Dziennikarz to nie najemnik
W gąszczu idei i interesów, jakim jest współczesne życie polityczne, gospodarcze czy kulturalne, zadaniem dziennikarza powinno być przecieranie drogi dla odbiorcy. Pokonanie wszystkich pułapek po to, by widz, słuchacz i czytelnik otrzymali rzetelny opis danego fragmentu rzeczywistości. Jednak rewolucja komunikacyjna związana z upowszechnianiem coraz to nowych środków komunikowania i technologii wywróciła do góry nogami tradycyjny dziennikarski etos. W czasach „infotainment” dziennikarze wchodzą coraz częściej w rolę celebrytów i panów zbiorowej wyobraźni, a nie pokornych sług prawdy.
Etyka zawodu dziennikarza znalazła poczesne miejsce w nauczaniu św. Jana Pawła II, który w Polsce w 1991 r. zauważył, że „wszystkie tzw. środki przekazywania myśli to przecież spotęgowana ludzka mowa, która albo daje świadectwo prawdzie, albo też nie”. Wokół prawdy, odpowiedzialności, miłości, prymatu dobra osoby nad czynnikiem ekonomicznym koncentrowało się nauczanie Papieża Polaka adresowane do dziennikarzy, które kontynuują jego następcy.
„Jesteście powołani, aby wprzęgać swoje umiejętności zawodowe w służbę dobra moralnego i duchowego jednostek i ludzkiej społeczności” – mówił św. Jan Paweł II w 2000 roku do dziennikarzy z całego świata zgromadzonych w Rzymie na obchodach Jubileuszu Dziennikarzy zorganizowanego przez Papieską Radę ds. Środków Społecznego Przekazu.
Papież zachęcał wówczas przybyłych ludzi mediów, by także w zawodowym życiu nie lękali się „otwierać drzwi Chrystusowi”, bo to On „jest wzorem dla tych, którzy […] starają się przeniknąć światłem prawdy wszystkie dziedziny ludzkiego życia”. Podkreślał także, że „nie można pisać ani nadawać programów, kierując się wyłącznie pragnieniem pozyskania jak największej liczby odbiorców, a rezygnując z oddziaływania naprawdę formacyjnego”.
Ludzie bez właściwości
– Studia dziennikarskie nie przygotowują do tego zawodu. Uczą jedynie pewnych technikaliów, które nie są w stanie uczynić z nikogo mistrza. To nie jest zwykły zawód, to jest misja społecznikowska, która wymaga wielkiego przygotowania merytorycznego, nieustannej pracy nad sobą i przede wszystkim wewnętrznego pragnienia poszukiwania prawdy – mówi Katarzyna Orłowska-Popławska, zastępca redaktora naczelnego „Naszego Dziennika”. Dziennikarstwo zawsze było jej pasją. Rozpoczynając kilkanaście lat temu zawodową przygodę, musiała skonfrontować się z mieszanką bezkrytycyzmu dziennikarzy największych redakcji, poważnych deficytów intelektualnych i braku wewnętrznej busoli torującej drogę ku prawdzie. Temu wszystkiemu towarzyszyło przywiązanie do własnego przekonania, niechęć do przyjmowania obiektywnej prawdy.
Redakcje chętnie zatrudniają ludzi bez właściwości, którymi łatwo sterować. – Takie osoby nie będą zadawać trudnych pytań, będą dyspozycyjni intelektualnie, skłonni do banalizacji pewnych problemów. Najbardziej widoczne jest to, kiedy zaczynamy poruszać się wokół tematów najtrudniejszych: dobra i zła, postaw moralnych, tematyki dotyczącej Kościoła – ocenia nasza rozmówczyni. W globalnym medialnym show nadawanym 24 godziny na dobę nie ma miejsca na logikę mozolnej pracy i skrupulatnego gromadzenia faktów czy powagę należną tematom ważnym. Informacja i dziennikarz muszą się po prostu „sprzedać”.
Wydaje się, że nie sposób nie zauważyć, że przedstawiane w mediach tematy mają aspekty moralne. Jednak w narracji medialnego mainstreamu giną nawet oczywiste spory etyczne. Kwestie związane np. ze stanowieniem prawa, które są autentyczną walką dobra ze złem, są sprowadzane do wymiaru demokratycznych procedur, które w najmniejszym stopniu nie wyczerpują tematu. Jeżeli dziennikarz ma obowiązek ukazywać prawdę, powinien kompetentnie wskazać, jakie konsekwencje mają poszczególne stanowiska dla uczestników, dla dobra wspólnego (narodowego), jaki mają stosunek do sprawiedliwości i praw człowieka.
– Mam szczęście pracować w mediach poszukujących prawdy, gdzie dziennikarz może wykonywać obowiązki zgodnie z sumieniem, gdzie nikt nie mówi mi, że mam zrobić coś tak i tak, bo to jest linia redakcji – mówi Dariusz Pogorzelski, redaktor Telewizji Trwam prowadzący m.in. popularne programy „Polski punkt widzenia” i „Warto zauważyć… W mijającym tygodniu”.
– Pracujemy dla drugiego człowieka. Jakkolwiek zabrzmi to górnolotnie, jest to rodzaj misji. Staramy się także dawać ludziom nadzieję. Czasem jest to trudne, ale trzeba mieć to na celu naszej codziennej pracy, szczególnie że wiele mediów pełni dziś rolę czysto destrukcyjną – dodaje.
Pomyśl, zanim napiszesz
Informacja nie jest celem samym w sobie, choć dla większości współczesnych mediów pogoń za newsem, który często sprowadza się do żerowania na ludzkich tragediach, jest podstawową racją bytu. Tymczasem informacja ma służyć dobru, pomagać przy podejmowaniu decyzji (m.in. w wyborach), umacniać w wyznawanych wartościach i przemieniać człowieka na lepsze przez przykład, świadectwo życia innych, przestrogę. Tym kieruje się katolicka redakcja, wybierając i porządkując tematy.
– Ukazywanie prawdy nie może być uderzeniem w drugiego człowieka, zemstą, jakiekolwiek byłyby jego czyny. Brutalna, naga prawda może być zabójstwem – podkreśla gospodarz „Polskiego punktu widzenia”. Gdy światło dzienne ujrzały nagrania kompromitujące senatora Krzysztofa Piesiewicza, redaktorzy Telewizji Trwam postanowili, że nie będą ich pokazywać. Sprawa została krótko zrelacjonowana, bez tworzenia atmosfery sensacji i niezdrowej ekscytacji. – Potem człowieka, który szantażował senatora, widziałem na Krakowskim Przedmieściu dyrygującego ludźmi atakującymi krzyż – wspomina redaktor Pogorzelski.
W Polsce katalizatorem najgorszych zachowań w świecie dziennikarskim okazała się katastrofa smoleńska. Łamano wszelkie zasady, hipotezy funkcjonowały jako niepodważalna prawda, niszczono pamięć ofiar, nie liczono się z odczuciami ich bliskich. „Nasz Dziennik” podjął się wówczas trudnego zadania starannego składania w całość strzępów informacji, śladów, relacji. Bez histerii, egzaltacji, łatwizny, z najwyższym szacunkiem dla ofiar i rodzin. Teksty powstawały często po wielodniowej analizie materiałów. – Przede wszystkim mówiłam swoim dziennikarzom – i mam wrażenie, że to się udało – że nie wolno nam wyciągać pochopnych wniosków. Nie wolno nam też ulegać emocjom, pozycjonować się z góry po jakiejś stronie i np. potępić w czambuł wszystko, co powie prokuratura, a wszystko to, co powie opozycja, brać za dobrą monetę. To było trudne, bo pamiętamy wszyscy, jak po katastrofie zachowywali się członkowie rządu – mówi Katarzyna Orłowska-Popławska. – To, że „Nasz Dziennik” jest dziś w takim miejscu, a nie innym, pokazuje, że mieliśmy rację. Jesteśmy jedyną redakcją, która uzyskała zgodę prokuratury na publikację raportu archeologów. Myślę, że to jest także efekt tego, że ktoś docenił pracę naszych dziennikarzy – dodaje. Do dziś cennym i wzruszającym świadectwem tamtych dni są wywiady dziennikarzy „Naszego Dziennika” z rodzinami ofiar.
Miłość w prawdzie
Dziennikarz, szczególnie ten kierujący się Ewangelią, musi cały czas mieć na uwadze konkretnego odbiorcę i jego dobro. „Powinno być jasno widoczne, że wszyscy jesteśmy powołani, aby ukazywać nie siebie samych, ale prawdę; dlatego też nie tylko treść jest ważna, ale również sposób przekazu: sposób prawidłowy, z poszanowaniem przedmiotu i adresata” – mówił z kolei do dziennikarzy obsługujących ostatnie konklawe Ojciec Święty Franciszek.
Telewizję Trwam wiele różni od innych stacji, także to, że jej dziennikarze nie wchodzą z butami w życie drugiego człowieka, nie stoją z kamerą w drzwiach, nie wyskakują zza węgła. – Nie wykorzystujemy sytuacji, gdy zdarza się nieszczęście, aby zdobywać materiał, tak jak często robią inne media – wskazuje Dariusz Pogorzelski, dla którego zawodową dewizą jest myśl Benedykta XVI: „Veritas in caritate, caritas in veritate” (Prawda w miłości, miłość w prawdzie). Ukazanie ludzkiego dramatu to wielka odpowiedzialność, tymczasem dla większość mediów to jedynie tania sensacja. Pod pozorem troski żeruje się na nieszczęściu nieświadomych sytuacji ludzi, dla których emisja takiego materiału oznacza częstokroć publiczną śmierć.
Skoro dobry dziennikarz powinien widzieć zawsze człowieka, a nie tłum (masę, miliony), to nawet gdy musi się opowiedzieć zdecydowanie przeciwko czyjemuś stanowisku lub postępowaniu, zachowuje do tej osoby szacunek, nie wyolbrzymia wad, nie wykorzystuje do krytyki kwestii związanych z życiem prywatnym (chyba że łączą się z meritum sprawy). Podczas wywiadów nie stara się rozmówcy zaskoczyć, „przyłapać”, ośmieszyć i poniżyć, lecz prowadzi dialog ukierunkowany na prawdę. Tę atmosferę szacunku względem każdego, także oponentów, czuć w serwisach informacyjnych i publicystyce Telewizji Trwam. – Bronię się przed tym, by być wykorzystywany jako narzędzie, ale także chcę być kimś, kto w imieniu naszych widzów patrzy, aby ci, którzy korzystają z dobrodziejstwa obecności w naszych programach, wypełniali to, co obiecują. Chodzi po prostu o patrzenie władzy na ręce – akcentuje redaktor Pogorzelski. Aby robić to rzetelnie, dziennikarz nie może poddawać się niczyjej manipulacji, urokowi osobowości, majątku, sławy czy pozycji. To on musi rozstrzygnąć, kto jest stroną w danym sporze, a kogo możemy uznać za niezależnego, kto wypowiada jedynie swoje zdanie, a kto jest autorytetem w danej dziedzinie. Nie może potraktować żadnego tematu powierzchownie, nie koncentruje się na aspektach najbardziej spektakularnych, ale stara się docierać do często skrywanej istoty sprawy. W „Polskim punkcie widzenia” z trudnymi pytaniami muszą liczyć się wszyscy zaproszeni. Nie ma taryfy ulgowej.
To, że praca dziennikarzy Telewizji Trwam i „Naszego Dziennika” jest bardzo potrzebna, potwierdzają sygnały od widzów i czytelników. Doświadczają tego przede wszystkim reporterzy ruszający w teren, gdy w różnych częściach Polski ludzie podchodzą i dziękują za ich pracę. A sami dziennikarze nie wyobrażają sobie pracy w innych redakcjach. – Miałam propozycję z telewizji publicznej, ale nawet jej nie rozważałam. Mam komfortową sytuację. Pracuję z zespołem ludzi, którzy myślą podobnie. Dostrzegamy problemy, których inni nie widzą, diagnozujemy je, mamy określone wspólne cele, nie ma rozdźwięku między tym, co myślę, a tym, co mogę pisać – podkreśla zastępca redaktora naczelnego „Naszego Dziennika”. – Nie ma takiej redakcji w Polsce, z którą byłabym tak silnie zidentyfikowana. Pieniądze to nie wszystko, naprawdę. Przecież to był projekt, któremu nikt nie dawał szans – podsumowuje Katarzyna Orłowska-Popławska.
Beata Falkowska
za:www.naszdziennik.pl/wp/97141,dziennikarz-to-nie-najemnik.html