Publikacje członków OŁ KSD
Jan Gać-W wąwozie Pawła Pustelnika
Plastikową butelkę napełnioną wodą ze studni św. Antoniego zabrałem ze sobą do klasztoru św. Pawła. Klasztor znajduje się stąd o dwa dni drogi ścieżką przez wysokie góry. Udałem się tam nie pieszo, bo to przecież szaleństwo, lecz taksówką, jedną z tych, jakie w ten świąteczny dzień piątkowy parkowały u św. Antoniego. Klasztor Pawła Pustelnika jest
inaczej usytuowany aniżeli Antoniego, nie na pustynnej równinie, lecz w płytkim wąwozie. I w tym przypadku teren jest obwiedziony wysokim murem, a drewniane krzyże obsadzone w różnych punktach na skalnych występach sugerują, że ziemia ta należy do monasteru. Całą szerokość wąskiego wąwozu blokuje brama kontrolowana przez strażników, którzy sprawdzają każdy wjeżdżający do środka pojazd.
Okolica jest przeurocza. Wąwóz biegnie gdzieś daleko, aż do podnóża gigantycznej góry o stromych urwiskach, mieniących się wszystkimi odcieniami żółcieni, złota i brązów. Zerknąłem na mapę. To dalszy ciąg masywu Gebel el-Galala ze szczytem 1218 metrów dominującym nad Wadi el Deir, bo taką nazwę nosi ów wąwóz. Istotnie, znalazł Paweł Pustelnik doskonałe miejsce do kontemplacji cudów stworzenia w całkowitej izolacji od świata. Tym bardziej, że natrafił w tym miejscu na źródło wody pitnej, co mu pozwoliło osiąść na stałe w przyjaznej dolinie, miejscami soczyście zielonej od tamaryszków.
O Pawle niewiele wiemy. Nikt dokładnie nie opisał kolei jego życia. Jakieś wątki, często może i legendarne, próbował utrwalić św. Hieronim. To, co przetrwało w ludzkiej pamięci, to zasługa tradycji. Ta zapamiętała, że urodził się gdzieś około 228 roku. Za datę śmierci przywołuje się rok 347, kiedy Paweł był już dobrze ponad stuletnim starcem. Atanazy Aleksandryjski wspomina Pawła Pustelnika przy okazji jego odwiedzin przez Antoniego. Zasłyszawszy o chorobie Pawła, puścił się blisko stuletni Antoni w drogę przez góry, by usłużyć przyjacielowi. Dotarł tam na krótko przed jego śmiercią. Kiedy ten zmarł, bezradny Antoni nie miał czym wykopać dlań grobu w skalistej, spieczonej ziemi. Miały się wtedy zjawić dwa lwy, które swymi pazurami wygrzebały dół, w którym Antoni pochował przyjaciela.
To opowiadanie znalazło odbicie w sztuce. Zarówno dawne, jak i nowsze ikony, tudzież malunki na ścianach, przedstawiają obu pustelników w pozycji stojącej. Antoni zawsze pokazywany jest w swoim czarnym mniszym odzieniu, zaś trwający przy jego boku Paweł, starzec o siwej, bujnej brodzie, odziany jest w tunikę, jaką sam sobie sprawił z liści palmowych. Nad jego głową krąży kruk z całym chlebem w dziobie, na okazję odwiedzin Antoniego chleb w pełnym wymiarze, jako że na co dzień kruk żywił Pawła połówką podpłomyka. U stóp łaszą się dwa lwy przysłane mu przez Opatrzność.
Koptyjska tradycja powiada, że Paweł pochodził z bogatej rodziny zamieszkałej w Aleksandrii i że miał brata. Kiedy zmarł ich rodzic i rozdzielił przed śmiercią majątek między synów, na tym tle wywiązała się między nimi sprzeczka tak poważna, iż w dniu pogrzebu, zamiast postępować na cmentarz w kondukcie żałobników, bracia udali się do prawnika z prośbą o pomoc przy rozdziale majątku. Cała ta gorsząca scena tak głęboko poruszyła Pawła, iż odstąpił od swej należności, uszedł za miasto, zamknął się na kilka dni w pustym grobowcu, by tam rozpamiętywać, co też Bóg zechciał mu przez to wszystko oznajmić. Miał mu się wtedy ukazać anioł, który wyprowadził go za miasto, daleko od Aleksandrii, na pustynię w pobliże Morza Czerwonego. I tam Paweł zamieszkał. Aż po kres swych dni, nigdzie się stąd nie ruszając.
Udałem się do pokoju recepcyjnego z prośbą o pokazanie mi klasztoru. Przyjął mnie młody, milczący mnich o czarnej brodzie i żywym spojrzeniu. Mówił po angielsku. Nakazał usiąść, poczęstował mocną, gorącą herbatą zaprawioną szałwią, tak aromatyczną, jaką może tylko dać wywar z rośliny wyrosłej w warunkach pustynnych. Udaliśmy się do maleńkiego kościółka w gęstym labiryncie różnych budynków współtworzących zwarty kompleks monastyczny - istne mnisze miasteczko. Przykładem innych pątników zostawiłem na zewnątrz obuwie. Do środka świątyni, składającej się z dwóch stojących jeden nad drugim kościołów, prowadzą wykute w litej skale schody. Na najniższym poziomie znajduje się grota, w której Paweł mieszkał przez osiemdziesiąt lat. Zwyczajem wschodnim, wnętrze groty, jako najważniejsza część odpowiadająca godności sanktuarium, oddzielone zostało skromniutkim ikonostasem ozdobionym marnej roboty ikonkami. Zaś sarkofag ze szczątkami świętego, przykryty bogato haftowaną materią, został dla wiernych wysunięty do przedsionka groty. Nie można się tam było dobić z powodu tłumu koptyjskich chrześcijan. Jedni całym ciałem rzucali się na ten cenotaf, obłapywali go ramionami, całowali, dotykali, inni pisali karteczki z prośbami i czekali swej kolejki, by móc je przedstawić świętemu pustelnikowi.
Nie ma żadnych wiarygodnych źródeł co do określenia daty budowy pierwszego klasztoru na grobie świętego. W relacjach pisanych klasztor pojawia się dopiero w VI wieku, w czasach Justyniana Wielkiego. Jego początki należy jednak przesunąć wstecz, może nawet do połowy IV wieku, kiedy to zawiązała się wspólnota cenobityczna wokół grobu św. Antoniego. Podobnie i w tym przypadku, klasztor spokojnie przeżył najazd Arabów na Egipt w 641 roku, funkcjonował dalej, rozrastał się, o czym świadczą różnorodne zabudowania pochodzące z różnych okresów. Najbardziej ucierpiał od Beduinów, którzy już zwyczajowo napadali na klasztory, by je łupić z czego się tylko dało. Najbardziej tragiczny w skutkach napad miał miejsce w roku 1484, kiedy podczas rabunku zostali wymordowani wszyscy jego mieszkańcy. Należało go powtórnie zasiedlić mnichami z klasztorów w Natrun. Ale i ci zostali wybici w XVI wieku podczas dwóch kolejnych beduińskich rajdów, tak iż klasztor zupełnie opustoszał, z czasem popadł w ruinę i nikt tam nie mieszkał aż do pierwszych dekad XVIII wieku, kiedy patriarcha aleksandryjski, Jan XVI, oddelegował doń kolejną grupę mnichów, tym razem z monasteru św. Antoniego z obowiązkiem przywrócenia klasztoru do życia.
Z punktu widzenia sztuki zdarzenie jest ważne, gdyż to, co możemy obecnie oglądać, a chodzi głównie o malarstwo, datuje się na pierwsze dekady tamtego stulecia. Naprawiony kościół św. Pawła, bo w pierwszej kolejności o niego zadbano, został przekazany w 1713 roku miejscowemu mnichowi do ozdobienia malowidłami. Szczęściem ten domorosły malarz, który nigdzie nie uczył się sztuki malowania, nie podpisał swych dzieł, wolał pozostać anonimowy. Bo to, co on odmalował na ścianach, budzi uśmiech współczucia. Owszem, chciał być w zgodzie ze wschodnim kanonem, starał się jak mógł, by osoby boskie i postaci świętych przedstawić jak należy, ale w tych zbożnych intencjach brakło mu talentu. Otrzymaliśmy malarstwo naiwne, co wcale nie znaczy że brzydkie. Przeciwnie, w tej prostocie jest zawarty jakiś ujmujący urok. Coś pociągającego. Mogą przyprawiać o uśmiech współczucia wizerunki świętych o głowach tak okrągłych jak księżyc w pełni. Ich twarze sąpogodne, a nawet radosne, przykładem oblicze Maryi z Dzieciątkiem. Nawet Pantokrator, zwyczajowo o władczym, groźnym spojrzeniu, wszak to postać z powtórnego przyjścia Chrystusa na sąd ostateczny, tu otrzymał ufny wyraz twarzy, jakby artysta chciał nas uspokoić: spokojnie, nie lękaj się, człowiecze, ufaj w Boskie miłosierdzie. Widzimy świętych jeźdźców na koniach, są brodaci, ich wąsy sięgają prawie uszu, oczy wszystkich otrzymały szlachetny kształt migdałów. Pomiędzy kopytami ich wierzchowców rozpoznajemy zwierzęta: wielbłąda, krokodyla, pelikana.
Średniowieczne malarstwo zachowało się w kilku zaledwie fragmentach, utwierdzając nas w przekonaniu, jak wysoką uprawiano wtedy sztukę. Nawet na pustyni. Czym bliżej naszych czasów, ta sztuka bardziej powszednieje. Traci swą wzniosłość. Jakby popadała w stan dekadencji. Dlaczego tak się dzieje?
W skład monastycznego zespołu wchodzi kilka innych jeszcze kościołów. Ten posadowiony nad grotą Pawła Pustelnika poświęcony został św. Merkuremu, żołnierzowi który poniósł śmierć męczeńską za Dioklecjana. Jak przystało na oficera rzymskiej armii, odzianego w pełną zbroję, dosiada wierzchowca. Jego miecz symbolizuje obrońcę wiary. XVIII-wieczny kościół św. Michała, przesklepiony dwunastoma kopułami, a zatem przestrzenny, na co dzień stoi zamknięty, wiernym otwierają na większe święta. U wejścia do wąwozu, na skalnej platformie, wzniesiono w ostatnich latach nowy kościół na planie greckiego krzyża, zgrabnie zwieńczony pięcioma kopułami. Mnie intrygował wygląd ogromnego klasztoru o dziesiątkach kopuł widniejący daleko w głębi wąwozu, wcięty w zbocze wysokiego na kilkaset metrów masywu. Próbowałem się tam zapuścić, ale strażnik przy kolejnej bramie wybił mi to z głowy.
Zawróciłem. Zająłem miejsce na ławie w cieniu palm. Nastała pora popołudniowej sjesty. Z plecaka wydobyłem kanapki. Bo jak tu ruszać na pustynię bez własnego prowiantu? Opróżnioną butelkę od św. Antoniego uzupełniłem wodą ze źródełka św. Pawła Pustelnika. Ono gdzieś tu blisko bije, bo wydrążone w skale kanaliki sprowadzają wodę do ukrytego w środku budynku zbiornika. Woda jest krystalicznie czysta, chłodna i bardzo smaczna. Jak we wszystkich innych klasztorach na pustyni, tak i w tym, ich sercem są pielęgnowane, zadbane ogrody. Zielenią się uprawami bobu i innych warzyw tak samo jak na polach w dolinie Nilu. W tle budowli cudownie komponują się kołysane wiatrem palmy daktylowe. Jest ich kilkadziesiąt - wysmukłe, dostojne, poważne, pewne siebie, bo mogą rosnąć tylko w sąsiedztwie człowieka, nigdy nie pojawiają się dziko na pustyni. I ten świergot ptactwa w ich gałęziach.
Palmy daktylowe to błogosławieństwo dla klasztorów. Dostarczają cienia, z ich liści stawia się płoty, wyplata maty, a nawet odzienie, z włókien skręca się sznury. Liście mogą służyć na pokrycie dachów. Chociaż marnej jakości, to jednak da się z ich pni uzyskać drewno na budulec. Wreszcie owoce palmy, daktyle, to jak chleb, są pożywne, energetyczne, można je spożywać na świeżo, ale można je suszyć i magazynować z przeznaczeniem na długie tygodnie podróży przez pustynię. Da się z owoców wyciskać sok, a ten w wyniku fermentacji pozwala uzyskać wysokoprocentowy alkohol. W pustynnych krainach Bliskiego Wschodu drzewo palmowe zawsze uchodziło za symbol zamożności i dobrobytu, bo kto uprawiał na swym polu te dostojne drzewa, był w stanie przeżyć nawet dłuższe okresy nieurodzaju, a nawet głodu. Jej piękno uwznioślało człowieka. "Sprawiedliwy zakwitnie jak palma", powiada jeden z wersetów 92 psalmu, zaś autor Pieśni nad Pieśniami zachwyca się wyglądem oblubienicy i wykrzykuje z zachwytu: "postać twoja wysmukła jak palma" (Pnp 7,8).
*****
Ponieważ św. Paweł Pustelnik pozostaje w duchowych związkach z Jasną Górą, warto wspomnieć o wędrówce jego relikwii z dalekiego Egiptu do Polski, nawet wtedy, gdy z braku wiarygodnych źródeł historycznych nie wszystkie etapy tego przedziwnego itinerarium da się w pełni odtworzyć.
W następstwie najazdów arabskich w VII wieku i umacniania się arabskich władców w krajach od dawna już ochrzczonych, a do takich należy Egipt, w obawie przed profanacją ze strony muzułmanów zaistniała konieczność przenoszenia stamtąd relikwii świętych w bardziej bezpieczne miejsca. W takich okolicznościach relikwie pustelnika trafiły do Konstantynopola, być może również na skutek próśb cesarza Manuela, fundatora kościoła Matki Bożej Peribleptos, do którego one trafiły. Kiedy w 1204 roku krzyżowcy zajęli na 57 lat Konstantynopol, wiele tamtejszych relikwii wykradano z ortodoksyjnych kościołów i przenoszono je na Zachód.
W 1240 roku Wenecjanin, Jakub Lanzzeolo, przywiózł relikwie świętego do Wenecji z przeznaczeniem dla kościoła św. Juliana, przy którym gromadziła się wenecka wspólnota chrześcijan egipskich. Ich patronem był św. Julian, Egipcjanin, który wraz z żoną Bazylisą i z grupą rzymskich żołnierzy poniósł śmierć męczeńską przez ścięcie mieczem na krótko przed abdykacją Dioklecjana.
W 1381 roku relikwie św. Pawła Pustelnika trafiły z tego kościoła do Budy na Węgrzech na mocy ugody kończącej wojnę pomiędzy Serenissimą a królem Ludwikiem Węgierskim. Ta translacja odbyła się pod osłoną nocy, w wielkiej tajemnicy przed weneckim ludem, głęboko przywiązanym do czci świętego pustelnika. W 1526 roku Turcy zajęli Budę, kościoły popalili, obrońców wymordowali a pozostałą ludność uprowadzili w niewolę. Podobno relikwie św. Pawła zdążono w samą porę wywieźć z miasta i ukryć aż na zamku w Trenczynie, w dzisiejszej Słowacji. Ale i ten zamek został niebawem zdobyty przez Turków i spalony, przepadły wtedy i relikwie.
Nie są znane okoliczności pozyskania relikwii przez Polskę. Wiadomo natomiast, iż w latach dwudziestych XIII wieku zawiązywał się na Węgrzech zakon pustelniczy, który w swej duchowości odwoływał się do św. Pawła, przydając mu miano Pierwszego Pustelnika. Zakon ten w 1308 roku został ostatecznie zatwierdzony przez papieża w oparciu o regułę św. Augustyna. W latach sześćdziesiątych i kolejnych XIV wieku z Węgrami pozostawał w bliskich związkach, także rodzinnych, Władysław, książę opolski, przez Ludwika Węgierskiego podniesiony do godności palatyna w nagrodę za oddaną mu służbę. Tenże książę w 1382 roku sprowadził z Węgier kilku zakonników paulińskich, osadził ich na swych włościach na wzgórzu Jasna Góra pod miastem Częstochowa i podarował im czczoną w kaplicy swojego zamku zdobyczną na Rusi ikonę Matki Bożej.
W końcu lat 90. XX wieku, częściowo na skutek starań polskich paulinów, zostały trzykrotnie przeprowadzone oględziny relikwii znajdujących się w weneckim kościele św. Juliana. Stwierdzono w relikwiarzu obecność kości trzech osobników męskich, dwojga chłopców oraz mężczyzny w podeszłym wieku, kości datowane metodą radioaktywną na IV wiek. Za zgodą patriarchy weneckiego relikwie zostały przekazane do paulińskiej bazyliki Santa Maria in Porto w Rawennie, gdzie złożono je w relikwiarzu z brązu zaprojektowanym przez artystkę z Krakowa. Na podstawie identyfikacji kości z relikwiarza w kościele św. Juliana można wysnuć wniosek, że nie wszystkie szczątki kostne św. Pawła zostały przeniesione w 1381 roku z Wenecji do Budy. Niektóre pozostały na miejscu.
W roku 2012 miała miejsce na Jasnej Górze podniosła uroczystość. Ojcowie paulini przekazali delegacji Koptów węgierskich część znajdujących się w Częstochowie relikwii św. Pawła z przeznaczeniem do trzech sanktuariów: do koptyjskiego klasztoru na Pustyni Wschodniej w Egipcie, tego, który wzniesiono na grobie świętego, do kościoła św. Menasa w Kairze i do koptyjskiego kościoła Michała Archanioła w Budapeszcie.
Nastąpiła niezwykła pośmiertna wędrówka szczątków człowieka, który za życia, osiadłszy raz na egipskiej pustyni, stamtąd już nigdzie więcej się nie ruszył. Za to odbył po śmierci długą podróż, by powrócić w to miejsce, gdzie w ziemi złożył jego ciało św. Antoni, w grobie wygrzebanym przez lwy. W wielu miejscach jasnogórskiego sanktuarium widnieją tarcze herbowe paulińskiego zakonu z motywem starca o długiej, siwej brodzie i kwitnącej palmy daktylowej. Pojawia się i ów kruk z bochnem chleba w dziobie, widzimy i dwa odpoczywające lwy.
*****
Wielu historyków fascynuje zjawisko masowego wychodźstwa chłopów z Egiptu na pustynię.
W starożytności przez Egipt rozumiano wąski pas żyznej ziemi w dolinie Nilu, gdzie wyrosła i rozwinęła się jedna z najbardziej monumentalnych i niezwykłych cywilizacji naszego globu. Aleksandrię też wyłączano z pojęcia Egiptu, w odróżnieniu od faraońskiej była to grecka enklawa na afrykańskim wybrzeżu, miasto o greckiej kulturze i greckiej mowie, w niczym nie przystające do tego, co zostało zbudowane pod władzą faraonów. Tak zatem z tych żyznych nadrzecznych równin, gęsto zasiedlonych, wychodził lud chłopski, fellachowie, na nieurodzajną, groźną, bezwodną pustynię. Pozostawiali swoją ziemię i dobytek, opuszczali rodziny, tysiącami pędzili na odludzie. Dlaczego? Co ich tak gnało w świat prawie że nierealny?
Historycy różnie tłumaczą to zjawisko adekwatne dla epoki wielkich ruchów monastycznych od połowy III do połowy VII wieku. Niektórzy powołują się na prześladowania dotykające chrześcijan z ramienia administracji rzymskiej. Mnie ten argument wydaje się mało przekonujący. Krwawe prześladowania dotarły do Egiptu późno, po raz pierwszy w połowie III wieku, podczas krótkiego panowania Decjusza (248-252). Jego politykę prześladowczą kontynuował następca, Walerian, ale już kolejny władca, Galien, uchylił rozporządzenia poprzedników i ogłosił w 260 roku edykt tolerancyjny. Były to prześladowania bardzo ograniczone, tak w sensie zasięgu geograficznego, jak i co do warstw społecznych, dotyczyły głównie kościelnej hierarchii, raczej nie nękano chłopstwa. Najsroższe prześladowania nastąpiły pół wieku później, w okresie panowania na Wschodzie współczesarzy, Dioklecjana, Galeriusza i Maksymina Daji. Istotnie, tak wielu wtedy zamordowano chrześcijan, iż datę początku prześladowań - rok 284 - Kościół koptyjski uznał w swym kalendarzu za początek nowej ery chrześcijańskiej.
Właśnie prześladowania wpływały na rozrost chrześcijaństwa, jak odkrywczo zauważył żyjący na przełomie II i III wieku Tertulian, że krew męczenników jest siejbą chrześcijan. Nie na odwrót. W tym czasie chrześcijaństwo ogarnęło prawie całą dolinę Nilu, trudno byłoby miejscowym namiestnikom rzymskim ścigać prostych, niepiśmiennych fellachów, którzy przecież pracowali na rzecz imperium przy uprawie pszenicy i jej eksportu do Rzymu, tylko z tego powodu, że wyznają podejrzaną religię. Miejscowi chrześcijanie, gorliwi neofici, poczytywaliby sobie za wielką łaskę móc cierpieć, a nawet umierać za sprawę Jezusa.
Trudno sobie też wyobrazić, aby stateczni i pracowici dotąd mężczyźni z bojaźni przed karami i groźbami umykali gromadami na pustynię, pozostawiając na pastwę losu własne rodziny. Bo przecież ten pęd od cywilizacji obejmował prawie wyłącznie męską populację. Musiała zatem zaistnieć inna, głębsza przyczyna intrygującego zjawiska.
Zwiedzając grobowce faraonów w Dolinie Królów nie potrafiłem opędzić się od lawiny skojarzeń, jakie dopadły mnie w korytarzach i grobowych galeriach tego świata umarłych. Były to myśli natrętne różnej proweniencji, dotyczące różnych okresów historycznych i różnorakich dokonań ludzkich w dziedzinie sztuki. Były to myśli na pozór nie mające nic wspólnego z tym konkretnym miejscem i czasem. Dotyczyły bowiem okresu późnego, spoza epoki faraonów, dotykające problematyki, którą podejmuję w tym rozważaniu. Mianowicie chodzi o masowe uchodźctwo ludzi na pustynię.
Na moment powróćmy bliżej do sprawy tych ludzi.
Byli to w przeważającej większości świeżo ochrzczeni fellachowie, ludzie o wierze prostej, dziecięcej, gorliwej, ale płytkiej, przyjętej z zasłyszenia, wszak sami nie potrafili ani czytać, ani pisać. Umysłowo musieli ciągle jeszcze trwać w mentalności Egiptu faraonów, ukształtowanej przez tysiąclecia, niemożliwej do wyrugowania w jednym, czy w drugim pokoleniu ludzi już ochrzczonych. Jaka to była mentalność? Mentalność krótkości życia na ziemi, mentalność śmierci i rajskich wspaniałości w zaświatach. Na takich przekonaniach była ukształtowana cała cywilizacja starożytnego Egiptu: pełne trudów i znoju życie na ziemi otrzymuje swój szczęśliwy wymiar dopiero po śmierci. Że tak było, świadczy o tym budownictwo i sztuka epoki faraonów. Istotą architektury i sztuki Egiptu jest cmentarność: niezliczone świątynie wystawiane rozlicznym bogom oraz grobowce, ich wyposażenie na wędrówkę w zaświaty oraz rozbudowany obrzęd pogrzebowy wraz z mumifikacją ciał. Tak zatem niemal cała sztuka Egiptu faraonów była sztuką sepulkralną.
W II i w III wieku dotarło do tych ludzi z doliny Nilu chrześcijaństwo. A co stanowi istotę chrześcijaństwa? Wiara w zmartwychwstanie! A zatem roztaczało ono przed tymi prostymi ludźmi wizję życia wiecznego po śmierci. Głosiło, że to życie po śmierci będzie pełnią, będzie samą szczęśliwością w obecności Boga, będzie nagrodą za prawe, dobre i sprawiedliwe życie na ziemi. W tym punkcie nauka ta zetknęła się z egipską mentalnością ukształtowaną przez tysiąclecia religii faraonów. Już nie tylko władcy mogli zażywać niebiańskich błogości, dokąd udawali się z całym rynsztunkiem przedmiotów i bogactw, a nawet jadła, dóbr wkładanych im do grobów. Chrześcijaństwo gwarantowało to szczęście wszystkim ludziom bez różnicy na płeć, pozycję, zasobność, przynależność do klasy społecznej. Wszakże pod jednym warunkiem - zbożnego życia.
Nieodparcie nachodzą mnie myśli, że w tym kontekście mentalnościowym należy czynić poszukiwania dla rozwiązania zagadki masowych migracji prostego ludu z żyznej doliny Nilu na upiorną pustynię. Już dawno zauważono, że życie na pustyni było swego rodzaju „białym” męczeństwem, w odróżnieniu od męczeństwa „czerwonego”, czyli krwawego. W pierwszym przypadku adept życia w ascezie, w postach i w modlitwach, w zmaganiu się ze sobą samym przez kilkadziesiąt lat, podejmował trudniejszą drogę dla osiągnięcia zbawienia, aniżeli ów szczęśliwiec, który po zadanych mu cierpieniach, świadomie znoszonych w imię Jezusa aż do męczeńskiej śmierci, natychmiast wkraczał w podwoje raju. Pod jednym wszakże warunkiem: winien był wybaczyć swoim prześladowcom.
*****
Egipt, czyli żyzna dolina Nilu, był obszarem najwcześniej schrystianizowanym na świecie. W III wieku było tam około stu biskupstw. Żyjący w IV wieku w Aleksandrii Atanazy Wielki zachwycał się w żywocie św. Antoniego, że "pustelnie na pustyni były jakby przybytkami, pełnymi boskich chórów, które śpiewały psalmy, zajmowały się czytaniem Pisma, pościły, modliły się, cieszyły nadzieją rzeczy przyszłych, trudniły dziełami miłosierdzia, zachowując między sobą miłość i zgodę". Jest rzeczą znamienną, iż mnisi poczytywali sobie za wyraz cnoty trwanie w stanie ignorancji. Taki Antoni, czy Paweł Pustelnik, nie dlatego pozostawali analfabetami, że szwankowali na inteligencji lub hołdowali intelektualnemu lenistwu. Nie! Oni uważali, a wraz z nimi tysiące im podobnych, że poświęcanie czasu na edukację to zajęcia światowe, nielicujące z powołaniem męża Bożego. To próba powrotu do świata cywilizowanego, z którego oni świadomie i z własnej woli się wycofali. Ćwiczeniem intelektu zajmowała się uczona Aleksandria, a nie pustynia.
To w Aleksandrii oddawano się naukom, jakby powiedzieli mnisi, marnując czas na rzeczy ulotne i przyziemne. To w Aleksandrii mówiono po grecku, a nie po koptyjsku, językiem Egiptu. To w Aleksandrii, jak przed wiekami w Atenach, całymi dniami próżniaczo wałęsali się po agorze neoplatońscy greccy filozofowie z pogardą patrzący na prosty lud. To w Aleksandrii Żydzi stworzyli najpotężniejszą kolonię w Imperium Rzymskim z rozmysłem izolującą się od pozostałych mieszkańców traktowanych przez nich jako pogardzany motłoch. To oni oddawali się studiom, by wspomnieć postać Filona.
I tam też, w Aleksandrii, w pierwszej kolejności zawiązały się wspólnoty chrześcijańskie, którym początek dał Marek Ewangelista. Tam uprawiano teologię. Tam się spierano i kłócono wokół dogmatów. Tam rodziły się odstępstwa od zdrowiej tradycji apostołów. Tam wykluwały się herezje. Tam ferment intelektualny kazał biskupowi Julianowi już w II wieku założyć Didascalium, szkołę dla katechetów. Tam Orygenes głosił swoje nie w pełni ortodoksyjne nauki. Tam wystąpił ze swoją pokrętną nauką kapłan Ariusz, zwodząc wielu pobożnych ludzi. Tam w końcu żyli święci biskupi, jak Atanazy Wielki, za swe prawe poglądy kilka razy wypędzany z miasta przez cesarzy.
Po co to wszystko bytującym na pustyni mnichom, gdzie w wewnętrznym pokoju, bez tych wszystkich ludzkich dociekań, jakże często sprowadzających na manowce umysł ludzki, można było w kontemplacji nad wielkością Boga wznosić się aż do trzeciego nieba, którego bram próbował uchylić nam Paweł Apostoł. A Pismo Święte? Czy koniecznie trzeba je samemu czytać, skoro można było jego treść chłonąć przez zasłyszenie i zapamiętywanie całych jego fragmentów? W klasztorach pustynnych zawsze znajdował się lektor, który podczas wspólnych posiłków odczytywał braciom słowo Boże.
Którego zatem pustelnika należy uznać za ojca monastycyzmu chrześcijańskiego?
Antoniego czy Pawła? A może Pachomiusza?
Tym wielkim anachoretom jest to zupełnie obojętne, komu na tym polu przypadnie wieniec pierwszeństwa. To nam, ludziom skłonnym do klasyfikowania i porządkowania wszystkiego, także na skali czasu, jest potrzebny ów sondaż. Lubimy mieć wszystko poukładane, czytelne i jasne. Tymczasem tak się nie da. Dla przykładu weźmy raz jeszcze postać św. Antoniego. Kiedy usłyszał słowa powołania, by sprzedać swoją majętność i pójść za Jezusem, liczył nie więcej niż dwadzieścia lat. Spotkał wtedy na skraju swej wsi, gdzie wpierw zamieszkał, wiekowego starca, który tam mógł przebywać od dziesięcioleci oddając się surowej ascezie. Tak zatem w porządku chronologicznym nie da się ustalić, kto pierwszy praktykował w Egipcie anachoretyzm.
Ojcowie Paulini z Częstochowy forsują Pawła, przydając mu miano pierwszego pustelnika. Tak przed jednym, jak i przed drugim, był jeszcze Pachomiusz, a przed Pachomiuszem tylu innych bezimiennych mężów pustyni.