100. rocznica urodzin Zbigniewa Herberta. Wspomnienie wielkiego poety
Dzisiaj, 29 października, przypada 100. rocznica urodzin wielkiego polskiego twórcy Zbigniewa Herberta - poety, eseisty i dramaturga.
Zbigniew Herbert urodził się 29 października 1924 r. we Lwowie. Studiował polonistykę na tamtejszym Uniwersytecie Jana Kazimierza. W czasie wojny zaangażowany był w działalność konspiracyjną, należał do AK.
Po wojnie studiował ekonomię w Krakowie, a także prawo i filozofię w Toruniu. Zadebiutował późno, bo w 1956 r., tomem „Struna światła”. W swojej twórczości podejmował problemy moralno-filozoficzne, odwołując się zawsze do humanistycznej tradycji Europy. Jego poezja nawiązuje często do uniwersalnych wartości, historii, mitologii i sztuki. Łączy klasycyzm z doświadczeniami awangardy, patos z humorem i ironią, a intelektualny dyskurs z prostotą języka.
Istotą moralnego przesłania poezji Herberta jest – jak uważa większość badaczy jego twórczości – heroiczny opór przeciw totalitaryzmowi, odmowa udziału w przemocy i kłamstwie, i „obowiązek pamięci”.
Po debiucie szybko zyskał dużą popularność. Wydał m.in. tomy: „Hermes, pies i gwiazda”, „Studium przedmiotu”, „Napis” i – najbardziej znany – „Pan Cogito”.
W stanie wojennym i latach 80. jego twórczość, zwłaszcza z tomu „Raport z oblężonego miasta” zyskała niezwykła popularność”. Wiersze Herberta były traktowane jako manifesty oporu przeciwko władzy komunistycznej. Jego wiersz „Przesłanie Pana Cogito” trwale zapisał się w powszechnej świadomości Polaków
Zbigniew Herbert był też autorem esejów, w których ujawniła się jego rozległa wiedza humanistyczna – „Barbarzyńcy w ogrodzie” (1962 r.) i „Martwej natury z wędzidłem” (1993 r.) oraz dramatów zebranych w tomie „Wybór poezji. Dramaty” z 1973 r. W latach 90. wydał trzy tomy wierszy: „Elegię na odejście”, „Rovigo” i „Epilog burzy”.
Jesienią 1997 roku Herbert prawie umarł na zapalenie płuc, na kilka miesięcy stracił możność mówienia. Ale, co lekarze uznali za cud, odzyskał głos, a nawet nagrał wywiad radiowy z Romaną Borowską. Głos poety był w nim, jak opisuje to Marian Stala, „schrypnięty, niski, matowy. Słychać w nim zmaganie z oddechem, trud artykulacji słów (…), przede wszystkim jednak – słychać w tym głosie wolę przekroczenia cielesnych ograniczeń”. Pomimo świadomości zbliżającego się końca poeta nie poddawał się, planował podróże, a nawet ucieczkę spod kurateli lekarzy i rodziny do Włoch z pielęgniarką.
Wieczorem 27 lipca 1998 roku Herbert poczuł się na tyle źle, że żona wezwała pogotowie. Zmarł następnego dnia, 28 lipca 1998 w czwartek nad ranem, w klinice przy Płockiej w Warszawie. Dziennikarze lubili zauważać, że tej nocy nad stolicą przetaczała się burza – to pasowało do „Epilogu burzy”, ostatniego tomiku Herberta, który ukazał się w roku śmierci poety. Znalazł się w nim m.in. wiersz pt. „Koniec” ze słowami: „A teraz to już nie będzie mnie na żadnym/ zdjęciu zbiorowym”, „Nie ma mnie i nie ma/ zupełna pustka”. Tytułowy wiersz nie został skończony, ale w wizji poety bohater ostatniego dramatu Szekspira, „Burzy” – Prospero – postanawia pozostać na wyspie razem z Kalibanem, nie powracać do ludzi i pisanej przez nich historii.
Spoczął na Cmentarzu Powązkowskim.
Nawet oficjalne uznanie, rocznice i jubileuszowe obchody nie powinny zacierać rysów twarzy poety, komplikacji jego losów i twórczości, a także napięć i konfliktów, które wokół niego powstawały. Nie powinny też tworzyć sztucznego i uładzonego pośmiertnego wizerunku, niczym nagrobka lub pomnika kogoś, kto jest już klasykiem, przyswojonym i spożytkowanym, nieraz użytecznym, a nieraz zawłaszczanym dla innych służb, celów czy interesów. Zbigniew Herbert nie bardzo nadawał się na monumentalnego klasyka, mimo że jego poezja ma wiele rysów klasycyzmu. Trudno też sobie wyobrazić jego czoło przyozdobione laurowym wieńcem bez ironicznego komentarza, który sam się narzuca. Podsuwa go duch twórczości Herberta.
Poezja świadectwem życia
Poeci bywają samotni podwójnie: nierozumiani za życia, pomijani wraz ze swym dziełem po śmierci. Choć twórczość Zbigniewa Herberta została doceniona już za jego dni, nie kwestionuje się jego zasług poetyckich, ale podważa jego postawę, odbiera mu się prawo do własnego głosu i wyboru. Tymczasem Herbert był jednym z nielicznych współczesnych polskich poetów, których dzieło związane było z ich życiem nierozerwalnie – wynikało z niego i zarazem je potwierdzało. Był jednym z nielicznych wybitnych poetów, którzy żyli na miarę głoszonych przez siebie słów i byli zarazem wybitnymi ludźmi. Jego twórczość do końca pozostała wierna postawom moralnym i obywatelskim swego poety, stając się ich dokumentem.
Zbigniew Herbert okazał się poetą kondycji ludzkiej postawionej wobec największych totalitarnych wyzwań naszego wieku; przekazał świadectwo człowieka, który im sprostał. Nigdy nie podkreślał własnych zasług, wprost przeciwnie, często je pomniejszał, ironicznie odnosząc się do swej osoby i twórczości. Nie nadawał się na pomnik, jak sam zauważył, wskazując na małość czasów, w których żył. Podkreślał, że nie miał takich zasług jak inni przedstawiciele jego pokolenia – uczestnicy wydarzeń września 1939 i sierpnia 1944 r. – które ginęło w czasie wojny i zaraz po niej, płacąc w więzieniach i lasach za „wyzwolenie”, a po upadku jednego totalitaryzmu musiało żyć pod kolejnym zniewoleniem.
Herbert czuł się zobowiązany wobec ludzi, którzy własnym życiem lub cierpieniem płacili za życie następców. Duża część jego poezji jest spłatą – zbyt skromną, jak uważał – tych zobowiązań. Jest też świadectwem wspólnych, tragicznych doświadczeń trwania w „jądrze ciemności” – prób oporu i przetrwania, zachowania twarzy, przyzwoitości i elementarnego człowieczeństwa w obliczu niedawnych jeszcze horrorów. Herbert wytrwał do końca, nawet wtedy, gdy nastała wolność i zdawało się, że zło minęło, i wszyscy poczuli się zwolnieni – z poprzednich zobowiązań, wierności, poczucia smaku, lojalności wobec ludzi i ideałów wcześniej tak wysoko podnoszonych.
Mimo wzniosłego przesłania poezja Herberta nie jest jednak ani jednoznacznie monumentalna, ani jednowymiarowo heroiczna. Nie trzeba jej odbrązawiać czy kontestować. Jest wystarczająco zróżnicowana, złożona i po prostu mądra – sama się wyjaśnia, oświetlając przy tym postawę samego autora. Świat Herberta jest wielokształtny. Wiele w nim ironii i poczucia humoru, dramatycznej, groteskowej nieraz komplikacji, dystansu do świata i siebie w nim, do swej twórczości. Przede wszystkim jednak jest w dziele Herberta świadectwo uporczywego poszukiwania sensu i prawdy. Poezja Herberta staje się przestrzenią wielkiego, ostatecznego sporu o miejsce człowieka i człowieczeństwa po doświadczeniach totalitarnych, z którego ma się wyłonić jakaś poetycko wyrażona ludzka postawa i prawda.
Cena wierności
Herbert należał do nielicznych pisarzy i intelektualistów, którzy w czasach PRL-u nie ulegli pokusom komunizmu. Potem niełatwo mu było więc uznać, że porządek III Rzeczypospolitej faktycznie zerwał z dawnym systemem. Czy musiał zgadzać się na układ polityczny powstały po okrągłym stole i wyborach 1989 roku? Czy w świetle swej dotychczasowej, konsekwentnej drogi miał zgodzić się na kompromis lewicowej opozycji z postkomunistami, popierać tych przywódców byłej opozycji, którzy usprawiedliwili z góry generałów stanu wojennego? Nie mógł się na to zgodzić, zwłaszcza, że sytuacja nie wymagała aż takich kompromisów.
Musiał więc rozejść się z tymi, których przedtem szczerze podziwiał i popierał. Jednak to nie on zdradził ideały wolności i niezależności, to część opozycji pogrzebała cele i ideały, które wcześniej głosiła i o które walczyła. Opozycja, która w latach 1970. i 1980. wyniosła Herberta – bez jego udziału – na piedestał barda i moralisty (co jakoś wówczas nie było wstydliwe), zaprzestała uznawania jego wyborów i postaw po roku 1990. Mało tego, zastosowała wobec niego swą znaną strategię przemilczenia i wykluczenia. Nie tylko usunęła go ze swego towarzystwa, co byłoby jakoś zrozumiałe, ale też z życia publicznego. Za życia skazała go na śmierć cywilną.
Gdy postkomuniści, nazywający się w nowej rzeczywistości socjaldemokratami, ponownie doszli do władzy, Herbert po kilku latach milczenia nie mogąc już znieść demagogii i hipokryzji, wyraził publicznie swój sprzeciw – zwłaszcza wobec środowiska „Gazety Wyborczej”, w szczególności wobec Adama Michnika. Przypomniał także o swym dawnym sporze z Czesławem Miłoszem. To nie były tylko konflikty personalne, do czego u nas chętnie sprowadza się wszelkie zatargi, a konflikty o wyznawany w życiu system wartości. Była to zarazem odmowa zgody na jakąś – znów – pozorną rzeczywistość, politycznie i towarzysko kreowane wzorce i autorytety, na medialną moralność. Zbigniew Herbert miał do tego prawo.
We władzy demiurgów
Przypadek Herberta ujawnia zasadniczą w naszym życiu umysłowym i uczuciowym trudność – brak umiejętności prowadzenia dyskusji i sporów oraz nawiązywania dialogu. Nie umiemy rozmawiać obiektywnie o poglądach, postawach, ideach czy wzorcach, gdyż nadmiernie je personalizujemy. Odnosimy je do osób, które je wyrażają, zdaje nam się, że są od nich nieodłączne i nie mogą być wspólne. Nie jest wtedy ważne, co się mówi, lecz kto mówi, toteż każda dyskusja zamienia się w spór personalny, a nawet konflikt między osobami czy grupami. Zdanie krytyczne, odmienne, często wydaje się zamachem na czyjąś godność lub integralność, a ocena poglądu czy postępowania narusza jakoby prawa danej osoby lub grupy. Polskie życie umysłowe przybiera nieraz postać groteskowego widma, bo panują w nim odwrócone reguły gry i irracjonalne zachowania, które mocą silniejszego są stanowione jako zasady najbardziej racjonalne i jako najwyższe standardy.
Jednym z głównych konfliktów po 1990 roku, spychanym w społeczny niebyt, przemilczanym, był niezałatwiony do dziś spór między pierwszą opozycją niepodległościową, wywodzącą się jeszcze z czasów wojny – walczącą najpierw z niemieckim faszyzmem, a później z sowieckim komunizmem, która w III RP nie uzyskała właściwie należnych praw politycznych – a późniejszą opozycją pochodzącą z kręgu ludzi, którzy najpierw współpracowali z komunizmem, a gdy później, jak zauważył Herbert, nikt rozsądny komunizmu nie mógł już popierać, odeszli od
więc niejako opozycja wewnętrzna, w ramach samego systemu, reformatorska i rewizjonistyczna, głosząca najpierw hasła „socjalizmu z ludzką twarzą”, ideologię jakiegoś potwora – jak powie Herbert – a później hasła opozycji demokratycznej.
Po 1989 roku zawarła ona z łatwością, choć raczej wstydliwie i bez rozgłosu, kompromis z postkomunistami uznawanymi wcześniej za wrogów. Był to właściwie jej powrót do socjalistycznych korzeni, rzecz sama w sobie może nawet zrozumiała, bo oznaczała jakąś rewizję PRL-u, ale niestety prowadziła do zamętu – zjawiska o wiele groźniejszego. Konflikt ten był nie tylko polityczny, okazał się zderzeniem dwóch odmiennych światów, różnych światopoglądów i systemów wartości. To, że taki spór, może nieunikniony po półwieczu systemu sowieckiego, na nowo rozgorzał, nie było rzeczą najgorszą. Dużo gorsze było to, że udawano, iż sporu wcale nie ma. Około 1990 roku usilnie zacierano jego ślady, chcąc dowieść, że układ z postkomunistami i ewolucja systemu po PRL to dla Polaków jedyne wyjście.
Szczególnie przewrotnym było, że opozycja mieniąca się demokratyczną, sprzymierzona z postkomunistami, odmawiała prawa istnienia swym przeciwnikom politycznym. Z powodzeniem tolerowała wczorajszego wroga, ale niedawnego sprzymierzeńca usuwała z życia publicznego. Głosiła tolerancję, ale dla swoich, pluralizm, ale z wykluczeniem niewygodnych. Koncesjonowała prawo do demokracji, znów kreowała jedynie słuszny świat z własnych haseł, norm-nienorm, wartości i antywartości zarazem. Dawne hasła i idee szybko wyprzedano lub wymieniono na nowe, wymierne w realnych walutach. Jak dawniej nie zapomniano i o duszy, w końcu sama materia nie wystarcza – wszak wszystko sprowadza się do władzy nad duszami. Powróciło więc wywodzące się z PRL-u myślenie partyjne i egoistyczno-grupowe, wyznaczające standardy poprawności i wykluczenia, utrwalające polityczne normy, kto jest przeciwnikiem, obcym, prawicą, kimś niższym i zbędnym.
Próba ubezwłasnowolnienia
Gdy po 1990 roku Herbert zdecydowanie opowiedział się przeciw kompromisom III RP z postkomunizmem (nazwał to neokomunizmem), spotkał się z dobrze znaną już strategią dawnych przyjaciół, którzy teraz doszli do władzy. Charakterystyczny typ mentalności i moralności, właściwy dla tej formacji, obnażył dość banalny mechanizm: przeciwnik jest obrazem własnych lęków, błędów, uprzedzeń, problemów. Kreuje się go jako ofiarę własnych ograniczeń i kompleksów, dla siebie zachowując same zalety. Zarzuca się nietolerancję innym, nie dostrzegając własnej wobec tych, co inaczej wybrali. Widzi się u innych zamknięcie, ksenofobię i kompleksy, ale nie dostrzega tego we własnych układach i towarzystwach wszechstronnej samopomocy. Posądza się o najniższe uczucia, zwłaszcza o osławioną nienawiść tych, którzy nie podzielają naszych wyborów i postaw, czyli po prostu nas nie popierają, nie widząc własnej, posuniętej aż do nienawiści niezgody wobec wszystkiego, czego nie można sobie podporządkować, czym nie można zawładnąć.
Próba przyswojenia i przystosowania Herberta do nowej politycznie misji nie skończyła się wraz z jego śmiercią. Chciano nie tylko ubezwłasnowolnić go za życia, ale i po śmierci odebrać mu dobre imię, spróbować odwetu niszcząc pamięć o nim. Posunięto się nawet do podejrzeń najniższych, do sugestii choroby umysłowej. Jeden z usłużnych żałobników pospieszył z taką diagnozą już nazajutrz po śmierci Herberta (nieszczęsny wywiad z Katarzyną Herbert w „Gazecie Wyborczej”), stworzoną pewnie ad usum Delphini i dla potomnych. Oto ubezwłasnowolniony poeta, który nie wiedział, co mówił i co robił. Według tej odkrywczej, a prostej diagnozy, budzącej niesłusznie uśpione wspomnienia, chorym jest oczywiście ten, kto ma tzw. poglądy prawicowe. Nieszczęsny kraj, w którym parę milionów ludzi cierpi na syndrom dexteritis acuta. Chciałoby się zawołać: Lekarzu, lecz się sam! Obyśmy mieli jak najwięcej takich chorych jak Herbert i jak najmniej służby zdrowia rodem z GW.
Zgodnie z owym mechanizmem projekcji Herbert został zawłaszczony przez niecną i zaborczą prawicę, którą jest tak okropna, że można już straszyć nią niegrzeczne dzieci. A przecież wiadomo, że sam poeta zdecydował się na współpracę z „Tygodnikiem Solidarność”, udzielił tam wywiadu i tam publikował, jak wcześniej wypowiadał się w „Hańbie domowej” Jacka Trznadla, a nie mógł samodzielnie wypowiadać się w „Gazecie Wyborczej”. Również tzw. prawica zachowała się po śmierci Herberta, jak sądzę, zupełnie poprawnie i politycznie. Film Jerzego Zaleskiego o Herbercie, krytykowany przez rozlicznych teraz strażników jego dobrej pamięci, którzy dość schizofrenicznie opowiadali o jego chorobie, jest próbą przedstawienia sylwetki nie tyle poety, co człowieka i obywatela. To portret żywego człowieka o skomplikowanym charakterze, który bywał niepoprawny, ale i wielki, miał niełatwe życie, bo wiele ryzykował w nieludzkich czasach. To portret nie hagiograficzny i nie upozowany, niejednoznaczny, bo nie retuszowany, nie dający się łatwo i przyjemnie skonsumować. Jeśli kogoś obrażał, jak można było usłyszeć, a nie powinien, to przecież nie pamięć Herberta, a co najwyżej uczucia wielbicieli Adama Michnika i Czesława Miłosza, o których padają z ekranu twarde słowa poety.
Ze środowiska GW wypłynął też specyficzny dla tej gazety donos dziennikarski na Herberta. Anna Bikont i Joanna Szczęsna wykorzystały do tego Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, z którym zrobiły wywiad w 2000 roku, na kilka miesięcy przed śmiercią pisarza. Zamierzały wybadać go prowokująco, co same przyznają w swej książce „Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu”, o stosunek do Herberta, podsuwając Herlingowi podejrzenie, jakoby Herbert, mający nieposzlakowaną opinię pisarza wolnego od komunistycznych wpływów, nie był jednak taki nieskazitelny. Rozmawiał bowiem, co miało oznaczać, że się kontaktował, z oficerami SB przed swymi wyjazdami zagranicznymi. Autorki chciały rzucić cień podejrzenia na zbyt świetlaną, ich zdaniem, postać poety, zasiać wątpliwości w umyśle jego przyjaciela Herlinga-Grudzińskiego. Skądinąd wiadomo, że Herbert nie ukrywał tych przymusowych kontaktów z esbecją, informował jednak o nich znajomych i przyjaciół, by uprzedzić ewentualne rozgrywki SB.
Po ogłoszeniu wywiadu Herling-Grudziński opublikował swe oświadczenie w dzienniku „Życie”: „Panie, które odwiedziły mnie w Neapolu, wykonując plan przygotowany, moim zdaniem, przez Adama Michnika, chciały, cytując list Herberta, rzucić na niego cień. (...) Niewiele można zrobić wobec manipulacji. Ale możemy przynajmniej bronić tej cząstki prawdy, jaką znamy, jaką zbadaliśmy, jaką przekazujemy w swoim świadectwie. Jeszcze raz proszę, aby tę rozmowę opublikowaną na łamach ‘Gazety Wyborczej’ uznać za nadużycie, będące konsekwencją mojego błędu. Powinienem był podczas tej rozmowy sparafrazować histeryczny okrzyk Adama Michnika: ‘Odpieprzcie się od generała!’. Powinienem był odpowiedzieć paniom śledczym: ‘Odpieprzcie się od Herberta!’”.
Dzieła Herberta i pamięci o nim nie da się zamknąć w żadnych, nawet pozłacanych, klatkach poprawności, polityki, ideologii, czystego artyzmu czy czystej literatury, przesłanie jego poezji przekracza bowiem cały ten zgiełk, furię i chaos czasu współczesnego, a także jego walki i spory, banał i komunały. Ono przetrwa, bo poszukując trwalszego porządku, przekracza także granice samej poezji, odwołując się do tego, co wspólne wielu ludziom wszystkich czasów.
Wokół poezji Zbigniewa Herberta „Idź wyprostowany wśród tych, co na kolanach…
Nieugięta postawa Herberta i jego odrzucenie współpracy z władzami PRL sprawiły, że stał się symbolem niezłomności w walce o prawdę.
Zbigniew Herbert, którego nazywam Cesarzem Poetów, dla większości Polaków mających w sobie choć odrobinę światła prawdziwej miłości Ojczyzny, to postać legendarna i głos – dzwon niepodległościowego sumienia w czasach PRL.
Zbigniew Herbert człowiek – tytan, który odważnie sprzeciwiał się politycznemu zniewoleniu i represjom wobec Polski po 1944 roku. Jego poezja zawarta w tomach „Pan Cogito”, „Struna światła” a zwłaszcza „Raport z oblężonego miasta”, jak i manifest „Przesłanie Pana Cogito” są świadectwem nie tylko wrażliwości literackiej, poetyckiego smaku i odwzajemnionej miłości metafor, ale i głębokiego sprzeciwu wobec opresji komunistycznych „zmieniaczy czasu i historii” oraz kłamstwa.
W latach 70. i 80. XX wieku Zbigniew Herbert był regularnie inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa oraz ówczesne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które dążyły do zastraszenia poety i manipulowania jego wizerunkiem.
Nieugięta postawa Herberta i jego odrzucenie współpracy z władzami PRL sprawiły, że stał się symbolem niezłomności w walce o prawdę i wolność, co podkreśla w swoich wierszach. Pisał w „Raporcie z oblężonego miasta”:
„ktoś musi czuwać, by spać mógł ktoś”
– przypominając o obowiązku trwania przy prawdzie, nawet gdy grozi to prześladowaniami i osamotnieniem.
Lustracyjne manipulacje i pamięć poety
Już pierwsze lata po śmierci mistrza Zbigniewa Herberta ujawniły, jak wielu było gotowych do przeinaczeń i manipulacji jego spuścizną. Kiedy pojawiły się oskarżenia o rzekomą współpracę Herberta z SB, środowiska, które znały poetę, stanowczo zaprzeczyły tym pomówieniom. Ale wielu uwierzyło… [sic!]
Powtarzam, i jako filolog polski, ale przede wszystkim jako człowiek, że to, co dla Herberta było kwestią pryncypialną – „prawość moralna” i zasady – wyraził dobitnie w „Raporcie z oblężonego miasta”. O jakże aktualnie brzmią one w roku Pańskim 2024:
„to są zwyczajne dzieje / miasto pada powoli”,
co odczytuję jako przestrogę wobec narodowej skłonności do upadku wartości na rzecz politycznych kalkulacji i małości, tych letnich co chcą tylko prześliznąć się na kartce życia.
W wierszu Mistrza „Tren Fortynbrasa” widzę nie tylko poetycki rozrachunek z historią i Czesławem Miłoszem w sosie szekspirowskich reminiscencji, ale coś jeszcze innego. W tym wierszu nadzwyczajnym Zbigniew Herbert pozostawił zarówno osobistą refleksję nad Polską po wojnie. To uniwersalny uniwersalny komentarz o trudach ludzkiego losu niezłomnych.
W roku 2006 przeżyłem dramat, czytając artykuł pewnego pana (redaktorem nie chcę go nazywać), który udowadniał, że głos niepodległościowego sumienia Polaków w czasie PRL-u, autorytet wtedy i dziś Zbigniew Herbert to osoba, która współpracowała ze służbami bezpieczeństwa.
Ów nie-redaktor to Jakub Urbański a tekst to „Donos Pana Cogito”, który został opublikowany w tygodniku „Wprost”. W artykule tym Urbański, powołując się na dokumenty IPN, sugerował, że Zbigniew Herbert był współpracownikiem SB i cennym informatorem PRL-owskiej służby bezpieczeństwa, choć równocześnie zaznaczył, że Herbert nigdy nie podpisał zobowiązania do współpracy [sic!].
Dzięki temu Urbański może poszczycić się nagrodą SDP „Hiena roku”. Sekretarz generalny SDP Stefan Truszczyński ogłaszając tytuł „Hieny Roku” podkreślił, że ma on służyć „opamiętaniu” i „zwróceniu uwagi na odpowiedzialność za słowo”.
Konflikt z Czesławem Miłoszem
Znaczącym wątkiem biograficznym Herberta był jego konflikt z Czesławem Miłoszem, który rozwinął się wokół podejścia do oporu wobec komunizmu, postrzegania ducha polskości i mocy narodu, ale też i poetyckich tropów.
Miłosz służący wiernie komunizmowi. W latach 1945-1951 pracował jako attaché kulturalny PRL w Nowym Jorku i Waszyngtonie, a później był sekretarzem ambasady w Paryżu. Trzeba pamiętać, że komuniści na tak odpowiedzialne placówki nie wysyłali przypadkowych ludzi.
Kiedy wybrał emigrację w 1952 roku, aby uniknąć konfrontacji z reżimem, przez długie lata krytykował postawę Herberta, który pozostawał w Polsce.
Po latach wielu przyzna, że to właśnie Herbert, pozbawiony złudzeń co do współpracy z komunistycznym aparatem, okazał się mieć rację.
W listach do Zbigniewa Herberta Miłosz w formie żartu, ale nadzwyczaj złośliwie pisał:
„Polacy są rasą niezdolną do jakiejkolwiek twórczości, polityki, handlu, przemysłu, religii, filozofii, mogą tylko uprawiać rolę i logikę matematyczną, jak też poczucie swojej podrzędności wyładowywać w biciu Żydów i Murzynów. Janka mówi, że po ostatnich pogromach robionych przez Polaków w Milwaukee przestaje przyznawać się do polskiego pochodzenia”.
Nie skomentuję owych słów, bo i po co… Szarą, bezwolną masę kunktatorów znajdziemy w każdym narodzie, ale gdzie miejsce u Miłosza dla „polskich diamentów czynu, ducha i sztuki”, że lekko strawestuję Cypriana Kamila Norwida z poematu „Za kulisami”???
Zbigniew Herbert był również krytyczny, ale dawał recepty tak jak w manifeście „Przesłanie Pana Cogito”.
Tutaj przypomnę ironiczne, polemiczne a odcieniem prowokacji zdanie mistrza Herberta:
„Polska jest 1000-letnim niemowlęciem […] bez rysów, bez kształtu, bez formy z jakąś tylko potencjalną metafizyką […] i doświadczeniem nieprzetrawionym”.
Polskę widział także jako „Naród poetów i ubeków” a rządzących PRLem frakcję moczarowską (lata 60. XX wieku) widział, jako „chłopsko-nacjonalistyczną, a zatem przerażającą”.
Polecam sięgnąć do książki „Z. Herbert, C. Miłosz Korespondencja” wydanych w ramach Fundacji Zeszytów Literackich [Warszawa].
Bez kompromisów!!!
Cesarz Poetów, dla Nobla którego oddałbym literackie szwedzkie laury Miłosza, Szymborskiej z zwłaszcza Tokarczuk, świadomie unikał kompromisów, nawet jeśli oznaczało to ostracyzm i niezrozumienie. Zbigniew Herbert wierzył bowiem w wartość wierności Polsce. W wierszu „17 września” pisał przejmująco:
„to są rzeczy wstydliwe / czas je obróci w legendę”,
co stanowi wymowne podsumowanie Jego wiary w pamięć (tożsamej z sumieniem) o prawdziwych wydarzeniach.
Miasto jako symbol niezłomności
W „Raporcie z oblężonego miasta” Miasto symbolizuje nie tylko narodową tradycję, ale też bezkompromisowy opór, który nosił w sobie sam Herbert, niezależnie od konsekwencji:
„kto nie pamięta o twarzy tyrana / będzie przez niego rozliczony w spisie”,
gdzie tyran jawi się jako personifikacja komunistycznego reżimu.
Przesłanie wiersza pozostaje aktualne jako przestroga przed zapomnieniem o tych, którzy odważnie stawili czoła opresji. Dzisiaj niezłomnymi są Ci, którzy mówią nowej władzy koalicyjnej
„wara od Instytutu Pamięci Narodowej i relatywizowania najnowszej historii Polski z wyciszaniem herosów ducha jak i komunistycznych mordów”!
Poezja pamięci i niezłomności
Jako poeta, Herbert pozostaje kronikarzem doświadczeń swojego pokolenia, zapisując w słowach wartości, które nie przemijają. Jego poezja jest swego rodzaju testamentem, który wskazuje na konieczność oporu wobec zła i zniewolenia.
Powracam jak urzeczony do wiersza „17 września”, który nie tylko upamiętnia tragiczną datę z 1939 roku, który był faktycznym rozbiorem II RP, ale również wyraźnym potępienie opresji, jaką Polska doświadczała przez dekady.
Herbert pisze o „czarnych ustach krwi” jako przypomnienie ceny walki o wolność. Herbert, niezłomny świadek i strażnik wartości, kształtuje tożsamość Polski także dziś – jego poezja nie tylko upamiętnia przeszłość, ale i wzywa do ciągłej czujności wobec tyranii i manipulacji.
Joanna Siedlecka: Bezpieka szyła Herbertowi surdut wariata
W 100-lecie urodzin Zbigniewa Herberta autorka biografii poety „Pan od poezji” Joanna Siedlecka opowiada o cenie, jaką płacił on za zachowanie suwerenności myślenia.
Herbert mówił bardzo ostro o udziele polskich pisarzy w socrealizmie. O tym, że wspomagali władzę. I że się z tego nigdy nie rozliczyli. Co więcej, mówił, że te „stare konie” są obrażone, kiedy im się o tym przypomina. Wtedy się właśnie zaczęły próby bagatelizowania i wyśmiewania Herberta. Że pewnie był pijany, że w ogóle nie jest z nim dobrze – mówi Joanna Siedlecka.
Deprecjonowanie poety przez jego własne „obrażone” środowisko toczyło się równolegle do działań Służby Bezpieczeństwa, która „cichym lotem ścigała go przez całe życie”.
Etap ten rozpoczął się od wywiadu, który Herbert udzielił profesorowi Jackowi Trznadlowi. Rozmowa ta znalazła się z zbiorze „Hańba domowa”, wydanym po raz pierwsze we Francji w 1986 r.
za:wnet.fm