Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać-Świeta Góra Athos (odc.V)

JESZCZE WIELKA LAURA

Walenie w drewniane drzwi mojej celi poderwały mnie na równe nogi. Pali się, czy co? Spojrzałem na zegarek: 2:45 w nocy. To nic groźnego, pora zbierać się na jutrznię. Dłuższą chwilę mocowałem się ze sobą samym. Wstać i iść, czy pozostać w łóżku? Co robić? Uległem lenistwu. A może zmęczeniu? Wyczerpany długą podróżą i forsownym marszem, tudzież ślęczeniem nocą nad lekturą w klasztornej czytelni, udzieliłem sobie dyspensy: pójdę na modły o piątej rano, postanowiłem. Przecież mnisi wchodzą do kościoła i wychodzą o każdej porze,  i tak w kółko. Chyba nie zgrzeszę. I radośnie zasnąłem. Budzik obudził mnie kwadrans przed piątą. Przemyłem oczy, pozbierałem się i wyszedłem na zewnątrz.

Zanim wszedłem do kościoła przysiadłem na ławeczce pod baldachimem z winorośli rozpiętej na drutach. I wtedy urzekła mnie noc! A pośród niej cisza, błogosławiona cisza, taka cisza, która jest w stanie stworzyć nastrój kontemplacyjny. Jeśli można mówić o nastroju mistycznym w warunkach fizykalnych, to taki nastrój ogarnął i mnie, ale - nie przesadzajmy - bez skojarzeń mistycznych, był to raczej zachwyt nad wspaniałością świata. Odniosłem wrażenie, że znalazłem się w samym środku świata przemienionego, o czym tak sugestywnie potrafił pisać Grzegorz Palamas. Świat przemieniony! Świat odmieniony! Świat przebóstwiony! Świat odkupiony, nie tylko ten nasz zwykły świat ludzi, istot rozumnych i obdarzonych władzami wolnego wyboru, ale i świat natury, a więc zwierząt i  roślin, słowem – świat całego stworzenia.

Bez wahania przedłożyłem tę naturalną świątynię świata ponad mroczne wnętrze kościoła, choćby najpiękniejszego. W miejsce Pantokratora spoglądającego groźnie z czaszy kopuły centralnej, miałem rozpięty ponad sobą atramentowy całun nieba błyskający miriadami gwiazd. Niech to piękno samo przemawia do mnie, bez żadnego wysiłku z mojej strony. Jest przecież dziełem Stwórcy. Trwałem tak w tym zauroczeniu dłuższy czas, aż do nadejścia owego momentu  mocowania się nocy z dniem, znaczonego zjawiskiem blednięcia gwiazd. Kiedy większość z nich przeszła w stan niebytu, dopiero wtedy wszedłem do kościoła.

Lektor odśpiewywał akurat przypisane na ten dzień antyfony. Odpowiadało mu dwóch mnichów, włączając się do śpiewu bez czekania na koniec kadencji. Była to modlitewna rozmowa, swoiste świętych obcowanie, gdy do tego modlitewnego dialogu włączy się także wszystkich pozostałych uczestników nabożeństwa, jakkolwiek werbalnie niemych, zarówno tych żywych – kilkunastu obecnych tam mnichów – jak i tych martwych, obecnych w przestrzeni świątynnej pod postacią malowideł. Z powodu gęstego mroku, którego nie były w stanie rozproszyć cztery palące się przy pulpicie lektora lampki, tych odmalowanych świętych nie mogłem jeszcze dojrzeć zmysłem wzroku, ale wyczuwało się ich duchową obecność.

Znalazłem miejsce dla siebie w przedsionku. Wtuliłem się w krzesło przy ścianie z wysoko wyprowadzonymi podpórkami pod ramiona. I tak, pouczony przykładem siedzących po sąsiedzku mnichów,  zawisłem w modlitewnym bezruchu. Było to nieme trwanie, raz że nic nie mogłem zrozumieć z wypowiadanych słów i odśpiewywanych wersetów, to znów uparcie walczyłem z gwałtownymi atakami snu. By wreszcie pokonać tę słabość, postanowiłem wstać i zmienić dotychczasowe miejsce.

Ośmielił mnie do tego nieustanny ruch zakonników, którzy  przemieszczali się, podchodzili do ikonostasu, wychodzili na zewnątrz, a byli i tacy, którzy do jutrzni włączyli się później aniżeli ja.

Przekroczyłem zatem próg dzielący narteks od sanktuarium i  cichutko stanąłem w pobliżu ikonostasu. Na ten widok podszedł do mnie jeden z mnichów z pytaniem o moje wyznanie. Gdy się upewnił, że nie jestem prawosławnym, lecz rzymskim katolikiem, grzecznie, ale zdecydowanym gestem wyprosił mnie stamtąd i wskazał moje miejsce w przedsionku. Tak, ortodoksja cierpi na okaleczenie przez  katolicyzm. Na własne oczy widziałem, jak po skończonej mszy świętej w Betlejemskiej Grocie za wychodzącym do zakrystii franciszkańskim celebransie jakiś diak grecki zamiatał powietrze.

Około szóstej, po trzech godzinach modłów, liturgia dobiegła końca. Poczekałem na moment wyjścia zakonników, by móc bez przeszkód, już przy dziennym świetle, przypatrzeć się malowidłom.

Wpierw jednak skierowałem się do grobu św. Atanazego. Znajduje się on w lewej kaplicy narteksu poświęconej Czterdziestu Męczennikom. Nad marmurową płytą położoną bezpośrednio na ziemi, na całej swej powierzchni okutą srebrną i złoconą  blachą na podobieństwo ikon przybranych w drogocenne koszulki, unosi się marmurowy baldachim, rodzaj cyborium, też sporządzony z marmuru.

Dookoła rozwieszono srebrne lampiony oliwne, w których dzień i noc utrzymywany jest  żywy płomień. Godne miejsce spoczynku człowieka, który zapoczątkował zorganizowane pod rygorem reguły życie zakonne na Athos. I należy podkreślić to z naciskiem, żył w czasach, kiedy Kościół był jeszcze jeden, nierozdarty podziałem na zachodni i wschodni, na rzymski i konstantynopolitański, łaciński i grecki, katolicki i prawosławny.

                                                                              *****

Od monasteru Wielkiej Laury odchodzi wąska ścieżka w kierunku szczytu Góry Athos wystrzeliwującego w błękit nieba na wysokość 2027 metry. Swój bieg kończy dość szybko, bo na wysokości sześciuset metrów przy pustelni wzniesionej z kamienia, którą w XIV wieku zajmował przez jakiś czas Grzegorz Palamas.

Mam do tego człowieka wybitnych talentów szczególne upodobanie, gdyż w jego żywocie dostrzec można wszystkie dodatnie cechy schodzącego ze sceny dziejów Bizancjum. Bliżej poznałem go jako wielkiego teologa i myśliciela w Tesalonikach, w trakcie zbierania materiałów do książki  „W ogrodach Pantanassy”. Odwiedzając tamtejszą bazylikę Mądrości Bożej, tesalonicką Hagię Sofię, pokłoniłem się i jego szczątkom, które spoczywają  w tym dostojnym kościele od 1359 roku.
 
Tu, na Athos, zapragnąłem  powtórnie nawiązać z nim kontakt, tym razem jako ze zwykłym mnichem. Tak się bowiem ułożyły koleje jego życia, iż jako dwudziestoletni młodzieniec, wybitnie wykształcony na dworze cesarskim w Konstantynopolu, zrezygnował ze świetnie zapowiadającej się kariery dworskiej, by pójść za głosem swojego powołania. Osiadł na Świętej Górze, wpierw w pobliżu monasteru Watopedi u stóp świątobliwego hezychasty Nikodema, by po śmierci mistrza udać się do tej właśnie pustelni, do której i mnie było dane dotrzeć blisko Wielkiej Laury.

Decyzja ta odzwierciedla bardzo charakterystyczny przejaw religijnej kultury  w społeczeństwie bizantyńskim. Oto wraz z nim na Athos powędrowali jego dwaj rodzeni braci i kilkoro sług. Wcześniej, krótko przed śmiercią, przyjął tonsurę zakonną jego rodzic, były wysoki urzędnik na dworze cesarza Andronika II. W ślad za Grzegorzem do klasztoru wstąpiła także  jego owdowiała matka, a później tę samą drogę obrały dwie jego siostry, oczywiście wszystkie niewiasty już poza granicami  Athos.

Tak jak w Konstantynopolu młody Grzegorz Palamas oddawał się studiom filozoficznym, tak na Athos pochłaniała go teologia, którą traktował jako ukoronowanie  wszelkiej wiedzy. Na Świętej Górze nie było jednak żadnych szkół, dlatego zdał się na doświadczenie wielkich mistrzów życia zakonnego rekrutujących się głównie  z kręgu hezychastów.  

Ale najbardziej wiarygodnym i najpełniejszym źródłem wiedzy  było dla niego  Pismo Święte. Lektura świętych ksiąg pochłaniała go bez reszty.  To z rozważania treści Księgi Rodzaju wyprowadził oryginalną naukę o przebóstwieniu człowieka.

Intrygowało go owo zdanie Boga Ojca wypowiedziane w liczbie mnogiej u samych początków aktu stwórczego: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego nam” (Rdz 1,26). Co w tym wypadku znaczy obraz? A co znaczy podobieństwo? Jaka różnica zachodzi między tymi dwoma wyrażeniami?  Mówiąc o obrazie, myśli się o odbiciu, czyli o stałej jakości, a tę można porównać do odlewu i do formy. Odlew jest taki, jaka jest forma.

To Bóg jest niejako ową formą, Bóg troisty, będący Intelektem, Logosem i Duchem.  Człowiek jako odbicie, czyli obraz Boga, otrzymał owe trzy dary: intelekt, czyli myśl, inteligencję, czyli zdolność do rozumienia i rozumowania oraz nieśmiertelną duszę.
Ale człowiek otrzymał jeszcze coś więcej, otrzymał ciało. To właśnie ciało, którego nie mają aniołowie, a tak jak człowiek posiadają intelekt, inteligencję i duszę, stawia istotę ludzką poniekąd ponad aniołami. Właśnie dzięki ciału człowiek jest bytem kreatywnym, tak jak Stwórca,  posiadającym moce twórcze. Bóg nie poprzestał na jednym akcie stworzenia, lecz stwarza ustawicznie cały Kosmos, w tym człowieka. A tenże nie przestaje współtworzyć z Bogiem zadanego sobie świata:  „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1, 28).

W tym miejscu dotykamy drugiego członu Bożego postanowienia względem człowieka. Chodzi o podobieństwo. Inaczej aniżeli obraz, który jako odbicie jest wartością stałą i jest cechą wspólną dla całego rodzaju ludzkiego, podobieństwo jest wartością zmienną, a poniekąd  i indywidualną. Podobieństwo jest procesem upodabniania się do swojego Stwórcy. Zakłada zatem dynamikę, ruch, świadomość doskonalenia się,  pracę nad sobą.

Każdy zatem człowiek jest zaproszony do tego wysiłku. Ten zależy od postawy człowieka w imię jego wolnej woli, czyli danego mu przywileju wyboru. Człowiek do tego stopnia został  wyniesiony ponad wszystkie stworzenia, iż może świadomie podjąć wysiłek upodabniania się do Boga i  może z pełną świadomością zignorować to szczególne zaproszenie i powołanie.
Stworzywszy człowieka, Bóg zna jego ograniczoność, słabość i skłonność do upadków. Dlatego nie pozostawił go samemu sobie. Jako dobry Ojciec nieustannie czuwa nad nim, nie skąpiąc mu łaski.

Nawet gdy człowiek przez grzech zerwie komunię z Bogiem, nie przestaje ścigać go Jego łaska. Tragedią człowieka nie są upadki, tragedią jest trwanie w stanie zerwanej z Bogiem łączności. Ale i wtedy Bóg nie poprzestaje, lecz musi zaistnieć ze strony człowieka świadoma postawa odrzucenia Boga.

Tu Palamas dotyka odpowiedzialności człowieka za swój własny los, a ten jest wieczny. Wstrząsająca to wizja. Będąc bytem nieśmiertelnym, człowiek jest w stanie zadać sobie śmierć wieczną. Może skazać się na potępienie. I zawsze dokonuje tego aktu z własnego wyboru. Odpowiedzialność człowieka za swoją nieśmiertelność – to najważniejsza sprawa, nie ma ważniejszej.
Łaska objawia się w wieloraki sposób. Palamas utrzymuje, że nieskończona miłość Boga objawiła się w sposób najdoskonalszy w akcie posłania na ziemię swego Jednorodzonego Syna. Przyjmując ludzką naturę, Chrystus uczynił ją godną siebie, uświęcił ją,  przebóstwił i wylał na nią bezmiar swej łaski. Wszedłszy w dzieje człowieka jako jedyny zbawca, nadał im pełny sens, wypełnił je. Człowiek został przebóstwiony, został uznany  godnym Boga.

Nie koniec na tym - ciągnie dalej Palamas. - Przebóstwiona natura człowieka dostąpi uwielbienia w stopniu, w jakim Chrystus został uwielbiony po swoim zmartwychwstaniu i wstąpieniu do nieba. W odniesieniu do człowieka nastąpi to po przekroczeniu przezeń granicy śmierci i po zmartwychwstaniu, które będzie także jego udziałem. Tymczasem przebóstwionego człowieka przenika na ziemi Duch Święty, dany mu na zawsze i objawiający się w niezliczonych darach, by wspomnieć chociażby dar modlitwy, dar pozostawania w stałej łączności z Bogiem, dar Kościoła, dar Eucharystii.   

Według Palamasa mnich jako mąż Boży w sposób szczególny został powołany do świadczenia całym swoim życiem o niewyobrażalnej miłości Boga względem człowieka. Już tu na ziemi może on zaczerpnąć z zadatku tej szczęśliwości, jaka została przygotowana tym, którzy miłują Boga. Może to być doświadczenie nieustannej modlitwy, doświadczenie nadprzyrodzonego światła, doświadczenie uczestnictwa w Bożej wiedzy czy doświadczenie wielu innych charyzmatów, na jakie mężowie Boży otwierają swoje serce, umysł i duszę.

Po 1325 roku, zagrożony powtarzającymi się napadami tureckich piratów na klasztory,  Grzegorz Palams opuścił pustelnię na Athos i powędrował do Konstantynopola, by wdać się w wir kontrowersji teologicznych, a te pochłonęły go bez reszty. Dlatego nie pochowano go na Świętej Gorze, lecz w Tesalonikach, dokąd krótko przed śmiercią się udał.
                                                             

                                                                          *****

Przed kaplicą przy bramie czekał już na nas ojciec Zefirynos, ten sam, którego poprzedniego dnia poznałem przy oględzinach monasteru. Czekał na nas, pielgrzymów, by się z nami rozstać.

Na pożegnanie wręczył każdemu karteczkę z odręcznym pismem. Widniały na niej tytuły czterech książek: prace Stevena Runcimana, Włodzimierza Łosskiego, Pawła Evdokimova i Pawła Florenskiego.
Mnich usilnie zalecał ich lekturę. Wyraźnie ucieszył się  na moją konstatację, że z wyjątkiem ostatniego autora pozostali trzej są mi mniej lub bardziej znani. A już najbardziej Runciman. Pochwaliłem się nawet, że do Losskiego zajrzałem ostatniej nocy w monasterze Dionisiu.

- To katolicy czytają książki prawosławnych autorów? - wyraźnie się zdziwił. Z kolei ja się zdziwiłem, że on się zdziwił.
- Nasza katolicka religia – próbowałem uświadomić mnicha – wcale nie zabrania poznania  prawd wiary braci prawosławnych, z którymi przecież pozostajemy w bliskiej komunii. Przeciwnie, w katolickich księgarniach znaleźć można  wiele pozycji dotyczących Kościoła ortodoksyjnego.

Dostrzegłem na jego twarzy grymas zmieszania.
- Jeden z naszych metropolitów  obdarzony duchem proroczym – zmienił temat – przepowiedział rychłą śmierć papieża i to, że niedługo po nim nie zostanie wybrany żaden inny, a cała Europa będzie odtąd ortodoksyjna.

Gdy to mówił, miał na myśli schorowanego Jana Pawła II. Wymieniłem z Niemcem  porozumiewawcze spojrzenie, ten podzielił je z Anglikiem. Nie było już  czasu na wnikanie w szczegóły, nadjeżdżał bowiem umówiony telefonicznie na godzinę mikrobus, mający nas zabrać do monasteru Iwiron. Pożegnaliśmy się z duchownym, nawet wylewnie, każdy zabrał swój plecak, załadowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę.

Walter, pochodzący z Niemiec niepoprawny gaduła, gwałcąc klasztorne reguły milczenia na rzecz niekończących się dywagacji, gdyśmy się tylko rozgościli w mikrobusie, podjął natychmiast rozpoczęty przez mnicha temat.
- U nas w Niemczech to nie  Bush uchodzi za wroga numer jeden, lecz właśnie papież. Podczas ostatniej wizyty, w lutym 2005 roku prezydenta Stanów Zjednoczonych powitano na ulicach wrogimi okrzykami i demonstracjami. I na tym się skończyło. Wprawdzie był to powszechny, ale chwilowy wyraz sprzeciwu wobec amerykańskiej polityki globalnego mieszania się w konflikty zbrojne.
Papież Jan Paweł II postrzegany jest tymczasem w Niemczech jako zapiekły konserwatysta, nie rozumiejący potrzeb współczesnego człowieka, głuchy na wyzwania nowych czasów.
 
- W takiej postawie odczytuję zwiędnięcie w społeczeństwie niemieckim rozumienia istoty i misji Kościoła. Kościół nie może sprowadzać swych zasad i swej nauki do chwilowych, choćby nawet  akceptowanych przez większość społeczeństwa wymogów moralnych. Nie widzę na świecie wielu ludzi, którzy głębiej  aniżeli papież  rozumieliby człowieka, jego przeznaczenia i kondycji w świecie współczesnym, jego człowieczeństwa.

- Rozumiem stanowisko i stanowczość Kościoła katolickiego w sprawach wiary i moralności, chociaż sam jestem protestantem. Zniechęcony poglądami i postawami społecznymi, religijnymi i moralnymi niemieckiej młodzieży uniwersyteckiej, a jeszcze bardziej ich profesorów, zrezygnowałem z wykładów na uniwersytecie i wyjechałem do Grecji. Osiadłem w cudownej Nauplii na Peloponezie, zajmuję się archeologią, prowadzę badania, piszę i mam święty spokój od tego dekadenckiego bałaganu. To, co dzieje się w Niemczech w dziedzinie moralności, ale i w pozostałych krajach zachodniej Europy, prowadzi do zupełnego upadku – przewidywał mój rozmówca. - Że też mądrzy ludzie nie zauważają tej tendencji! Wy, Polacy, macie szczęście - zawyrokował.  

Poczułem się dowartościowany.
- Myślę, że zauważają, jednak przewidywany upadek odnoszą nie do siebie, lecz do przyszłych pokoleń w bliżej nieokreślonym czasie.

- Chwileczkę, a kto będzie  pracował na nas w wieku naszej emerytury, skoro już teraz wymieramy jako społeczeństwo? - zaniepokoił się Niemiec.

- Turcy! I inni muzułmanie - z ironią odpalił Anglik, niechętny do jakichkolwiek rozmów. Przez cały czas pilnie coś notował w swym opasłym zeszycie i nie włączał się więcej do dyskusji.

Pochłonięty rozmową pozbawiłem się widoku bajkowych krajobrazów. A przecież jechaliśmy cały czas samym brzegiem morza.

Przekonałem się, że budowa i ukształtowanie wybrzeża wschodniego zasadniczo odbiega od zachodniego. Grzbiet górski, który niczym kręgosłup biegnie środkiem na całej długości półwyspu, jest tu łagodniejszy. Nie osuwa się skalistymi urwiskami w morskie odmęty. To pozwoliło wykształcić się nadbrzeżnym równinom, miejscami nawet dość szerokim, co miało wpływ na lokalizację znajdujących się w tym rejonie monasterów, na ich architekturę, na charakter gospodarki i na rodzaj upraw.

cdn

***               

A my wciąż polecamy również książki Janka.                                                                                                             To smak podroży wraz z Autorem przez różne przestrzenie i ...czas.                                                                             To wspaniała literatura-przewodniki przez różne zakątki świata i ... przez życie

kn

Copyright © 2017. All Rights Reserved.