczna, miłość ojczyzny pośród jej wielorakich potrzeb. Ale było także inaczej. Trzeba nam na tym miejscu rozpamiętywać wielkość woli, ale także i jej małość, samolubstwo i interesowność, sprzedajność wreszcie i podeptanie wspólnej sprawy”.

Mówiąc o zadaniach przyszłości, nawiązywał wtedy do czasu upadku, do epoki saskiej, przypominał tych, początkowo nielicznych, którzy się przeciwstawiali ówczesnym tendencjom niszczącym Polskę: „Były to smutne czasy, były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. Nieraz, gdy rozważam życiorys tego błogosławionego, staje mi przed oczyma Tadeusz Rejtan. Wprawdzie ojciec Rafał umarł przed pierwszym rozbiorem Polski, w 1741 r., fakt Tadeusza Rejtana znany jest jako element sejmu porozbiorowego, który rozbiór zaakceptował. Wtedy Rejtan rzucił się w drzwi, żeby nie przepuścić tych debatujących parlamentarzystów polskich XVIII w., żeby ich zakląć: »Nie wolno! Jeżeli chcecie stąd wyjść z taką decyzją, z taką uchwałą, to po moim trupie!«. Ojciec Rafał nie był nigdy posłem na sejm, nie należał do parlamentu. Wybrał powołanie ubogiego syna św. Franciszka, ale dawał świadectwo bardzo podobne. Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991”.

Sądzę, że w roku 2014, w roku kanonizacji Jana Pawła II, powodów do zastanowienia się nad wymową beatyfikacji ojca Rafała i nad postacią Tadeusza Rejtana, i nad epoką saską, jeszcze przybyło.

Zdzisław Krasnodębski

za:niezalezna.pl/54591-oblany-egzamin

Copyright © 2017. All Rights Reserved.