Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - Na szlaku do Santiago de Compostela CLAVIJO (cześć VIII)

Cudowne miejsce. Prawdziwe ustronie, cisza, skupienie. Dotknięcie zamierzchłości. Ale i pamięć historyczna. Przez całe wieki tożsamość Hiszpanów budowana była na pamięci o zwycięstwie chrześcijan nad muzułmanami pod Clavijo. Bitwa była rzeczywistym przełomem w procesie odbierania ziem zagarniętych chrześcijanom przed stu trzydziestu laty przez mahometan.

Uwierzono, że można pokonać w polu wyznawców Proroka. Jest tylko jeden warunek: należy oddalić partykularne ambicje i spory, do boju zaś wystąpić wspólnie, wszyscy chrześcijanie razem, do tej chwili rozbici na drobne władztwa pozostające ze sobą w konfliktach. I jeszcze jedno: wojna z najeźdźcą jest sprawą słuszną, sprawiedliwą, a nawet świętą, skoro w bitwie po stronie chrześcijan wystąpił sam Jakub Apostoł, którego grób odnaleziono na hiszpańskiej ziemi dopiero co, przed ćwierćwieczem. To jego rozpoznano w wizji na niebie, pędzącego wśród chmur na białym koniu w decydującym momencie bitwy, z dobytym mieczem w uniesionej prawicy gotowej do zadania ciosu wrogom Chrystusa.
W wielu miejscach Hiszpanii widuje się obrazy bitwy pod Clavijo, malowane w różnym czasie. Podobnie jest z kopiowaną setki razy figurą św. Jakuba w konwencji Matamorosa, czyli rycerza siekącego mieczem Maurów, tratowanych kopytami jego wierzchowca. Często miecz nie jest prosty, lecz płomienny, taki sam, w jaki zbrojony jest Michał Archanioł, depczący stopami starodawnego smoka - szatana.

Pokonując wysokie trawy, wspiąłem się na wyniosłą skałę zwieńczoną zębem wyłamanych murów. Nogawki spodni wpuściłem w skarpety przed kleszczami, bo te dziesiątkami obsiadają ubranie.  Pogoda była sprzyjająca, a sceneria fotogeniczna. Ciągle jeszcze niskie światło poranne modelowało mury zamczyska różami, a niebawem i złotem. Po niebie w barwach głębokiego lazuru sunęły tampony waty - tajemniczo rozstrzępione chmury. Z wierzchołka roztacza się bajecznie kolorowy widok na łagodne partie gór tuż zaraz za wsią Clavijo, na rozległą równinę,  pośrodku której rozsiadło się Logrono opasane tasiemkami dróg ekspresowych. W oprawie miasta, daleko na północy, widnieją wysokie masywy górskie.
- Czy pamiętasz miasto Queretaro w Meksyku? – zagadnąłem Mariolę,  gdyśmy siedząc w prześwicie zamkowego okna o arabskim wykroju dziurki do klucza podziwiali krajobraz jak z bajki.
- Pamiętam. To miasto z dziesiątkami kościołów, gdzie po klasztorze franciszkańskim oprowadzał nas wiekowy, chudziutki zakonnik?
- Tak, to miasto. Ono też nawiązuje do św. Jakuba, tak jak i dziesiątki innych miast obu Ameryk poświęconych Apostołowi: Santiago de Queretaro, Santiago de Tlatelolco, Santiago de Chile, Santiago de Cuba, by wymienić najbardziej znane. Wybierając się za ocean, zabierali Hiszpanie ze sobą patrona swojego kraju, pod którego sztandarem i zawołaniem prowadzili boje z Indianami. Nie nazywali go tam Matamorosem, bo przecież w Ameryce nie było Maurów, ale Mataindiosem, czyli tym, który zagrzewał ich do walki z Indianami.

W Santiago de Queretaro miało miejsce niezwykłe zdarzenie, odnotowane w kronikach przez naocznych świadków, zarówno hiszpańskich, jak i indiańskich, gdy w drugim pokoleniu po konkwiście Indianie posiedli już sztukę czytania i pisania. Na przedpolach miasta, którego   podówczas jeszcze nie było, na wzgórku nazwanym później Sangremal, doszło do regularnej bitwy Hiszpanów z Indianami Otomi, wspomaganymi przez Tarasków pozostających w procesie cywilizowania i ciągle jeszcze dzikich Chichimeków. Miało to miejsce 25 lipca 1531 roku, w liturgiczny dzień św. Jakuba. W decydującej fazie bitwy, nagle, niespodziewanie zachmurzyło się niebo, a z chmur miał wyłonić się jeździec na białym koniu z dobytym mieczem, w którym Hiszpanie zgodnie rozpoznali św. Jakuba. Bitwa natychmiast ustała, bo świadkami zjawiska byli również Indianie, którzy na ten widok rozpierzchli się w popłochu. Zaraz po nierozstrzygniętej bitwie zgłosił się do obozu Hiszpanów główny wódz Otomich,  Conín, prosząc o chrzest. Niebawem udzielono mu sakramentu chrztu. Odtąd występował  on zawsze po stronie Hiszpanów pod przyjętym na chrzcie imieniem jako Don Fernando de Tapia, zapewne w nawiązaniu do swojego ojca chrzestnego, sławnego konkwistadora o tym nazwisku. Inny wódz, który towarzyszył tamtemu, otrzymał na chrzcie imię Don Nicolás de San Luis Montanes. Oglądałem XVI-wieczne portrety obu tych wodzów, bardzo zabawne, bo wykonane na modłę renesansową, a więc pokazujące ich w zbroi charakterystycznej dla epoki Karola V, a przecież ich twarze to twarze Indian, a nie brodatych rycerzy o jasnej cerze.

                                                                      NAVARRETE    

 Wyjście w pola z Logrono w kierunku Navarrete jest koszmarne,  znów z powodu dróg, także ekspresowych, które splatają się na obrzeżach miasta w istną pajęczynę. Muszę złożyć Hiszpanom wyrazy uznania i podziwu, że w tak trudnym terenie, górzystym i skalistym, zdołali w stosunkowo krótkim czasie opleść swój kraj szosami wyśmienitej jakości, w tym siecią autostrad. Po dziesięciu kilometrach osiąga się Navarrete. Miasteczko jest przeurocze, całe z kamienia, pocięte biegiem wąskich uliczek sprzed wieków. Ulice, obrzeżone stojącymi ciasno kamienicami, wyglądają jak tunele. Na frontonach wielu domów  pysznią się okazałe tarcze herbowe o skomplikowanych motywach. Ponieważ  miasto leży na zboczu wzgórza, niektóre uliczki krzyżują się na dwóch poziomach. Kamienne schody wspinają się stromo na samą górę, kiedyś zwieńczoną zamkiem, po którym pozostał niewielki  skwer. Główna ulica, Calle de la Cruz, jak wszystkie inne biegnie koncentrycznie w rytm owalnego wzgórza i prowadzi pielgrzymów na mały,  kamienny ryneczek, skąd już tylko krok do kościoła Matki Bożej Wniebowziętej, klejnotu na Camino.

Od 1553 roku budowę prowadził jeden z najwybitniejszych architektów, w tym samym czasie zatrudniony przy katedrze w Burgos, Juan de Vallejo. Dzieło było tak ambitne, że prace przeciągnęły się na kolejne stulecie. Nie sama architektura wprawia w zachwyt - do jej różnorodnych odmian na Camino już przywykliśmy – wyobraźnię porywa jeden z najwspanialszych ołtarzy nastawowych w skali całej Hiszpanii. Jest tu niewyobrażalne nagromadzenie motywów dekoracyjnych: listków i kwiatów, wici i pnączy, a te oplatają salomonowe kolumny. Gromady aniołków baraszkują na wyzłoconym firmamencie nieba, gdzie króluje ukoronowana Maryja. Złocenia oślepiają do tego stopnia, iż w tym bogactwie giną nawet postaci świętych, którzy cierpliwym okiem spoglądają na cały ten przepych ze swych nisz głęboko wpuszczonych w korpus ołtarza. W niszy centralnej, ponad tabernakulum, będącej fragmentem ogromnego cyborium, króluje strojna w ciężkie kapy Maryja z Dzieciątkiem na kolanach, Nuestra Senora de Sagrario , okolona wokół głowy koroną uwitą z dwunastu gwiazd. Godzi się przywołać imiona artystów, Fernanda de la Pena i José de San Juan y Martín, wszak trudzili się tu przez cztery lat, od 1694 do 1698 roku.

Na widok sceny "Zmartwychwstania", której znaczenie próbowałem objaśnić stojącemu obok mnie Holendrowi, wywiązała się wiele mówiąca  wymiana zdań.
-  Jacyż wy, katolicy, jesteście naiwni.
- A to dlaczego?
- Wierzyć w coś tak niedorzecznego jak zmartwychwstanie. Przecież to jakiś absurd. Tego się nie da do niczego przypisać.
- A dlaczegóż nie? Przecież istnieją inne jeszcze rzeczywistości, aniżeli  ta, w której my bytujemy i którą możemy postrzegać naszymi zmysłami i ją badać. Zmartwychwstanie Jezusa jest z innego wymiaru świata, z innej rzeczywistości.
- Ale nie ma innej rzeczywistości!
- Skąd taka pewność? Ilu ludzi na świecie wierzy w istnienie chociażby UFO. Właśnie wierzy, bo przecież nikt jeszcze nie dowiódł, że istnieją jakieś inne istoty inteligentne poza naszą ziemią, od których miałyby pochodzić latające obiekty, przerastające nasze możliwości techniczne.
- To zupełnie co innego. Prędzej uwierzę w UFO aniżeli w zmartwychwstanie.
- I na tym polega piękno wzajemnego różnienia się w poglądach.
I tak rozstaliśmy się w przyjaźni.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.