Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Koniec paradygmatu pogardy



„Ta noc ma lekkość i ciężar zarazem. Lekka w koronach drzew nabiera ciężaru w sercach oczekujących upragnionego świtu. Myślałem o tobie. Coś jeszcze mam ci do powiedzenia: Czemu byliśmy do siebie tak podobni i czemu jesteśmy dziś wrogami? Jak to się stało, że teraz wszystko między nami skończone…? To właśnie powinno być dla ciebie jasne: Jesteś po stronie niesprawiedliwości, a nie ma dla mnie rzeczy bardziej nienawistnej.”

Kto zasiał wiatr…?

Ten krótki fragment pochodzi z „Listów do przyjaciela Niemca” Alberta Camusa (napisanych u schyłku wielkiej wojny). Francuski egzystencjalista usiłował w nich dociec, co spowodowało, że „naród filozofów, kompozytorów i pisarzy” w pewnym momencie swych dziejów uznał, „że dobro i zło określać można wedle ochoty, że człowiek jest niczym i że można zabić jego duszę; że w historii całkowicie wyzbytej sensu powinność jednostki sprowadza się do doświadczenia siły i do jedynej moralności, którą stanowi realizm podboju, bezkarności i pogardy…?”

W stosunku do swoich „wczorajszych wrogów” Camus używa słów z wielką rozwagą i odpowiedzialnością. Są u niego narzędziem moralnej oceny, mają precyzję skalpela, ale i poetycką głębię... Aż chciałoby się uczyć od niego emocjonalnej powściągliwości. Niestety! Obojętnie, czy czytamy „niefrasobliwe” wypowiedzi „kontrowersyjnych” polityków, czy też stenogramy tajnych rozmów w restauracji „Sowa i przyjaciele”, to od razu widzimy, z jak przerażającą „dezynwolturą językową” mamy do czynienia.
Ponad ćwierć wieku później Kurt Vonnegut – wybitny autor powieści science–fiction – napisał, że w czasie II wojny światowej „Niemcy zostali zatruci szkodliwymi chemikaliami”. I to właśnie te słowa, nie słowa Camusa, wydają nam się jakoś dziwnie znajome. Kiedy dziś, po „25. latach świetlnych”, śledzimy popisy aktywistów „przemysłu pogardy” i słuchamy ich tyrad (w których epitet „chwast” należy do łagodniejszych), zastanawiamy się, jakie „szkodliwe chemikalia” były w użyciu. Ale czy przenika nas też Camusowski rodzaj współczucia i przebaczenia? Oto jest pytanie...

Niedawno siedemnastoletnia dziewczyna z Gorzowa użyła słowa „zdrajca” (którego lepiej, żeby w tym wieku nie znała). Ciekawe, kiedy i od kogo nauczyła się w tak drastyczny sposób określać jednego ze swoich rodaków? Czy mogło to się stać kilka lat temu, gdy usłyszała, że trzeba „dorżnąć watahy”? A może dotarło do niej przerażające „ostrzeżenie” („wyginiecie jak dinozaury!”) i mroczny „żart” znanego posła („trzeba zastrzelić i wypatroszyć Jarosława Kaczyńskiego”)?
Podobno słowo jest jak bumerang: wraca do tego, kto je rzucił. Często wraca wypowiedziane przez kogoś innego. Właśnie to dzieje się teraz u nas, na masową skalę.

„Poprawianie” narracji


Któregoś dnia, lekko sobie podpiwszy, szedł (Przemyk) z kolegami. Wpadł na policję, wykrzykiwał na baranach antyrządowe hasła (? – T.B.). Policjanci go wzięli, przyłożyli mu parę razy, a Przemek chudzina niestety nie przeżył…” – w taki oto sposób Janusz Korwin–Mikke opisał swoją wersję śmierci Grzegorza Przemyka, w – cytowanej szeroko w Internecie – wypowiedzi podczas któregoś ze spotkań.

Uwagę zwraca tu użycie imiesłowu przysłówkowego uprzedniego: „podpiwszy”. Być może stanowi on echo biesiadnych piosenek, śpiewanych w młodości przez polityka, ale może i pochodzić z – nieco zapomnianych dziś – czastuszek. Zwrot „Przemek chudzina” może z kolei sugerować, że ofiara – w pewnym sensie – sama jest sobie winna (to zresztą często spotykana właściwość ofiar, zwłaszcza w stanie wojennym). W każdym razie, gdyby była grubsza, to pewnie by przeżyła.
I druga rewelacja, tego samego polityka (sprzed kilkunastu dni). Dotyczy zabójstwa księdza Popiełuszki: „Najprawdopodobniejsza hipoteza była taka, że pan generał Jaruzelski, kiedyś chrząknął i powiedział: Ten ksiądz, to chyba za dużo gada… (Potem jakiś) generał niżej powiedział: Generał Jaruzelski powiedział, że ten ksiądz za dużo gada… Ktoś jeszcze niżej powiedział coś tam, a Piotrowski powiedział: No to chłopaki, bierzemy kamulki i idziemy…

Struktura tej „hipotezy” przypomina nieco dziecięcą wyliczankę, zaś jej ujmująca prostota potrafi przekonać chyba każdego maturzystę. Zwracają uwagę elementy swoistej „wiedzy tajemnej” („chrząknął”, „coś tam powiedział”). Podobno w taki właśnie sposób wydawano tajne rozkazy funkcjonariuszom S.B. Zaciekawienie budzą też owe „kamulki” (słowo rzadko używane, ale być może pochodzi ze sfer konserwatywno-liberalnych)...

Warto w tym momencie zapytać: Czemu służy ta „cybernetyczno–lingwistyczna” obróbka faktów? Czy ma – w łagodny i „dowcipny” sposób – „oswoić” nas z myślą o „przypadkowej” śmierci ofiar? Czy chodzi o to,  by „dla naszego dobra” zbrodnie te „wyłagodzić”, bo ciągle za bar-dzo się nimi przejmujemy? Czy mistrz felietonu i skandalu nie obchodzi się zbyt obcesowo ze świętościami?  
Bo jednak – fotografie zwłok księdza Jerzego świadczą, że przeciw przyszłemu świętemu użyto nie tylko „kamulków”, ale i narzędzi znacznie groźniejszych. Bestialsko zmasakrowane ciało kapłana niestety zadaje kłam „najprawdopodobniejszej hipotezie”. Poza tym dziwić może fakt, że konserwatysta i katolik – mówiąc o męczeńskiej śmierci – posługuje się językiem aż tak kolokwialnym. Znak czasów?

Wojna światów…


Zalecana byłaby tu zatem większa ostrożność. Zwłaszcza politycy, z których każdy przecież może zostać – prędzej czy później – nagrany, powinni zważać na słowa. Oczywiście można pieszczotliwie określić kogoś (np. kolegę z rządu, słowem „chuj”), ale – jak wiadomo – „słowo wyleci wróblem, a wróci kamieniem”: ktoś to oczywiście nagra, ktoś inny wyemituje, a elektorat – czy doceni komplement?
Człowiek jest tym, co je. To, co usłyszy – kształtuje jego język. Jak posługuje się językiem, tak też zaczyna myśleć i czuć. I dalej: To, jak myśli, rzutuje na całe jego postępowanie. Kiedy więc jego cnoty, wrażliwość i kultura zostaną już przebudowane w mainstreamowych laboratoriach pogardy, pewnego dnia stanie bezradny wobec swoich nowych odruchów. Nawet nie zauważy, że wdrukowano mu do głowy system myślowych liczmanów i stereotypowych zachowań. Z tego urodzą mu się poglądy, a potem system „wartości”. Bóg, rodzina, ojczyzna, kultura zajmą w nim – niepostrzeżenie – podrzędne miejsce. Został zdruzgotany i uwarunkowany od nowa. Może zacząć powtarzać mantry za swoimi medialnymi autorytetami.
W taki właśnie sposób, wspomniany przez Camusa, „realizm podboju, bezkarności i pogardy” zderza się codziennie z rozczulającą naiwnością i umysłowym lenistwem „szarego człowieka”. Skutkuje to – nie tylko – trwałym zawojowaniem dusz i umysłów przez kłamstwo, demagogię i agresję; ale także – zobojętnieniem na często zadawaną śmierć cywilną. Niekiedy – zadawaną po raz drugi.

Czy jednak Polacy byliby w stanie, na dłuższą metę, zaakceptować teorię… na przykład taką, że w Katyniu polscy oficerowie popełnili zbiorowe samobójstwo, bo niemożliwe jest, by tej zbrodni dopuścili się na nas „bracia Słowianie”? Albo, że szesnastu przywódców państwa podziemnego zatruło się podczas bankietu w Moskwie i nawet słynni sowieccy lekarze nie byli w stanie ich odratować...? Albo, że jakiś generał, podpiwszy sobie, siadł za sterami samolotu i…?

…i co po wojnie?

Wydalanie szkodliwych chemikaliów z organizmu zawsze trwa długo i jest bolesne. Wygląda jednak na to, że sytuacja staje się „coraz bardziej węgierska”. Noc, „lekka w koronach drzew, nabiera ciężaru w sercach oczekujących upragnionego świtu...” Być może do głosu powoli dochodzi, nieznany nam jeszcze bliżej, „Czynnik Fatimski”. Być może słowa odzyskają kiedyś swoją wagę i precyzję.
Camus nie rozstrzeliwał „przyjaciela Niemca” słowami ani nienawiścią. On się z nim – w końcówce swego listu – żegnał. I martwił się o nich: „…dlatego my aż po kres czasu (…) będziemy opowiadać się za człowiekiem, aby pomimo swych najgorszych błędów, został usprawiedliwiony i uniewinniony (…) Wy byliście pokonani już w swoich największych zwycięstwach. Co będzie z wami w klęsce, która nadciąga? A teraz – żegnaj.”
A potem...?

*
Publikacja ukazała się również w Gazecie Polskiej Codziennie z 17.06.2014r.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.