Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Janusz Janyst - Zaczęło się od dixielandu...

Jazz w Łodzi W Polsce jazz zaczął być grany właściwie dopiero po II wojnie światowej. Początkowo niewiele było ośrodków, w których go wykonywano. Łódź stała się jednym z najważniejszych. Historia sześciu z górą minionych dekad zaświadcza o ważnej w kraju nad Wisłą roli naszego miasta w rozwoju tej właśnie odmiany muzyki, o której Leopold Stokowski nie bez racji powiedział, że jest zupełnie unikatowa a Jean-Paul Sartre stwierdził, że zwraca się do najlepszych stron osobowości słuchacza.

Synkopowane zwiastuny

Grunt dla kultywowania jazzu w Łodzi został przygotowany w okresie międzywojennym. Pod koniec lat dwudziestych pojawiły się w niektórych eleganckich restauracjach orkiestry prezentujące muzykę taneczną nawiązującą stylistycznie do swingowego repertuaru amerykańskich big-bandów. Alfons Pellowski, badacz dziejów łódzkiej kultury muzycznej, wspomina w jednym z artykułów, że pierwszy łódzki zespół jazz-bandowy na poziomie europejskim, Max-Band Orchestra, występował w 1928 roku w „Teatralnej”. Z kolei do mieszczącej się w Grand Hotelu „Malinowej” zaangażowane zostały nieco później Jazzband Orchester a następnie zespół Arkadiusza Flato. Od 1931 roku w „Tivoli” przygrywał The Weinroth Band. Przyjeżdżali też do Łodzi muzycy zagraniczni, np. z Berlina dotarła ciesząca się dużą popularnością kompania trębacza Ady Rosnera.
Notabene po roku 1945, gdy w Łodzi rodził się powoli autentyczny ruch jazzowy, orkiestry taneczne nadal działały. Furorę robiła formacja Braci Łopatowskich (saksofonistów Daniela i Włodzimierza), składająca się z instrumentalistów w głównej mierze pochodzących z Warszawy. Konkurowały z nią zespoły Bolesława Krochmalskiego, Henryka Skoniecznego, braci Alberta i Mieczysława Harrisów, braci Apolinarego i Longina Pindrasów (z improwizującym akordeonistą Willym Kressem), Sunny Jazz pod kierunkiem skrzypka Zenona Płoszaja (późniejszego rektora łódzkiej PWSM), combo Swing Club Mieczysława Kleckiego (notabene brata światowej sławy dyrygenta, Pawła).
Na występy gościnne zjeżdżały orkiestry z innych miast. Kres zapotrzebowania na wszelakie zespoły dancingowe miała przynieść era dyskotek.

Bunt pokolenia


Tak więc jazz, gatunek mający już na świecie kilkudziesięcioletnią historię, tuż po wojnie zaczął w grodzie nad Łódką rozbrzmiewać w wersji „na żywo”. Tym razem w postaci czystej, a nie, jak było wcześniej, jako „podrasowana” poprzez synkopy, charakterystyczne współbrzmienia i sporadycznie wprowadzane elementy improwizacji, muzyka rozrywkowa, taneczna. W tamtym okresie jazz stanowił, niewątpliwie, wyraz buntu pokoleniowego. Chodziło już nie tylko o przeciwstawienie się „ugrzecznionym” konwencjom estetycznym w muzyce popularnej – bo przecież tzw. muzyka poważna miała za sobą Święto wiosny Strawińskiego i eksperymenty dodekafonii. Istniała potrzeba wyartykułowania przez sztukę (inaczej było trudno) sprzeciwu wobec zniewoleniu związanemu z narzuconym Polsce ustrojem. Elektryzująca siła jazzu, oddziałującego wtedy na liczne rzesze słuchaczy i stwarzającego namiastkę wolności („marynary fruwały”), na dobrą sprawę też była pewnym rodzajem „ukrytych w kwiatach armat” – by przytoczyć znane sformułowanie Schumanna dotyczące Chopinowskich Mazurków – oczywiście, armat skierowanych, jak kiedyś, lufami na wschód. 
Kolebką ruchu jazzowego stała się łódzka YMCA, gdzie pierwsze kroki ku wtajemniczeniu – obok praktykowanego ochoczo muzykowania - polegały na kontakcie z muzyką „mechaniczną”, czyli przesłuchiwaniu kolekcji kilkuset płyt jazzowych, ofiarowanych przez Amerykanów. Wspomina Andrzej Idon Wojciechowski: „ - Wynędzniali i przegłodzeni, trafiliśmy w 1945 roku do YMCA w Łodzi, a właściwie do pachnącego klimatyzowanym powietrzem basenu kąpielowego. Tutaj zdobywaliśmy tężyznę fizyczną odrabiając zaległości okupacyjne. Także tutaj po każdej lekcji pływania zjadaliśmy darmowe bułki z masłem, popijając sporym kubełkiem amerykańskiego kakao. W tym czasie do jazzu wiodły trzy drogi: ze szkolnych orkiestr dętych, których w Łodzi było kilkanaście, z dobrych domów, gdzie zapobiegliwi rodzice uważali, iż „dziecko powinno grać” oraz z kapel knajpiarskich, składających się z przedwojennych muzyków rozrywkowych (...) Klub „Melomani” założony przez Janusza Cegiełłę i Marka Sarta skupił wokół programu klubowego doskonałych muzyków jazzujących: Kleckiego, Frachowicza, Krakowiaka, braci Łopatowskich. Od pierwszych dni najważniejszym elementem działalności klubu były wieczorki taneczne, na których grało się jazz. Z tamtych czasów warto przypomnieć duet fortepianowy Tadeusza i Mariana Suchockich. Łopatowscy przyprowadzili kiedyś na „fajf” młodą Angielkę o błyszczących oczach i czarnych włosach. Była to początkująca wówczas wokalistka Jeanne Johnstone. W następnych latach nagrała kilka płyt jazzowych”.
W trakcie stalinowskiego „dokręcania śruby” YMCA została zamknięta, przedtem partyjny aktywista rozbił młotkiem wspomniane płyty, cieszące się zainteresowaniem „lokalnych sługusów imperializmu”. Jazz stał się muzyką zakazaną i z konieczności wszedł w okres, jak to się określało, „katakumbowy”.
Muzykujący amatorzy z klubu „Melomani” wraz z adeptami jazzu, którzy przyjechali do Łodzi, by studiować w Wyższej Szkole Filmowej, nie dali za wygraną i utworzyli przy tej uczelni – miejscu względnie bezpiecznym - legendarny później, dixielandowy zespół Melomani (z klarnecistą Jerzym Dudusiem Matuszkiewiczem”, trębaczem Andrzejem Idonem Wojciechowskim, puzonistą a zarazem perkusistą Witoldem Sobocińskim - w przyszłości znakomitym operatorem filmowym). Jak podkreśla w swej Historii jazzu w Polsce Krystian Brodacki, Melomani byli w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych najbardziej znanym zespołem jazzowym w naszym kraju. Po kilku latach przekształcili się w Hot Club Melomani - mający już poza składem tradycyjnym także modern. Formacja ta w styczniu roku 1958, a więc w zmienionej po „odwilży” sytuacji politycznej, dała wraz z warszawskim sekstetem Jazz Believers pierwszy w Polsce koncert jazzowy w Filharmonii Narodowej. Po najtrudniejszych latach jazz zyskał w rodzimej „kulturze socjalistycznej” prawo obywatelstwa.

Jazzowa „mała stabilizacja”

W okresie gomułkowskim i gierkowskim, gdy w „państwie ludowym” zapanowała nieco większa swoboda artystyczna, muzyka jazzowa mogła już być oficjalnie propagowana i upowszechniana (tłumaczono zresztą decydentom, że to przecież, genetycznie biorąc, „twórczość ciemiężonego ludu murzyńskiego”). Łódź - dawną „ziemię obiecaną” - być może także jazzmani zaczęli traktować jako obiecaną. Na firmamencie pojawiali się coraz to nowi muzycy, powstawały - co prawda nieraz na czas krótki - różnego typu ansamble.
„ - Nie tylko z knajp wszelakich wyławiano prawdziwe perełki talentu muzycznego, co to „bluesa czuły” - pisze w książce Jazz w mieście Łodzi Jerzy Krzywik Kaźmierczyk - Pojawiali się ci wybrańcy bogów w różnych miejscach, gdzie tylko słychać było muzykę. W salach filharmonii, czy choćby i na weselach. Ale nawet najlepsi, wielce utalentowani, którym jazz w duszy grał, nie zostawali muzykami grającymi wyłącznie tę muzykę. Po prostu. Grając tylko jazz nie można wystarczająco dobrze egzystować. Jednak to waśnie oni, gdy bywali jazzmanami, zapładniali wyobraźnię muzyków i słuchaczy (...) W 1958 roku Jazz Club Łódź zorganizował przegląd zespołów jazzowych i solistów. Do tego swoistego konkursu stanęło sześć zespołów i około dwudziestu instrumentalistów. Do jury zaproszono Andrzeja Trzaskowskiego oraz Witolda Sobocińskiego. Wspaniale zagrał zespół w składzie: Witold Afelt – piano, Fredek Banasiak - alto sax, Zbigniew Horyd – bass, Antoni Studziński – drums. Rekrutacja miała na celu przyjęcie do klubu najlepszych muzyków, ale i tych, którzy tę muzykę grać będą. Plany na przyszłość? Uczyć się, ćwiczyć i grać jazz...”
Wyróżniały się w tamtych czasach Traditional Jazz Group Zygmunta Pola (ts), Dixtet Jazz Band Afelta, zespół pianisty Witolda Armackiego, Hot 7 (podzielony na frakcję nowoczesną i grającą w stylu Chicago), traktowana przez łódzkich jazzfanów jako kultowa, tradycyjna grupa Tiger Rag, która w latach 1959-69 dała w sumie 900 koncertów (w jednym ze składów grał na trąbce ceniony później pisarz Andrzej Makowiecki, na basie malarz Ryszard Hunger, zaś gościnnie włączał się ze swoim saksofonem tenorowym nieznany wówczas szerzej Michał Urbaniak). Zaznaczyły też mocno swą obecność m.in. Swinget Club 77, Duet Siejka-Rezler, Oberbek Combo. Uaktywniło się wielu instrumentalistów, których nazwisk nie sposób wyliczyć, bo lista byłaby zbyt długa.
Jazz okrzepł też pod względem organizacyjnym i menedżerskim. Nad tym, co się dzieje w miejscowym życiu jazzowym czuwał najpierw Jazz Club firmowany przez Zrzeszenie Studentów Polskich, następnie inne konstelacje animatorów akademickich, Cotton Jazz Club i Oddział Łódzki Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Zapraszano na gościnne występy gwiazdy jazzu – już w 1958 roku wystąpił przecież kwartet Dave Brubecka, potem m.in. Jazz Band Acker Bilka, sekstet Stana Getza, big-band Duke'a Ellingtona. Urządzano ciekawe imprezy - w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych „Łódzkie Spotkania Jazzowe” oraz lokalne edycje „Jazz Jamboree”.

W rzeczywistości rynkowej

Po transformacji ustrojowej zaszły w kulturze zmiany wynikające z podporządkowania jej rynkowi. Jeszcze wyraźniej niż przedtem okazało się, że w miejscu urodzenia Rubinsteina i Tansmana, gdzie nieźle prosperują profesjonalne placówki muzyczne, trudno jest jazzmanom prowadzić jakąś systematyczną działalność, gwarantującą bytową stabilizację. Niektórzy powyjeżdżali. Inni jazzowali i jazzują „po godzinach pracy”. Tych wiernych miastu próbuje się dowartościowywać przynajmniej symbolicznie. Zawiązane w Łodzi w roku 1989 Stowarzyszenie Jazzowe „Melomani” - zgodnie z pomysłem swego prezesa, Ireneusza Kowalewskiego - nie tylko nagradza corocznie Oskarami krajowych koryfeuszy muzyki spod znaku Armstronga, Parkera i Davisa, ale też, co istotne, promuje poprzez Nagrody Prezydenta Miasta najlepszych wykonawców i twórców łódzkich. Uhonorowani zostali w ten sposób skrzypek Maciej Strzelczyk, organista Paweł Serafiński, saksofonista Jacek Delong, Big Band Akademii Muzycznej pod kierownictwem Jacka Delonga, saksofonista Michał Kobojek, akordeonista Marcin Janiszewski, saksofonista Jakub Raczyński, pianista Maciej Tubis, Yankel Band, pianista Witold Janiak wraz z Mainstreet Quartet.
Trzeba zauważyć, że w epoce postmodernizmu burzącego w sztuce międzygatunkowe podziały, także w jazzie dobrze widziane jest szukanie nietypowych rozwiązań. Nikogo już nie dziwi „poruszanie się” na styku z innymi obszarami stylistycznymi - chodzi zarówno o fusion, ethno jazz, jak i powiązania z muzyką poważną (w szerszym zakresie, niż działo się to wcześniej w „trzecim nurcie”). Ostatnio np. jazzmani (wśród nich Serafiński) grali razem z rekrutującym się z orkiestry Filharmonii Łódzkiej, skrzypcowym Duo Q4Q, zaś Andrzej Olejniczak, wywodzący się z Łodzi saksofonista jazzowy o międzynarodowej renomie, koncertował i nagrał płytę z tutejszym kwartetem smyczkowym Apertrus.
A jak miewają się ci, którzy poświęcają się jazzowi par excellence tradycyjnemu? Oto, co mówi Krzysztof Rajpold, pianista i kierownik artystyczny grupy Sweet & Hot Jazzband, kultywującej dixieland, a więc taką muzykę, od której w Łodzi wszystko się zaczęło: „ - W pewnym sensie czujemy się duchowymi spadkobiercami sławnych Melomanów i Tiger Ragu, choć w Łodzi było jeszcze kilka innych zespołów, które „rozkręcały” jazz tradycyjny na całą Polskę. W latach 1975-1976 Basin Street Band promował Łódź na „Old Jazz Meeting”. Niestety, jakiś czas potem dixieland miał w naszym mieście zamilknąć na długie lata. My teraz nie grywamy prawie w naszym mieście, bo nie ma takiego zapotrzebowania. Bo …dziesięciu muzyków to za dużo, zbyt wiele miejsca by zajęli w pubie czy klubie. Przez cztery sezony wiosenne organizowaliśmy na Stawach Jana „Swingowe majówki” - zainteresowanie mediów było prawie żadne. Gramy więc w innych ośrodkach, jeździmy na spotkania z podobnymi zespołami np. do Wielunia. Sala na czterysta miejsc zapełniona z dostawkami. Zdarza się nam otwierać sezon muzyczny w Sokolnikach. W ubiegłym roku byliśmy na dwóch festiwalach jazzu tradycyjnego w Czechach. Mamy kolejne zaproszenia. Powoli nauczyliśmy się, że musimy sobie sami radzić. Jeździmy na koncerty za własne pieniądze, z własnym transportem. Wszystko, co ma służyć popularyzacji tej muzyki załatwiamy sami. Staramy się podtrzymać płomyczek nadziei, że coś się w omawianej kwestii zmieni w Łodzi”.
Naturalnie, w Łodzi wciąż można posłuchać różnych odmian jazzu i to w rozmaitych miejscach, jak choćby w klubie „Jazzga”, w Muzeum Miasta, radiowym Studiu S-1, czy od paru lat w klubie Wytwórnia, w ramach Letniej Akademii Jazzu, obejmującej też wykłady dla wszystkich zainteresowanych.
I mimo, że już raczej „marynary nie fruwają”, to ciągle wielu jest takich, których ta muzyka naprawdę mocno „kręci”.

***

Korzystałem m.in. z artykułów: Alfonsa Pellowskiego Zarys życia muzycznego w Łodzi – okres międzywojenny („Poradnik Muzyczny” 2/1974) i Andrzeja Idona Wojciechowskiego Rozbite płyty („Gazeta Wyborcza” 23.X.1992). Także z książek: Jerzego Krzywika Kaźmierczyka Jazz w mieście Łodzi (WOWO, Łódź 2005), Były dancingi i grały orkiestry w mieście Łodzi (Dom Wydawniczy Księży Młyn, Łódź 2010) oraz Krystiana Brodackiego Historia jazzu w Polsce (PWM 2010).




Copyright © 2017. All Rights Reserved.