Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać- 2. KONIN

Płynąca przez Konin Warta rozdziela miasto na dwie połówki, tę z nowoczesnymi dzielnicami i tę Starego Miasta. Konin, chociaż leży na  Piastowskim Szlaku, nie ma oszałamiających zabytków, co nie przeszkadza koninianom odwoływać się do swej starodawnej metryki. Posiada w zamian coś, czego nigdzie indziej nie uświadczymy.

Na skwerze przy kościele św. Bartłomieja, za ogrodzeniem, stoi wysoki na ponad dwa i pół metra kamienny słup. A na nim w otoku widnieje łacińska inskrypcja głęboko wykuta staranną majuskułą. Kilku mediewistów zabierało się za odczytanie inskrypcji i przełożenia jej na polski. Tekst w przekładzie nieco się różni jeden od drugiego,  co w niczym nie zmienia ogólnego sensu przesłania, a brzmi ono następująco:
Roku od Wcielenia Pana naszego 1151 niniejsza wskazówka drogi i sprawiedliwości stwierdza, że tu jest środek z Kalisza do Kruszwicy. Kazał ją tutaj ustawić Piotr, komes pałacowy, i w ten sposób roztropnie przepołowił podróż. Aby raczył o nim pamiętać każdy podróżnik, kołacząc modlitwą do łaskawego Boga.

Wybrałem wersję Mariana Plezi. Historycy spierają się w tym miejscu, o którego Piotra chodzi. I wskazują dwóch imienników, Piotra Włostowica i Piotra Wszeborowica. Ten pierwszy to stosunkowo dobrze znana mediewistom postać. W XII wieku uchodził za jednego z najpotężniejszych możnowładców w Polsce. Jego rodowy gród znajdował się na Ołbinie, dziś w granicach Wrocławia, ale rozległe majątki posiadał w różnych rejonach Śląska, najbardziej zwarte wokół Ślęży. Blisko współpracował z Bolesławem Krzywoustym, za wyświadczone władcy przysługi został obficie obdarowany nadziałami ziemi w innych rejonach kraju, w końcu otrzymał godność palatyna, co w tamtych czasach stawiało go w pozycji drugiej osoby w państwie. Szczęśliwa gwiazda Włostowica przyblakła po śmierci Krzywoustego, kiedy w zgodzie z intencją książęcego testamentu władzę seniora objął w kraju najstarszy jego syn, Władysław II, z czasem zwany Wygnańcem. Mieniąc się strażnikiem nienaruszalności testamentu o podziale Polski na dzielnice, Włostowic naraził się księciu-seniorowi, ten bowiem próbował odsunąć od władzy swych młodszych braci rządzących w przydzielonych im przez ojca dzielnicach i ponownie scalić państwo. Dla Piotra Włostowica skończyło się to tragiczne. Został podstępnie pojmany, wtrącony do lochu, w końcu oślepiony i skazany na wyrwanie języka. Niedługo po tych okrutnych torturach Włostowic zmarł w 1153 roku.

I tu dochodzimy do wyrytej na konińskim słupie daty: rok 1151. Kiedy stawiano ten słup, Piotr Włostowic był już okaleczony i nie w głowie mu było zajmować się takimi drobiazgami, jak znaczenie dróg w Polsce Centralnej. Dlatego pod imieniem Piotra widziałbym jego wnuka Piotra Wszeborowica, który posiadał na Kujawach rozległe dobra i podobnie jak jego pradziad piastował godność palatyna, czyli z łacińska comesa. Dokładna data jego śmierci nie jest znana,  podaje się dwie daty,  rok 1194 i 1198.
                                                                                    *****
Skoro już zatrzymaliśmy się   na dłuższą chwilę przy postaci Piotra Włostowica, zwanego też  Duninem w nawiązaniu do jego rzekomej duńskiej proweniencji, warto zwrócić uwagę na jeden epizod w jego życiu.  Chodzi o porwanie drobnego książątka z Przemyśla, Wołodara, który stał na zawadzie Bolesławowi Krzywoustemu. Piotr Włostowic przekonał swojego pana, że w pojedynkę, z niewielkim pocztem swoich wojów, pojmie uzurpatora bez konieczności wyprawiania się na wojnę z wielkim wojskiem i niepotrzebnego rozlewu krwi. Otrzymawszy zgodę swojego seniora Włostowic przybył na dwór Wołodara rzekomo ścigany zemstą Krzywoustego, wkradł się w łaski przemyskiego księcia, zdobył jego zaufanie do tego stopnia, iż ten obrał rycerza za ojca chrzestnego swojego syna. I  stała się rzecz nikczemna, podczas polowania porwał Włostowic księcia, by stawić go przed obliczem Bolesława Krzywoustego.

Na kanwie tego zdarzenia, w końcu mało istotnego w kontekście wielkiej polityki, należy sobie uświadomić, jak głęboko XII-wieczna Polska zdążyła wniknąć w kulturę łacińską!  Tendencję  tę wyrażały takie przymioty jak prawość, honor, rycerskość, słowność. To Ewangelia coraz głębiej drążyła świadomość ludzi prostych. Ludzie coraz pełniej posiadali nabywali umiejętność rozróżniania, co jest dobre, a co jest złe, co jest szlachetne, a co podłe, co godne naśladowania, a co zasługuje na potępienie. Nie była to epoka ludzi świętych, oj, nie była, ale wykuwały się normy prawości, coś, co nas odróżniało od Wschodu, ujawniającego w mieszkających tam ludach głębokie jeszcze pokłady barbarzyństwa, którym to ludom długo były obce pojęcie współczucia, litości, miłosierdzia nawet w stosunku do współplemieńców, nie mówiąc już o obcych, tym bardziej o wrogach.
Czyn Piotra Włostowica, politycznie korzystny dla Bolesława Krzywoustego, a zatem popełniony w interesie Polski, od strony etycznej został uznany w opinii powszechnej za naganny, niegodny chrześcijanina i rycerza.  Piotr Włostowic miał pełną świadomość tego, co uczynił, za wiarołomstwo poddał się publicznej pokucie, a wyrazem tego aktu skruchy było wznoszenie kościołów. Podobno ufundował ich aż siedemdziesiąt siedem.

Gotycki kościół św. Bartłomieja z przełomu stuleci XIV i XV, przy którym stanął  intrygujący słup sprzed zamku, którego już nie ma, stanowi dość malowniczą sylwetkę, tym bardziej że zajmuje sam środek starówki o starannie odnowionych kamieniczkach.  Ciekawe jest też wnętrze o zgrabnie spiętym sklepieniu, wyposażone w dwa barokowe ołtarze po bokach głównego, utrzymanego w neogotyku, tudzież w kilka epitafiów okolicznej szlachty. Sklepienia i ściany epatują krzykliwą barwnością malowideł i witraży w zgodzie z panującą w malarstwie modą na Art Nouveau końca XIX i pierwszych dekad ubiegłego stulecia. Stanowi dzieło, zresztą udane, Eligiusza Niewiadomskiego, tego samego, który w warszawskiej „Zachęcie” śmiertelnie postrzelił pierwszego prezydenta odnowionej po zaborach Rzeczpospolitej, Gabriela Narutowicza.

                                                        U KAMEDUŁÓW W BIENISZEWIE

Ślady włączenia Polski w świat zachodniego chrześcijaństwa widoczne są u kamedułów w Bieniszewie koło Konia. W pewnym momencie, w przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami,  Gosławskim i Skąpe, odbija się w bok od szosy krajowej nr 25 i gruntową, wąską drogą, mając nad sobą baldachim spleciony z leśnej gęstwiny dociera się do celu. Las rozstępuje się i nagle wyłania się na niewielkiej polanie rażąca od bieli fasada barokowego kościoła w odmianie rokokowej, oflankowana bliźniaczymi wieżami. Osadzone na nich barokowe hełmy, omszałe patyną, przydają tej bieli nieco ciemniejszego kontrastu. Domki kamedułów wieńcem okalają kościół. Przed każdym z nich zieleni się niewielki ogródek dla indywidualnych upraw, o główny bowiem ogród troszczą się wszyscy mnisi wspólnym wysiłkiem. Najbardziej zaszczytną rolę pełni brat pszczelarz, bieniszewski bowiem erem słynie z doskonałych miodów o leczniczych właściwościach.

Pomimo późnej pory dnia, przywołany dzwonkiem na sznurku  mnich odźwierny pozwolił mi wejść do środka. Wokół cisza, ani śladu życie. Wewnątrz kościoła króluje barok w swej ostatniej odmianie. W barokowej manierze utrzymany jest obraz w głównym ołtarzu, przedstawia kilkunastoletnią dziewczynkę jak na skrzydłach biegnącą po schodach prosto w objęcia żydowskiego kapłana z wyciągniętymi na powitanie ramionami. Tak sobie wyobraził Ofiarowanie Maryi na służbę w jerozolimskiej świątyni nieznany malarz, przy okazji znacznie odmładzając raczej statecznych wiekiem Jej rodziców, Annę i Joachima. W nawie wznoszonego w ostatnich dekadach XVIII wieku kościoła jest wszystko nowe, jak spod stempla, nawet owe ażurowe, neobarokowe dekoracje ołtarzy, bo po wojnie wszystko należało tu odbudowywać prawie od zera. Po włączeniu Wielkopolski do hitlerowskich Niemiec nie wypadało, by w kraju Warthegau mogły egzystować jakieś klasztory, tym bardziej kontemplacyjne. Po aresztowaniu pustelników i wysłaniu ich do obozów koncentracyjnych w głąb Niemiec, władze okupacyjne wydały bieniszewski klasztor na pastwę rozwydrzonej młodzieży hitlerowskiej, a ta w obejściach dokonała spustoszenia na miarę mongolskich najeźdźców z odległego średniowiecza. Wszystko, co miało jakikolwiek związek z religią, zostało celowo niszczone przy aplauzie jej opiekunów, rozbito nawet krypty grzebalne, a kości zmarłych rozwleczono po lesie.

Obecnie kościół kolejny raz w swej historii wypiękniał, ściany i panele w chórze zakonnym zostały ozdobione nowymi obrazami, z których wiele nawiązuje tematycznie do pustelniczego charyzmatu kamedułów, tudzież do ich duchowych i historycznych założycieli: Antoniego z Egiptu, Bazylego Wielkiego, Augustyna, Benedykta z Nursji, Romualda,  biskupa Brunona z Kwerfurtu. We wspólnocie zakonnej czci się też Barnabę jako świętego, jednego z pięciu braci polskich, pustelnika, który w 1003 roku przypadkowo uszedł z życiem i nie podzielił losu zamordowanych  współbraci. Oficjalnie Kościół nie włączył go do katalogu świętych. Na pożegnanie z bieniszewskim eremem mnich pozwala ucałować kostkę jednego z owych męczenników, przechowywaną w złocistym relikwiarzu.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.