Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Celebryci ponad prawem

Sąd Okręgowy w Radomiu ukarał niedawno grzywną 1500 zł dziennikarza Edwarda S. za nazwanie byłego prezydenta RP „idiotą” i „palantem”. Czy taka kara może powstrzymać falę „lumpendziennikarstwa”?

Z dr Joanną Taczkowską o odpowiedzialności za słowo, łagodnych sądach i dziennikarzach stawiających się ponad prawem, rozmawia Błażej Torański. Joanna Taczkowska - dziennikarz i prawnik. Specjalizuje się w tematyce z zakresu prawa prasowego oraz media relations. Nauczyciel akademicki w Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Autorka projektu prawa prasowego oraz publikacji z zakresu dziennikarstwa i mediów.

Sąd Okręgowy w Radomiu ukarał niedawno grzywną 1500 zł dziennikarza Edwarda S. za nazwanie byłego prezydenta RP „idiotą” i „palantem”. Czy taka kara może powstrzymać falę „lumpendziennikarstwa”?

Sądzę, że tak. Nie jest bowiem istotna wysokość grzywny nałożonej na dziennikarza, tylko fakt, że skazano go w procesie karnym. W takich procesach każdy, kto przegrywa, uznany jest za winnego i można go nazwać przestępcą. I to jest najbardziej bolesne dla dziennikarza. Dziennikarz wykonuje bowiem zawód zaufania publicznego i nazwanie go przestępcą, to dla niego, jak myślę, najgorsza potwarz. A w tym przypadku może tak być. Sąd uznał, że zawinił, że działał umyślnie i znieważył, używając słów powszechnie uznawanych za obraźliwe, czyli naruszył normy współżycia społecznego, normy dobrego obyczaju. To dla dziennikarza jest bolesne.
Wyrok w procesie karnym może także chronić przed zalewem „lumpendziennikarstwa”. Skłania bowiem dziennikarzy do refleksji nad odpowiedzialnością za słowo. Przypomnę, że w obecnie obowiązującym „Prawie prasowym” jest i takie postanowienie, z którego jasno wynika, że za trzykrotne skazanie w ciągu roku dziennikarza, czy redaktora naczelnego prawomocnym wyrokiem sądowym w procesie karnym można zawiesić wydawanie tytułu prasowego. Nikt jeszcze z tego przepisu nie zrobił użytku, ale on jest i może okazać się groźny także dla wydawcy.

Infamia społeczna, potępienie publiczne, utrata wiarygodności, mogą być bardziej skuteczne, aniżeli uderzenie po kieszeni?

Utrata wiarygodności może być, uważam, najbardziej bolesna. Niewątpliwie każdy dziennikarz i wydawca inaczej będzie interpretował pojęcie infamii, honoru, czci. Ale dla dziennikarza, którego wyrok skazujący bezpośrednio dotyka, jest to przykre. Każdy, kto przegrał proces karny na pewno będzie ważył słowa w większym stopniu, aniżeli robił to dotychczas. Tego jestem pewna. Inną kwestią jest uderzenie po kieszeni. Oczywiście, że jest ono także istotne. Ale nie w odniesieniu do dziennikarzy.

Tylko wydawców.

Właśnie. I mamy tu dosyć paradoksalną sytuację, bo jeśli chodzi o orzekanie zadośćuczynienia - co czynią sądy cywilne, nie karne - to jego wysokość musi być mierzona w stosunku do możliwości finansowych osoby, przeciwko której toczy się postępowanie. Jeśli zadośćuczynienie będzie miał zapłacić dziennikarz, musi ono być wyliczone proporcjonalnie do uzyskiwanych przez niego dochodów. Wobec wydawcy może być ono odpowiednio wyższe. Niemniej uważam, że zasądzane ostatnio zadośćuczynienia w wysokości 30-50 tys. zł są stosunkowo mało dotkliwe dla wydawców osiągających wysokie wpływy ze sprzedaży reklam, zwłaszcza w tabloidach. Inaczej mówiąc: bardziej opłaca się wydawcy naruszać czyjeś dobre imię i sprzedawać w wysokim nakładzie tytuł prasowy, aniżeli dbać o dobre imię, przestrzegać norm społecznych, reguł dobrego obyczaju, zważać na to, co się pisze.

Według Expert Monitora w kwietniu ubiegłego roku wpływy "Faktu" z reklam wyniosły 17,7 mln zł, a "Super Expressu" 6,9 mln zł. Tymczasem jeden proces za naruszenie dóbr osobistych kosztuje tabloid średnio od 20 do 40 tys. zł.

To mówi samo za siebie. W naszym systemie nakładanie wysokiego zadośćuczynienia jest mało popularne. Sędziowie muszą miarkować wysokość zadośćuczynienia, a myślę też, że jest to także rodzaj samokontroli. Sądy obawiają się bowiem zarzutu, że nakładając zbyt wysokie zadośćuczynienia będą ograniczały wolność prasy. Nie chcą być tak postrzegane. Media mają niezwykłą siłę i żaden z sędziów nie chciałby być w ten sposób oceniony przez dziennikarzy, kierujących się niekiedy źle rozumianą solidarnością zawodową.

Ale jest też poważne niebezpieczeństwo, że milionowe żądania mogą kneblować wolną prasę. Znany jest przykład spółki MGGP S.A., która zażądała od „Najwyższego czasu” przeprosin w „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej” i w telewizji. Wydawca obliczył, że kosztowałoby go to 10 mln zł, podczas gdy roczny obrót tygodnika wynosił wtedy 600 tys. zł.


Ale tutaj wchodzimy już na inny grunt. To jest paradoks. Zadośćuczynienie powinno być odczuwalne - nawet jako rodzaj pewnej sankcji – dla osoby, która zawiniła, naruszając czyjeś dobra osobiste na gruncie cywilnoprawnym. Tymczasem publikacja przeprosin jest tzw. środkiem ochrony niemajątkowej.

To rzeczywiście paradoks nazywać „niemajątkowym środkiem ochrony dóbr osobistych” narzędzie prawne, który może wydawcę puścić z torbami.

Kiedy uchwalano te regulacje w kodeksie cywilnym zakładano, że „środek ochrony niemajątkowej” ma być rodzajem kompensacji. Ma tylko wyrównać krzywdę, którą wyrządzono publikacją, ale nie uderzać po kieszeni.

Stało się inaczej.


Dlatego mówię o paradoksie, bo w rzeczywistości stał się to „środek ochrony majątkowej” i jest bardziej odczuwalny niż zadośćuczynienia. Takich sytuacji, jak z „Najwyższym Czasem”, jest sporo. To jest problem. Prawnicy go widzą. Sędziowie na pewno też. Ale póki co normy prawne kodeksu cywilnego w ten sposób rozstrzygają spory o naruszenie dóbr osobistych, które toczą się przeciwko wydawcom czy dziennikarzom. Kodeks cywilny daje możliwość dokonania wyboru tylko między takimi środkami ochrony, jak zadośćuczynienie, publikacja przeprosin, wpłata na cel społeczny i żądanie zaniechania dalszych naruszeń, czyli zakaz publikacji materiału. Są też środki regulowane w Prawie prasowym: sprostowanie i odpowiedź. Sąd musi między nimi wybierać. Kiedy jednak dochodzi do wniosku, że choć co prawda, wydawca lub dziennikarz naruszył dobra osobiste, ale działał w sposób niezawiniony, może nakazać publikację przeprosin. Ten środek jest właśnie bardzo bolesny. To jest, podkreślam, paradoks, bo kiedy dziennikarz zawinił, działał świadomie w celu zdyskredytowania jakiejś osoby, odpowiedzialność jaką poniesie nie jest dla niego bardziej dotkliwa, aniżeli wtedy, kiedy działał w sposób niezawiniony, nieumyślny, czasami nieświadomie.

Dlaczego dziennikarze są w stanie wojny z prokuratorami i sędziami? Skąd bierze się u nich tak silne przekonanie, że „jeżeli wierzyć prokuratorom, to największym zagrożeniem dla polskiego wymiaru sprawiedliwości są dziennikarze”?


To stanowisko jest niesłuszne. Powiedziałabym, analizując orzecznictwo, że dziennikarze są w sytuacji uprzywilejowanej w stosunku do innych osób, które także odpowiadają za naruszenie dóbr osobistych. Wypowiadający się publicznie polityk jest w o wiele trudniejszej sytuacji niż dziennikarz, który odpowiada za swój opublikowany materiał. Sąd uchyla bezprawność działania dziennikarza, uznając po prostu, że nie będzie ponosił odpowiedzialności cywilnej, jeśli wykaże, że działał ze szczególną starannością i rzetelnością. Dziennikarze bardzo często z tego korzystają. Stąd bierze się ich uprzywilejowany status. Proszę zauważyć, że dziennikarz nie musi wykazać, że podał informację prawdziwą! On tylko musi przekonać sąd co do tego, że metoda, jaką się posłużył w celu dotarcia do prawdy była rzetelna, staranna i zrobił wszystko, co mógł. Sądy nie badają, czy dziennikarz napisał prawdę, tylko metodę, według jakiej działał. Czy działał w interesie społecznym, jakie miał intencje? Każda inna osoba, która nie ma statusu dziennikarza, w podobnym procesie cywilnym musi udowodnić, że podała informacje prawdziwą. Tu nie liczy się metoda dochodzenia do prawdy.
Powiem nawet tak: jestem przekonana, że tylnymi drzwiami do naszego systemu prawnego wraca - bardzo krytykowana w latach 90. i wcześniej –instytucja „dobrej wiary”. Często wystarczy samo powołanie się dziennikarza na przeświadczenie, że podał prawdziwe informacje, że działał w interesie społecznym, że chciał dobrze, aby uwolnił się od odpowiedzialności prawnej. Na gruncie orzecznictwa Sądu Najwyższego, a także sądów apelacyjnych taka interpretacja przeważa. Dlatego tak rzadko obecnie dziennikarze ponoszą odpowiedzialność cywilną. Nie kryję jednak, że częściej zdarza im się ponosić odpowiedzialność karną. Na tym gruncie trudniej im się poruszać i uwolnić od odpowiedzialności.

Skąd wobec tego bierze się ten pogląd o wrogości prokuratorów i sędziów? Z nadwrażliwości dziennikarzy?

Myślę, że ten pogląd bardzo często powtarzają dziennikarze za swoimi kolegami, którzy musieli ponieść odpowiedzialność cywilno-prawną ze względu na swoją nierzetelność. Niejednokrotnie przegrywali w procesach dziennikarze bardzo znani, wielokrotnie nagradzani, dlatego ich wypowiedzi są nośne i powielane przez kolegów, którzy nawet nie zetknęli się z wymiarem sprawiedliwości. Ale pogląd ten nie ma potwierdzenia w faktach.

A może to jest próba udowodnienia, że dziennikarstwo nie jest tylko czwartą władzą? Może to próba sił?

Wymiar sprawiedliwości z pewnością unika takich przepychanek, a nawet tworzy na rzecz dziennikarzy pewien immunitet. Dbając o ochronę wolności wypowiedzi otwiera furtkę, umożliwiającą dziennikarzom uwalnianie się od odpowiedzialności prawnej. Odpowiedzialność ponosi tylko dziennikarz nierzetelny, który nie jest w stanie wykazać w toku postępowania sądowego, że działał uczciwie, sumiennie, starannie. Taki, który nie jest w stanie pokazać swojej metody działania, przytoczyć wiarygodnych źródeł. Każdy inny odpowiedzialności nie poniesie.
Nie chcę mówić o próbie wykazywania przez dziennikarzy, którą są władzą. Moim zdaniem media czwartą władzą nie są i być nie powinny. To jest pomylenie ról. Mam wrażenie, że dziennikarze faktycznie chcą skupić władzę wykonawczą, sądowniczą, każdą. Chcą nie tylko ujawniać fakty, ale także wymierzać sprawiedliwość.

Uważa pani, że dziennikarze przekraczają granice?

Samo pojęcie dziennikarstwa śledczego zawiera w sobie taką treść chęci wpisywania się w rolę organów ścigania. To tak nie może być. Dziennikarze powinni przede wszystkim wypełniać funkcję informacyjną. Nie powinni natomiast wchodzić w rolę innych organów władzy publicznej. Uzurpowanie sobie prawa do rozdawania kart, bycia czwarta władzą, uczestnictwa w życiu publicznym - ale nie tylko po stronie informatora, sprawozdawcy, analityka - bycia graczem nawet na scenie politycznej, to nie jest rola, którą powinny wypełniać media. Ale niestety faktycznie często tak się dzieje.
Mam wątpliwości, czy to jest właściwa droga, którą powinni podążać dziennikarze, media, wydawcy. Paradoksalnie takie postępowanie może być zgubne dla samych dziennikarzy. Podobnie jak walka o to, żeby dziennikarzem mógł być każdy, bez ograniczeń i kwalifikacji. Już teraz mamy do czynienia z ogromną pauperyzacją zawodu dziennikarza. Wskazuje się, że od czasu transformacji ustrojowej ten zawód najwięcej stracił. Ludzie wykonujący ten zawód w żaden sposób nie są zabezpieczeni od strony socjalnej. Dziś można być dziennikarzem, jutro już nie. Bardzo łatwo ten status utracić. Przyzwolenie na bylejakość w dziennikarstwie, na to, by każdy mógł wykonywać ten zawód niezależnie od tego, czy się nadaje, czy ma kwalifikacje, czy przyjmuje postawę odpowiedzialności społecznej, jest złe. Jest to zgubne dla samego zawodu, ale i dla tych, którzy wykonują tę profesję odpowiedzialnie i widzą funkcję mediów w informowaniu, a nie zastępowania innych organów władzy.

Jak wobec tego ocenia pani odpowiedzialność za słowo wśród polskich dziennikarzy?


Mam odczucie, że coraz częściej rzetelnego, uczciwego dziennikarstwa można szukać wśród solidnych rzemieślników. Im bardziej dziennikarz próbuje zyskiwać poklask publiczności, wchodzić w świat show biznesu, celebrities, tym bardziej traci swą odpowiedzialność. Coraz częściej jestem przekonana, że znane nazwisko wcale nie świadczy o poziomie rzetelności i odpowiedzialności zawodowej, a czasami jest wręcz odwrotnie. Zwróćmy uwagę, że dziennikarze, których nazwiska są powszechnie znane, pojawiają się na pierwszych stronach gazet, niemalże na ustach wszystkich, także środowiska dziennikarskiego, są najczęściej zatrudnieni na zupełnie innych zasadach. Ich status w redakcjach jest szczególny. Nie mają umów pracowniczych, tylko kontrakty cywilno-prawne, warunki tworzone specjalnie na ich użytek. Zwykle ich koledzy, rzemieślnicy, albo o tym nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć. Może informacje te są przed nimi ukrywane? Tymczasem ci wybrańcy w większym stopniu stają się gwiazdami, aniżeli rzetelnymi publicystami, kształtującymi opinię publiczną.

Czy te szczególne warunki stawiają ich także w pewnym sensie ponad prawem?


Obawiam się, że tak. Bo z jednej strony, o czym mówiłam, mają otwartą furtkę i mogą się uwolnić od odpowiedzialności nawet wtedy, kiedy nie przekazują prawdy. Z drugiej strony są ponad prawem, gdyż ich status wewnątrz redakcji jest lepszy, aniżeli tych dziennikarzy, którzy wykonują codzienną, najtrudniejszą pracę, biegają z konferencji na konferencję prasową i zarabiają na wierszówkę. Te osoby w redakcjach, które w największym stopniu zasługują na szacunek rzadko mają zatem szansę na pełnienie istotnych funkcji wewnątrz mediów i uzyskiwanie istotnego wpływu na kształt linii programowej.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.