Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać-Monastery nizinne (odc. X)

Jestem pełen podziwu dla mieszkańców tych monasterów, które wyrzekły się górskich kryjówek i odważnie osiadły na palonej słońcem równinie w dolnym biegu Jordanu. Nizinne usytuowanie starożytnych wspólnot mniszych stanowi w Ziemi Świętej odstępstwo od generalnej zasady. Schodząc z pustynnych wzgórz na otwartą przestrzeń

, klasztory wystawiały się na ogromne niebezpieczeństwa, wprost wyzywały los. Rejony wzdłuż Jordanu, nawet te w pobliżu Jerycha, zawsze uchodziły za niebezpieczne, narażone na ataki włóczących się band, pospolitych rabusiów, zbłąkanych maruderów, konnych oddziałów Beduinów, czy przemarszów wojsk. Beduini, podobni do wiatru, napadali z ukrycia na swych szybkich wielbłądach, zawsze nieuchwytni, rabowali i znikali w piaskach pustyni. Jeszcze w XIX wieku znany był zwyczaj skrzykiwania się podróżnych w duże karawany i podnajmowania zbrojnej straży dla ochrony orszaków ciągnących nad Jordan do miejsca chrztu Jezusa. O atmosferze zagrożenia dowiadujemy się z pisanych relacji wielu pielgrzymów i podróżników. Na niebezpieczeństwa uskarżał się podróżujący na Wschód pisarz Lamartine. Dziś jest tu cicho i pusto, bo środkiem rzeki biegnie granica państwowa i ruch w tym rejonie poddany został skrupulatnej kontroli wojska.

Z obwodnicy okalającej autonomię Jerycha krótka droga, też asfaltowa, prowadzi do monasteru Gerasimosa, bardzo starożytnego. Wystawiony na spiekotę, zamknął się w kwadracie gigantycznych murów, tak wysokich, iż tylko misowata kopuła katolikonu zdradza sakralny charakter budowli. Cała reszta została głęboko ukryta przed wzrokiem obcych. Osypane warstwą marglowego pyłu słoneczniki sugerują, że ktoś tu jednak mieszka. Z nadzieją, że dostanę się do środka, uchyliłem niedomknięte wrota. Odezwał się pies. Na jego szczekanie nikt jednak nie zareagował. Dopiero uporczywe kołatanie sprawiło, że wreszcie pojawił się w bramie mnich o długiej, siwiejącej brodzie i pozwolił mi przekroczyć próg. Wszedłem na dziedziniec. W pierścieniu murów stał pośrodku kościół, wyglądał na bardzo stary, wewnątrz obwieszony niepoliczoną mnogością ikon. Przytulone do murów cele nie były liczne. Cały dziedziniec zacieniał gąszcz egzotycznych krzewów, a nad wszystkim górowała kępa wysmukłych palm daktylowych. Że jednak jest to miejsce pielgrzymkowe, a zatem odwiedzane, świadczy parking na kilkanaście samochodów. Przy nim kiosk z najlepszymi w dolinie Jordanu daktylami, ze sprzedaży których mnisi ciągną jakieś przychody na własne utrzymanie. I wysoka lodówka z mrożonymi napojami, jak wszędzie w Izraelu. Duch pustelnictwa uleciał z tego miejsca.
Choć stoi w osamotnieniu, klasztor ten ma za sąsiada monaster św. Jana Chrzciciela,  Deir Mar Juhanna, położony trzy kilometry dalej w głąb pustyni. Ci, którzy zdążają nad Jordan w historycznym miejscu chrztu Jezusa, mijają go po prawej stronie. Jak sięgam pamięcią, zawsze był zamknięty, chociaż grecka flaga zdradza jego narodową przynależność. W Izraelu własność jest sprawą świętą. Mając do dyspozycji wypożyczone auto, zatrzymałem się przed bramą. O dziwo, była otwarta, więc wszedłem do środka. Jakież było moje zaskoczenie, gdy wewnątrz wszystko znalazłem w nienagannym porządku. Zawsze postrzegałem tę budowlę za opuszczoną. Z nowej kaplic urządzonej  w starożytnych murach wyłoniła się mniszka, młoda, urodziwa, tryskająca radością.

- Przyjeżdżam tu z Jerycha na dwie, trzy godziny - objaśniła mnie na widok mojego zdumienia, że ktoś tu jednak mieszka - otwieram klasztor dla pielgrzymów, ale ci podróżują autobusami, te się tu jednak nie zatrzymują, więc rzadko kto tu zagląda. Klasztor udostępniliśmy pielgrzymom dopiero w lutym 2019 roku. Przez pięć lat pracowaliśmy, by wszystko dopiąć na ostatni guzik.

Rozejrzałem się po obejściu, rzeczywiście, wirydarz wysypany świeżym żwirem. Ani jednego krzaczka, żadnych kwiatów w donicach, pustawo. Nowa mozaika położona w kaplicy próbuje naśladować bizantyńskie. Wszedłem na koronę murów. Z góry widok imponujący na właśnie się budujące kościoły różnych wyznań  przy historycznym miejscu chrztu Jezusa. Naliczyłem dwanaście. Wszystkie po jordańskiej stronie.
- A więc końca świata jeszcze nie będzie, skoro tyle nowych kościołów tu powstaje – zażartowałem.
- Nie tak prędko, musimy na tej ziemi jeszcze się trochę  pomęczyć – odparła zakonnica. Na wychodnym dokonałem zakupów w skromnym jeszcze sklepiku, by wesprzeć ubogą wspólnotę greckich mniszek.

Sam klasztor nie jest okazały, wygląda  na twierdzę. Posadowiono go przy trakcie, by mógł służyć niezliczonym rzeszom pątników, którzy przed wiekami pieszo ciągnęły nad mulisty brzeg rzeki, jedni, by dać się ochrzcić w tym samym miejscu, gdzie Jezus z Nazaretu zanurzył się w wodach Jordanu, inni, by odnowić przyrzeczenia chrzcielne. Najdawniejsza tradycja wskazywała, że działo się to na wprost Jerycha, gdzie ludzie przekraczali rzekę w obu kierunkach, którędy Jozue przeprowadził swój lud ze stepów Moabu do żyznej krainy Kanaanu. Mozaikowa mapa z Madaby zdaje się sugerować, że w czasach bizantyńskich przerzucono już most przez rzekę. Jan Chrzciciel grzmiał: "już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone" (Łk 3,9).

                                                                       *****
Pora przenieść się z równinnych obszarów dolnego Jordanu w trzeci rejon historycznych monasterów, w okolice Betlejem. Miasto narodzin Jezusa w tamtych czasach leżało na skraju pustyni, dziś znalazło się w samym środku agresywnej aglomeracji, prawie że się już styka z Jerozolimą, która odważnie maszeruje nowymi dzielnicami w kierunku południowym. Gdyby nie wzniesione z betonowych segmentów ogrodzenie wokół Betlejem, które stanowi jedną z palestyńskich autonomii, oba miasta by się wnet zlały w jeden miejski organizm. Pustelnicy upodobali sobie bliskość Betlejem i chętnie sadowili się w okolicznych wąwozach i grotach. Z wysokości Herodium podziwiałem owe głębokie wąwozy, poprzedzielane pasmami gołych wzgórz. W tych suchych zapadliskach ożywianych strumieniami w okresie zimowych opadów znajdują się ruiny sławnych pustelni. Wybrałem się na ich zwiedzanie w pieszej wędrówce przez pustynię, która już traci swój pierwotny charakter pustkowia na rzecz wznoszonych tu i tam kamiennych domostw, jeszcze pojedynczych, w rozproszeniu. Tylko czekać, jak przybiorą niebawem postać zwartych osad. Tak, zaciera się biblijny krajobraz tej pięknej ziemi biblijnej.

Z tym większym pietyzmem odkryłem dla siebie dolinę wadisu Chareitun. W pionowych ścianach wąwozu, niewymownie malowniczego, zamieszkiwali gromadami pustelnicy w nieprzeliczonych rozpadlinach i grotach. Jednym z nich był znów człowiek z Kapadocji  o imieniu Charyton, to on założył tu sławną z czasem laurę o nazwie Suka. Działo się to około 330 roku i od tamtego czasu wielkie cenobium uchodziło za szkołę ascetyzmu i pustelnictwa judejskiego. Do dziś można oglądać grotę eremity składającą się z kilku pomieszczeń połączonych ze sobą systemem korytarzy i podziemnych tuneli.

Sąsiedni wadis Tekoa w podobnym stopniu został zaludniony przez mężów pustyni. Posiadali  cenobium z kościołem  i baptysterium, na relikty których natrafili archeolodzy. Kościół był poświęcony prorokowi Amosowi, jako że ów natchniony pasterz kóz i owiec z  VIII wieku przed Chr., miał pochodzić z tych stron, człowiek odważny, który swoimi „biada” wygrażał Damaszkowi, Filistynom, Fenicjanom i wszystkim innym okolicznym ludom, nawet samemu Izraelowi.

Co do Betlejem, niech mi będzie wolno wspomnieć o jednym z jego mieszkańców, bez którego opowieść o mnichach i monasterach Pustyni Judzkiej byłaby dalece niepełna. Chodzi o św. Hieronima, człowieka o pańskich manierach, Rzymianina z okresu dekadenckiego cesarstwa. Urodzony w Dalmacji, wysoce wykształcony i zasiedziały w Rzymie, na swój sposób nawet światowiec, wcale nie pasuje do ckliwego obrazu wymęczonego postami i ponurego ascety - obraz utrwalony w naszej świadomości przez licznych malarzy, w tym przez El Greca. Nie pasuje też do wzoru pustelnika, jaki kreśli Cyryl ze Scytopolis, odstaje od wyłączonego ze świata Eutymiusza, daleko mu do Saby, Cyriaka, czy Teodozjusza. Hieronim był i nie był inny. Przede wszystkim był człowiekiem Zachodu, był autentycznym Rzymianinem z przynależności do najwyższej w starożytności kultury. Kiedy w roku 373 przybył do Palestyny, zabrał ze sobą na Wschód całe duchowe bogactwo łacińskiej formacji. I właściwie nigdy, nawet w samotni betlejemskiej, gdzie osiadł na stałe, nie rozstał się ze światem zewnętrznym, jakby tego wymagała mnisza kondycja porzucenia doczesności. Nigdy nie zerwał z przyjaciółmi znad Tybru, do których regularnie pisywał. Nie odizolował się od swoich nieprzeliczonych adwersarzy, a nawet wrogów, których kontrargumenty zbijał z irytacją, a jeśli tego wymagała powaga sprawy, gdy rzecz dotyczyła czystości wiary, rozprawiał się z nimi sięgając po epitety dosadne, a nawet obraźliwe. Swą ogromną wiedzę, dar elokwencji, swój giętki język zapożyczał również od autorów pogańskich, którzy – mimo że się od nich odcinał – jakże często byli mu prawdziwymi mistrzami i nauczycielami retoryki. Na Wschód poszła za podziwianym mentorem grupa pobożnych matron z zamożnych domów patrycjuszowskich, wśród nich owdowiała podówczas Paula i jej córka, Eustachium. Nieodstępne towarzyszki nauczyciela, gotowe dla niego porzucić majątek, pozycję i świat, wpisały się w ruch monastyczny IV i V wieku doniosłym czynem – matka i córka dały początek żeńskim wspólnotom zakonnym.

Obok przewodnictwa duchowego świadczonego mnichom i mniszkom z okolic Betlejem, oprócz aktywnego życia umysłowego i prowadzenia rozległej korespondencji o charakterze teologicznym i filozoficznym, Hieronim porwał się za rzecz niesłychaną, na tłumaczenie wszystkich ksiąg Pisma Świętego z języków oryginalnych na swój język ojczysty, na łacinę. W świetle tego, co wiemy o tym geniuszu języka i tytanie pracy, jawi się Hieronim jako postać ginącego świata, symbol cywilizacji rzymskiej, ciągle jeszcze bardziej antycznej aniżeli chrześcijańskiej. Widać w tym człowieku reprezentanta świata, który bezpowrotnie przemijał, odchodził, by ustąpić miejsca nowej formacji rodzącej się w bólach chrześcijańskiej Europy.

Podczas gdy w Hieronimie to rozdwojenie na stare i na nowe wyraźnie się uwidacznia, o tyle u pustelników, ludzi jakże często wywodzących się z prostych, niepiśmiennych chłopów, cecha czasów przełomu już się zacierała. W swej prostocie owi pobożni mężowie pustyni nawet nie zauważali świtu rodzącego się poranka. Pochodzili z Egiptu, z Synaju, z Palestyny, mowa Platona i epigramaty Wergiliusza nie były im znane, w sposób prosty i uczciwy przyjmowali naukę apostołów i jej chcieli być posłuszni. W ich postawie ujawniały się drożdże procesu, jakie w niedalekiej już przyszłości przerobiły zaczyn i doprowadziły do powstania średniowiecznego chrystianizmu bez obciążeń tradycją antycznej Grecji i antycznego Rzymu. W ich przekonaniu to co greckie i rzymskie uchodziło za pogańskie, a zatem niegodne prawdziwego chrześcijanina. Pokusę podobnego traktowania niedawnej jeszcze przeszłości widać nawet u Hieronima,  człowieka, który jest klamrą spinającą oba wielkie procesy: obumierania starej jakości i rodzenia się społeczności nowego świata. Wykładnią tego procesu zmian będzie na wschodzie Bizancjum, na Zachodzie postbarbarzyńskie władztwa, wyłonione z chaosu wielkich przemieszczeń ludzkich w epoce wędrówek ludów.  

Św. Hieronim zmarł w Betlejem w 420 roku. Spoczął w grocie tuż obok Groty Narodzenia. Jego kości zostały z czasem przeniesione do Rzymu, by trafić do Bazyliki św. Piotra na Watykanie.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.