Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

Aleksander Janowski-Nasza Ojczyzna

Smutną rzeczą jest wiedzieć, co wydaje Afryka,
a nie wiedzieć, co się na własnej ziemi znajduje.
Tadeusz Czacki.

I. Twoja ziemia.
Idziesz przez mazowieckie równiny. Wzrok sięga daleko. Szumiały tu kiedyś bory olbrzymie, ale dziś widzisz pola uprawne, szare wioski w wieńcu rosochatych topoli i wieżyczki kościelne, strzelające nad kępę lip kościelnego cmentarza. W szedłeś na kujawskie czarnoziemy bagienne. Wśród jasno-zielonych łanów buraczanych, obramowana kępami olch i wierzb, połyskuje w słońcu tafla jeziora jednego, drugiego... Za nią widać wysoki czerwony komin cukrowni. Chata kujawska, często ceglana, bo drzewa nie ma, czerwieni się w sadzie.

Przeszedłeś na wielkopolskie ziemie. Zniknęły buraczane pola, ale jasną zielenią ścielą się nadwarciańskie łęgi, wiśniowe bydło chodzi po nich, a poi się w rzece, lub w jeziorze, bo i tu kraj miejscami jeziorzysty, podmokły.

Na północ, za błotnistą doliną Notecką, dźwigają się lekko pagóry piaszczyste, puszczami porosłe, aż do kaszubskiej grobli, wieńcem jezior na wierzchowinie otaczającej szarą toń Bałtyku, w złociste mierzeje piasków ujętą. Szaro-zieloną toń, co gdzieś na horyzoncie zlewa się z niebem, plamią tylko srebrzysto-białe żagle i czarne kadłuby rybackich łodzi.

A na południe od wielkopolskich łęgów całun dymów na niebie, w nocy ognie purpurowe wielkich hut, oślepiające białe potoki światła, huk maszyn, gwar ludzi—to śląskie zagłębie, czarne od węgla, rdzawe od rudy żelaznej mrowisko fabryczne.

Jeszcze dalej kreślą się na niebie sylwety potężnych gór: kopulaste fałdy karpackie, zielenią pól lub mrokiem lasów okryte. Iglicowate turnie tatrzańskie, „by graniczny słup zuchwale," dźwigają śmiałe głowice w białych, puszystych czapach śniegu.
Zbiegają z gór z hałasem i gwarem młodzieńcze potoki karpackie, jak po dzwonku pędzi po schodach szkolnych potok bujnej młodzi, pełnej tężyzny i radości życia. Pędzą te rzeki na północ na tę pogodną ziemię małopolską, gdzie lud radosny śpiew a swe beztroskie: „Wesół i szczęśliwy Krakowiaczek ci ja!“ A ta urozmaicona, falista, malownicza małopolska dziedzina długim łukiem rozparła się od stóp Jasnogórskich aż do nadbużańskich mokradeł Dubienki, pod wzgórza horodelskiego zamku.

Idziesz za Wieprzem i Tyśmienicą w męczeńską krainę Podlasia. Szare, bielicowe pola, kręgiem sinych lasów zamknięte, boleściwa stoi ziemia duchowych tortur ludu z krwawymi stygmatami Drelowa, Pratulina. Szereg jezior włodawskich gromadzi jęczące żurawie i czaple wysmukłe, ciągnące stąd ku mrocznej, ciemnej plamie białowieskiego odwiecznego boru.

Zaszedłeś w piaski nadnarwiańskich rzek, piaski pokryte lasem prostych sosen. Brzęczały tam kiedyś roje pszczół, a złote miody ociekały po sosnach razem z bursztynową żywicą. Las roił się od zwierza, a kurp celnym strzałem kładł go trupem i kosztowne futro zeń łupił. A puszczami przekradał się bartnik kurpiowski aż ku taflom mazurskich jezior, wąskimi przesmykami połączonym , w bagniste ziemie dawnych Prusów, co do litewskiego należały plemienia.

A na w schód od tej krainy jeziornej, za błękitną wstęgą  niemnową „puszcz i żubrów to kraina, a dziedzictwo Giedymina.“ To pełna sentymentu i smętku ziemia, za którą na paryskim bruku wzdychał wieszcz i z głębi roztęsknionej duszy wołał:
„Litwo, ojczyzno moja! Ty jesteś, jak zdrowie:
ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił."

Stoczyła się ta ziemia litewska ku krawędzi pińskich błot, gdzie zdradliwe „okna" czyhają na nieopatrznego przybysza, by w ciągnąć go w bezdenne głębiny mułu. W śród ujętej w formy i prawidła Europy ten piński zakątek pozostał w swej dziewiczej pierwotności, dając przytułek łosiom, bobrom, niedźwiedziom. Z owej błotnistej topieli prypeckiej dźwiga się stopniowo ku południowi ziemia w zielone dąbrowy wołyńskie, ku miodoborskiemu progowi, po którym już wychodzi na szerokie, rozległe, jaram i pocięte równiny, gdzie „jasne słońce nad Podolem, a w Podolu jak w stodole."

Ku wschodowi zaś słońca zalega bogata ziemia ukraińska, aż tam, „gdzie nad Dnieprem między jary zasiadł dumnie Kijów stary." I towarzyszą te ziemie fali dnieprowej, śmiało walącej przez granitowe porohy i Dzikie Pola „aż ku morzu, ku Czarnemu, ku limanu szerokiemu."

II. Jedność Ziem Polskich.

Jakież to bogactwo i jaka wielka rozmaitość i ziemi, i ludu na tak wielkim obszarze! A jednak te wielkie różnice, tę wielką rozmaitość sprzęga jedna wielka myśl, jedna idea: to wszystko Polska.
Pod sklepieniami katedry na Wawelu leżą koronowani panowie, monarchowie polscy.
Cześć ci, mały wzrostem, a wielki duchem Łokietku! Na swój sumiasty wąs namotałeś sobie w jaskini nad Prądnikiem plan: żeby zbić razem wszystkie ziemie polskie i spoić je złocistą obręczą królewską. Dziesiątki drobnych ksiąstewek dzielnicowych złączyłeś razem. Zdławiłeś drobne, małostkowe ambicje łęczyckie, sieradzkie, kujawskie, wielkopolskie, sandomierskie i inne, boś czuł, że tu musi być jedna tylko ambicja: Polska.

Cześć ci, wielki synu Łokietkowy! W czerwonym koszyckim marmurze wykuł twą głowę mistrz nieznany, zapomniany! Ta głowa twoja, w zwoje majestatycznie ułożonych pukli włosów i zarostu ujęta, tyle ma wspaniałości, że mały twój ojciec kmieciem małorolnym zda się być przy tobie. Boś ty rzucił nowe, choć już Szczerbcem Chrobrego pisane, hasło: „ku morzu, ku Czarnemu." Pas twój z murów się składa, baszt i wież obronnych, boś ty drewnianą Polskę swego rodzica-tułacza potęgą muru ukrzepił.
Cześć ci, świątobliwa uduchowiona lilio andegaweńska, w przezroczystym marmurze cięta, wzorze cnót i poświęcenia, Łokietkowa prawnuczko, Jadwigo! Tyś Czerwieńskie grody, przez dziada Kazimierza mocno ujęte, utwierdziła przy koronie swojej, a swoją ślubną obrączką związałaś Giedyminowe, Olgierdowe, Kiejstutowe dziedziny z tronem na Wawelu.

Cześć ci, litewski kunigasie, coś do związku Obojga Narodów przebogaty wniósł udział, a wielką historyczną nakreślił ideę jagiellońską, przez szczerego polskiego ducha ci podsuniętą: „wolni z wolnymi, równi z równymi." Tyś, twórco nowej dynastii, grunwaldzki twój miecz ku bałtyckim wybrzeżom kierował, jak twój młodzieńczy syn, ofiara warneńskiego boju, nad Czarne morze loty swe junackie parł.
Cześć ci, ty drugi Jagiełłowy synu, co cię zakuł w cętkowany marmur arcymistrzowski rylec Wita Stwosza.
Cześć ci, wielki Jagiellończyku, coś trzynaście lat toczył nieprzerwane boje pruskie o wiślaną deltę i dostęp do Bałtyku. Tyś ujął wielką, nieśmiertelną ideę pomorską Krzywoustego i dałeś Polsce oddech do morza, pomimo walk i z kardynałem, i ze swoją szlachtą, co za Nieszawę dalej ciągnąć nie chciała. Mistrz Wit na wieki zostawił skamieniały ból na twym obliczu.

Cześć ci, w zwaśnionej czarów kaplicy spoczywający Stary Zygmuncie, któryś ukończył pomyślnie Łokietkowy plan zjednoczenia i ostatnią dzielnicę mazowiecką pod berło swoje wziął i w całość jedno litą z Koroną złączył. Gdyś wjeżdżał w lipcowy poranek do Warszawy, jako już swojej dziedziny, ten miły uśmiech zdobił twą Twarz, jak i wówczas, gdy windowano twój dzwon królewski na katedralną wieżę. Spoczywasz teraz w zaczarowanym ogrodzie sztukaterii pana Giovanniego z Sieny, a majestat w twarzy m sz wielki, jak na matejkowskim Hołdzie, gdy klęczy przed tobą lennik pruski i, na ewangelii świętej położywszy rękę, wieczystą wierność i posłuszeństwo swemu panu polskiemu przysięga.

Część ci, ostatni jagiellońskiego rodu kwiecie, królu Zygmuncie Auguście, coś linię wybrzeża bałtyckiego wydłużył nam aż za Dźwinę, inflanckie dziedziny wiążąc z Polską. Cześć ci za ten lubelski sejm i za ten testament dziwny, a proroczy: „Kto by te więzy braterstw a Obojga Narodów chciał rozluźnić, lub zerwać, niechaj się gniewu i pomsty Bożej lęka.“

Cześć ci, rycerzu-bohaterze, siedmiogrodzki wojewodo, coś wielką ideę polską błyskawicznie pojął i w czyn Wielkich Łuków i Pskowa utrwalił. Biły tobie bojary i władyki czołem o mokry śnieg pskowski u twojego tronu. Uśmierzyłeś buntownicze dążenia Gdańska, a ostatnia Jagiellonka na ślubnym kobiercu tobie przekazała wielką ideę swego domu: dalszy rozwój unii narodów, w skazując następny etap Kremla.
Cześć wam, panowie koronni, za ziemie Smoleńskie i Czernihowskie, za berestecką wiktorię i obronę Jasnej Góry, cześć za glorię Chocimia i odzyskanie Podola.

Cześć wam, bohaterzy i obrońcy honoru polskiego i polskiej idei, cześć tobie, Naczelniku, i tobie, bohaterze Raszyna, boście wszyscy jedną byli natchnieni myślą, jedno brzmiało w ustach waszych hasło: „Wolność, Całość, Niepodległość!”

To święte hasło brzmiało na krakowskim rynku i w szewskiej kamienicy na Szerokim Dunaju, brzmiało ono nad Gopłem, Wartą, Sanem, czy Pilicą. Rzucał je głos Emilii Plater w puszcz litewskich przepastne krainy, służyli mu Filareci, o nie walczyły Legiony, o nim myślał Traugutt pod strykiem szubienicy na stokach Cytadeli.

Wszystkie czasy i wszystkie ziemie nasze brzmiały tern hasłem. Za nie przelewano krew, za nie dzwoniły kajdany; nie zamarzało to hasło w tajgach, ani w kopalniach Nerczyńska, towarzyszyło Polakom za oceany. Za to hasło szło się na katorgę, na śmierć męczeńską.

Chociaż więc to tak różne ziemie, chociaż setki rzek, setki gór, tysiące miast, setki tysięcy wsi, miliony ludu różnego spotkamy u nas, to jednak wszystko łączy i wiąże jedna wielka myśl polska, jedno wspólne hasło, wypisane berłem królów i potrzebą ducha narodu polskiego: „ Wolność", Całość, Niepodległość."

III. Bogactwa Polski.

Cała ta ziemia jest twoją własnością, bo to Ziemia Polska, a ty jesteś Polakiem. Twoje są Tatry; ty jesteś panem na szczycie Gerlacha i w dolinie Pięciu Stawów polskich. Do ciebie należy Morskie Oko i Czarny Staw nad nim.
Dla ciebie huczy Roztoka i wyje wiatr halny. Twoje są cedry tatrzańskie: limby i niska pachnąca kosówka. Twoje szarotki i goryczki kwitną w szczelinach skalnych, twoje kozice pasą się na upłazie, twoim jest „On,“ ryczący niedźwiedź w ciemnych ostępach gór.
Twoje stada owiec pasą się na hali, a zapędza je twój brat, juhas, w pasie skórzanym z mosiężnymi klamrami, w futrzanym serdaku i czarnym kapeluszu z orłem piórem. Piękny jest twój brat z Podhala. Orle oczy sypią skry, gibka wysmukła postać gnie się i drga życiem „zbójnickiego tańca“. Ciupagę wysoko wyrzuca w górę i błyskawicznym ruchem chwyta ją w locie.

Twoje są kopalnie wielickie i bocheńskie, gdzie na 300 metrów pod ziemią pracowity górnik łupie bryły soli. Przyjeżdżają z daleka cudzoziemcy i zdumiewają się tym bogactwem, bo na całym świecie niema takich kopalń, jakie ty masz w Wieliczce i Bochni.

Twoje są ciemno-brunatne zdroje ropy naftowej, tryskające z zawrotnej głębiny. Na półtora kilometra w głąb ziemi wdarł się świder majstra wiertniczego, rozdarł łono karpackiego podgórza. Jak krew z arterii, wytrysnęło bogactwo twoje. Cała Europa środkowa zazdrości ci tego skarbu: bez twojej ropy nie mogłyby pędzić samochody, nie unosiłyby się w powietrze samoloty. Jesteś bogaczem, wiedz i pamiętaj o tym.
Tyś jest panem nad skamieniałymi lasami sygilarii, tajemniczą gęstwą olbrzymich paproci i widłaków, ułożonych dziś w Redenowskie pokłady Zagłębia. Duch Skarbnik pilnuje tych skarbów dla ciebie, Polaku, boś ty jest dziedzicem tego szmata ziemi nad Przemszą i Kłodnicą.

Dla ciebie piętrzyła jura swe fałdy wapienne: układała je na dnie jakichś przedwiecznych oceanów, a później górotwórcze potęgi wypchnęły dno morskie do góry. Ujrzały tajemnicze głębie dna, delikatny błękit małopolskiego nieba.

Rozbiegły się w długi siostrzany łańcuch wzgórz, a na nich później stawiał Polak swe zamki i świątynie. Dziś dymią tu piece wapienne, subtelny miałki pył sieją potężne cementownie, a panem i dziedzicem tych skarbów jesteś ty, Ludu Polski. Do ciebie wydźwignęły się marmurowe góry Chęcińskie, Miedziano-góry Kieleckie; dla ciebie tryskają zdrowe lecznicze wody: buskie, iwonickie, szczawnickie, ciechocińskie. Czerp, bierz, gdy ci potrzeba, bo to wszystko twoje. Z białych gór Chełmskich bierz kredę do swych szkół. Z olkuskich kopalń bij swoją monetę.

Sławkowską i bolesławską blachą cynkową kryj swoje siedziby. Gipsy z nad Nidy weź na sztukaterie. Złociste bursztyny kopane nad Omulwią lub Rozogą, zawieś swoim dziewczętom na szyi. Na potężne wiązania żelazne, na szyny twych dróg, na maszyny twych fabryk da ci hojnie rud żelaznych pełna ich dolina Kamiennej, lub dymem hut zaciągnięte Zagłębie.

Masz nad Kamienną siwe piaskowce kunowskie, przepyszny budulec; masz lekko-różowy piaskowiec z Wąchocka i zdrowy, silny kamień szydłowiecki. Patrz, jak umiejętnie zużył Włoch czy Francuz dwubarwne te materiały w pasiaste mury Wąchockiego opactwa. Zda się, że jakieś romańskie duchy, wichrem na północ zagnane, tu sobie wzniosły siedzibę taką właśnie, z jakiej los je wypędził: czysto italską. Obok potężnych rud żelaznych, źródła potęgi i siły przemysłu, nad figlarnym wartkim nurtem Kamiennej masz subtelną, delikatnie białą glinkę porcelanową ćmielowską. Na bulwary paryskie zawędrował twój wyrób; chętnie go biorą w stolicy świata.

Tyś bogacz, bracie! Skarby Golkondy nie zaimponują ci: ty masz wszystko, czego ci potrzeba. Mógłbyś otoczyć się nieprzebytym murem od reszty świata i spożywać hojne dary Boże, szepcząc czarnoleski hymn:
„Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary,
Za dobrodziejstwa, którym nie masz miary"?!

IV. Bogactwo polskiego ducha.

Duch twój jednak, Ludu Polski, nie znosi zamkniętych murów: swą ewangelię niosłeś po wszystkie krańce świata. Wypisałeś na swoim sztandarze: „Za naszą i waszą wolność". Śmieli się z ciebie opaśli, bez serc, bez ducha, pachołkowie brutalnych potęg mocy i przemocy. Spływały krwią białe pióra orle i łamały się te czyste, jasne, biało-promienne skrzydła. Don Kiszotem ludów była Polska, śmieli się z niej oberżyści i cyrulicy, poganiacze mułów i karczemne dziewki. A ona nie baczyła na to, za wolność niosła krew i życie, a przed sądem ludów stawała, jako obrońca tych, którzy cierpią.

Biada ludzkości, że ten sąd ludów składał się z oberżystów i poganiaczy mułów: cierpi na tym ludzkość — tyją oberżyści, spijają się poganiacze mułów i cyrulicy  w towarzystwie karczemnych dziewek.
O ni robią swoje, a ty rób swoje, ludu. Wielkie, przedziwne wytworzyłeś sobie hasła, a przy nich wiernie stój.
Hasła te szumiał bór łysogórski, wiał nim i powiew od modrej Pilicy, podawały go dębom dęby, bukom buki, szemrał nim i bystry figlarny Prądnik, a praszczur, okrzesując siekierkę krzemienną w jaskini, rozmyślał i kombinował sobie to i owo. I radził się swej towarzyszki, a ona, tkliwością jakąś niewieścią wiedziona, łagodziła surowość mężowską i ciepłe przyjazne wymawiała słowa, łagodne rzucała myśli.

O na to w lot pojęła nową dziwną naukę Cyryla i Metodego; pojęła i wpoiła w dziecko swoje miłość braterską, wolność ducha, poświęcenie się dla dobra innych. Zanim zabłysnęły krzyże na szczytach wież kościelnych, już promieniały te krzyże w sercach pogodnego, dobrego ludu nad Wisłą i Wartą.
Z nauki Mistrza wzięła Polska nie formę, lecz treść samą. Nie nadużywała krzyża do morderstw i grabieży. Nie wzywała imienia Bożego nadaremno. Wierzyła głęboko, że ludzie są braćmi, że kochać ich należy, stąd to głęboka niechęć i nieufność do tych, co z krzyżem na piersiach, a imieniem Pana na ustach pławili się we krwi bezbronnych, co łamali zaprzysiężone na ewangelii zaklęcia, co grabili po d pozorem przyjaźni, a sztylet bratobójczy mieli zawsze na pogotowiu.

Ze słowiańską naiwnością brali nasi przodkowie dosłownie  całe objawienie Słowa. W ich prawym puszczańskim umyśle naw et myśl nie postała, że wielkich haseł można użyć na pokrywkę zbrodni. Dziwili się niepomiernie, że ze słowami: „Bóg z nami!“ czyniono rzeczy, o klątwę Bożą wołające.
Ot, naiwni, poczciwi do gruntu, prawi ludzie z nad Wisły, Sanu, Pilicy, czy Bzury. Oni tę wiarę swoją nie tylko
przyjęli, nie tylko ukochali: ona weszła w ich krew, w ich serca, w ich mózgi, wypełniła całą ich istność, stała się dla nich tak nieodzowną, jak powietrze, lub woda.

Gdy kto sięgał po ich ziemię, bronili jej; gdy kto sięgał po ich wiarę, rzucali się do walki. Rycerz kresowy to „Obrońca Marii“; takim samym obrońcą był każdy chłop Pratuliński, czy Drelowski, lub Koniuszewski, co męczeńską śmiercią spalił się z rodziną w stodole, by zaprotestować przeciw uciskowi. Płonęły już krokwie stodoły, a Koniuszewscy śpiewali jeszcze.
Kto się w opiekę poda Panu swemu,
A całem sercem szczerze ufa Jemu,
Śmiele rzec może: mam obrońcą Boga,
Nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga.

Jak z Chrystusowej nauki wzięli to, co w niej najpiękniejsze, najczystsze, najświętsze, tak też i z ogólnego dorobku ludzkości najszczytniejsze przyjęli hasła. Z tego, co przemyślała Hellada, z tego, co przetworzyła Rzym, duch Polski przejął te tylko cząstki, te czynniki składowe, które dla duszy polskiej, duszy uczciwej i prawej,  szczerej i prostej, a sprawiedliwej były ożywczym pokarmem, a nie trucizną.
Jak dziki leśny ptak  nie uczony wcale, instynktownie umie wybrać jagody zdrowe, a unika trujących, jak szybkonoga łania z bogatej szaty roślinnej w puszczy wybierze sobie to tylko, co jej da zdrowie i siły, tak też i dusza polska z cudzoziemskiego ogrodu kultury te tylko kwiaty i owoce przejmuje, które jej służą, jako pożywienie, jako oparcie, po krzepienie i zadowolenie jej duchowych potrzeb.

V. Gdzie leży Polska.

Zasiadła Polska w sercu Europy. Sam środek jej zajmuje: przekątne linie kontynentu naszego przecinają się w dolinie Wisły. Wszelkie szlaki handlowe, wojenne, czy kulturalne kierują się przez dorzecze tej dostojnej arterii, co stacza się po pomoście od wyniosłych Karpat ku bałtyckiej czarze morskiej.
Zasiadła Polska w sercu Europy wśród niesłychanych różnic i odmiennych warunków: na zachód wysoka kultura, na wschód barbarzyńska dzicz; na północ uboga, twarda, głodna ziemia skandynawska, - na południu miodem i mlekiem płynące kraje śródziemnomorskie. Zachód wiecznie głodny, wschód ciągle dziki. Zachód tętniący łoskotem maszyn przetwórczych, wschód w ciszy i spokoju czekający dojrzałości swych surowców. Dzika, posępna północ, o zaludnieniu 0,4 człowieka na kilometrze kwadratowym, a jasne, pogodne, rojne południe, „gdzie cytryna dojrzewa, pomarańcz blask zielone złoci drzewa".

A Polska, jak rządna gospodyni, siedzi w środku tych sprzeczności, zawsze pełna troski o swych sąsiadów, gotowa śpieszyć im z pomocą, opieką i radą. Przyjęła chrystianizm. Oczarowała ją ta mistyczna święta nauka. Czemuż tych czarów nie zna brat Pomorzanin, czemu nie wie o nich dziki Prus, pomiędzy nadjeziorne puszcze zaszyty? Idzie więc bolesławowska praca misyjna ku Bałtykowi, pada ofiarą i palmę męczeńską otrzymuje apostoł polski: święty Wojciech. Słał go Chrobry nie w batalionach wojsk, nie z dzidą, oszczepem i łukiem, słał go z kropidłem i krzyżem, z księgą i pobożną pieśnią.

Biada Prusom , że nie pojęli pieśni, że nie zrozumieli mowy, że nie poznali krzyża, że apostoła zamordowali. Ukazał się ten krzyż ich późnym potomkom, ale już na białym płaszczu krzyżackim, a od nowego nawracania poszedł jęk po całej ziemi jeziornej, rumieniło się niebo od łun, kryło się mrowie ludzkie po puszczach, kryło daremnie: w siedemnastym wieku umarła ostatnia kobieta, co umiała mówić po prusku. W świetnym orszaku panów i kleru jechała Jadwiga na Litwę, bliźniaczkę nieszczęsnych Prusów. Jak anioł dobroci, jak zjawisko nadziemskie, szła Jagiełłowa żona. Nie palono wsi ani samotnych osiedli, nie mordowano ludzi, nie grabiono dostatków. Z radosną nowiną szedł orszak królowej:
„Błogosławieni, którzy płaczą,
albowiem oni będą pocieszeni,
błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie,
albowiem ich jest królestwo niebieskie."

W jednej ręce niosła Jadwiga na Litwę krzyż, w drugiej księgę. Zakładano kościoły, a przy nich szkoły. Zakładano klasztory, a przy nich książnice. Nie nastawano ani na lud, ani na jego mowę, ani na jego zwyczaje. Za wiarą i kulturą szła wolność, cudny akt horodelski, jakiego cale dzieje całego świata wykazać nie mogą drugiego.

„Nie doznać nikomu łaski zbawienia, kogo nie wesprze miłość... Niechaj się więc zjednoczą z nami miłością i braterstwem i staną się nam równymi. I przysięgamy im słowem czci i przysięgi nie opuszczać ich w żadnych przeciwnościach i niebezpieczeństwach, lecz owszem stawać im ku pomocy w każdej potrzebie. Tak nam dopomóż Bóg i jego święty krzyż."

Z niewolników robi on obywateli, „z rabów i chłopów" wolnych ludzi. Co ma do rozporządzenia najdroższego, perłę życia ludzkiego: wolność niesie Polska w puszcz litewskich przepastne krainy. W małżeńskim zespole wprowadza dziką Litwę do rodziny europejskich kulturalnych ludów, a nad tą oblubienicą litewską czuwa ciągle: zakłada Batory akademię wileńską; jeszcze w 1820-tych latach promieniuje blaskami meteoru uniwersytet, gdzie wśród młodzi marzą czyste duchy Filaretów. Tak zaczerpnięte z zachodu i południa idee, przesiane przez wrażliwą duszę polską, szły zapładniać dziewicze ziemie nadniemeńskie, takie było nasze „parcie na wschód."

Związana z nami Ruś już miała chrześcijaństwo. Z martwego Bizancjum czerpało ono swe soki nie pożywne, lecz trujące. Ciężkie jarzmo dzikiego Mongoła gniotło karki ludu, w niewoli paczył się duch. Padł Konstantynopol, źródło światła Rusi, odcięli ją Osmanowie od Europy, została Ruś sama sobie, jako Dzikie Pola, gdzie harcował kto chciał, gdzie rządził każdy i nikt. W te barbarzyńskie, martwe, bizantyjskie kraje zdrowy, jasny, pogodny polski duch siał światło zachodu. Fundowano klasztory i kościoły ze szkołami i stosami ksiąg. Butny pan polski bawił się w nowinki; zakładał zbory i drukarnie.
Pierwsze rusińskie druki szły z polskich tłoczni. I znów nie sięgano ani po język, ani po obyczaj, wiązano się dobrowolnie unią, tworzono Stany Zjednoczone Europy, dobrodziejstwa kultury świata niosła Polska w hojnej dłoni na Dzikie Pola, w rozhukane dzikie watahy, które pojąć nie mogły doniosłości i lękały się tych zawrotnych szczytów ducha, często na męczeńską śmierć prowadząc tych misjonarzy idei, pionierów kultury.

VI. Gospodarka polska.

Jak na dziki wschód niosła Polska pokarm ducha, tak głodny zachód karmiła swym chlebem. Jeszcze gdy po całym kraju szumiały puszcze, gdy rzadki osadnik na skraju ich siedział, gdy
„znał je ledwie po wierzchu, ich postać, ich lice,
lecz obce mu ich wewnętrzne serca tajemnice,"
już i wtedy zaglądał doń kupiec fenicki, czy grecki, dążąc po cudowny kamień „elektron", pełen czarodziejskich własności, a zbierany na szarem pobrzeżu Bałtyku. Zostawiał kupiec świecidełka, błyskotki, zostawiał i brązowy oszczep, lub miecz, a brał stąd futra, czyli tak zwane „łupieże," brał woskowe bryły, z leśnych barci wyciągane. Ubogie i nędzne było jeszcze życie tego polskiego osadnika, a jednak już tu przybysz śródziemnomorski nie wychodził odeń z psutymi rękoma, już miał coś do zabrania, już Polska wspomagała inne kraje.

Płynęły wieki: ostra siekiera trzebiła lasy, wypalano karczowiska, gorzał las, powstawały „ugory", a dawny nad rzeczny rybak, puszczański myśliwiec, zamieniał się na przykładnego osiadłego rolnika. Miał już tedy i zboże na zbyciu i kładł olbrzymy leśne.
„Gdzie pojźrę, wszędy rąbią: abo buk do huty,
abo sośnią na smołę, abo dąb na szkuty"
- rzucał je na wodę, a woda niosła je ku morzu. Szedł wielki handel na Podkarpaciu, w zbogacał się Kamieniec, Lwów, Sandomierz, Kraków i Wrocław, a dziwni lewantyńscy kupcy brali płody nasze, by na skrzypiących wozach ciągnąć je hen ku granicy azjatyckiej.

Wznosi „wielki budownik" na rynku krakowskim stukramne „Sukiennice," gdzie gromadzi się ten wyrób, z cienkorunnej wełny polskiej dziany, i idą nasze sukna na rynki Damaszku i Bagdadu, do karawan-serajów Isfahanu i Aleksandrii.

Uprawnych pól przybywa, giną puszcze w dolinach Wisły, Bugu, Pilicy i Warty. Pól przybywa ciągle, produkcja zboża wzrasta, „może nie wiedzieć Polak, co to morze, gdy pilnie orze." Bierze pod pług czarnoziemne łany Podola, ze stepu przerabia je na krainę rolną, gdzie „jak zasięgnie tylko oko, i daleko i szeroko świat kłosami tylko płynie."

Jagiellończykowym mieczem wydarta delta wiślana otwiera drogę do morza. Chciwy zysku Gdańsk chłonie, co tylko Wisła m u przeniesie, „gdzie wielo-okne czekają śpichlerze, polskiego ziarna kupcy i probierze." Bogacą się hanzeatyccy kupcy, w bogactwie i sławie chodzi patrycjat gdański.
„W gołębi morskich pióropuszu,
W szacie, co zblakłem złotem lśni,
Koronnych grodów patrycjuszu,
Królewski Gdańsku, witaj mi!"

Z głodu pomarłyby kraje zachodnie, gdyby nie polskie zboże w spichrzach Sandomierza, Kazimierza, Wyszogrodu, Włocławka na wyżywienie ich z polskiej ziemi składane. Ruchliwi Anglicy aż do Kazimierza zapędzili się, tam swoją faktorię założyli, by zawczasu, już w górze Wisły, kontraktować zboże, co wyżywić miało ich rodaków.

Bogate miasta Flandrii, ruchliwe porty Normandii, brytyjskie miasta nadmorskie za najcenniejszy artykuł handlu miały nasze zboże. Żywiliśmy Flamandów, Holendrów, Anglików, Francuzów, żywiliśmy ubogich Duńczyków i Szwedów, żywiliśmy wiecznie głodnych sąsiadów z zachodu, Niemców, a w drugą stronę szły barki nasze z podolską pszenicą pod mury Konstantynopola, żywiąc to barwne ludzkie mrowisko stambulskie.
Mieniły się nasze pola „zbożem rozmaitym, pozłacane pszenicą, posrebrzane żytem “. W pasiaste zagony wielobarwne, od delikatnego tonu jasnej zieleni lnu do ciemnej naci ziemniaków, porysowały się nasze pola. Biało-różowe smugi tatarki, obok złocisto płonący łubin, tam zieleń, przysnuta różową barwą koniczyn, subtelne swe motylkowe kwiatki rozkłada wyka, a wąsate jęczmienie jasnym zalegają bursztynem.
Twoje to wszystko. Złociste łany sandomierskie, pocięte głębokimi jarami swych „korytek", lepkie urodzajne proszowskie niwy, gdzie po deszczu „dwie morgi gruntu oblepia się przy butach", kazimierskie powiśla, gdzie wieniec śliwkowych sadów na kilometry oplata brzeg wiślany, powiśla kozienickie, całe wiorsty kwadratowe jarzyn i włoszczyzny, łany kujawskiej cykorii, łany hrubieszowskiego czarnoziemu, gdzie ospały suseł kopie swe podziemne nory, a lękliwy drop spada stadem na dojrzewającą pszenicę, to wszystko twoje.
Twoje to są rozległe żytnie mazowieckie równiny nad Utratą, Rawką, Bzurą, czy Świdrem. I Zielona Puszcza Kurpiowska Jest twoją, i dawna Biała Puszcza także. Twoje są te pagórkowate ziemie suwalskie, gdzie fantastyczną linję brzegową kreślą królewskie Wigry, a „ze szczytu Krzemienichy widać nawet Warszawę", jak twierdzi lud suwalski. To wszystko jest twoje, Ludu Polski, boś ty jest niezaprzeczony dziedzic, coś po ojcach dostał tę ziemię w posiadanie.

VII. O miłości Polski.

Tyś jest na tej ziemi dożywotnikiem, nie wolno ci ani piędzi jej stracić, ani zmarnować. Nie wolno ci nic przehulać lub nie dopatrzeć, bo jakże staniesz przed duchami ojców, co im powiesz, gdy spytają: „Co zrobiłeś z ziemią, gdzie ojcowizna, cośmy ci zostawili?" Jakże nieszczęśliwy i nędzny będzie twój los przed chmurnym sądem twych dziadów, jaki wstyd i hańba, jeżeliś zawinił, a ziemię w obce puścił ręce.
Jak spojrzy na ciebie dziad, stary powstaniec, co w świętokrzyskich borach obozowe rozpalał ogniska, lub jego ojciec, bezręki po ostrołęckiej bitwie. Jak będzie patrzył na twoje zrumienione wstydem oblicze stary kosynier racławicki i dziadowie jego, długim szeregiem siedzący na sądzie?

Bo oni wszyscy nie tylko orali tę ziemię, nie tylko krwawym swoim potem ją skrapiali, lecz oni zlewali ją i krwią swoją, bo bronili jej od obcych, a tyś tę krew, w ziemię wsiąkniętą, obcym oddał za głupstwo, za zbytek, z nieporadności, lekceważenia, lenistwa i opieszałości. Wstyd cię zabije, boś sprzedał ojcowską krew, sprzedałeś tę ziemię, co ściśnięta w ręku papieskim, spłynęła krwią męczenników.
A w tej ziemi nie tylko krew ojców twoich leży; w niej leży ich myśl, ich trud, ich znój; w niej złożone są: ich wiara, ich nadzieja, ich miłość. Miłość wielka, olbrzymia, a tyś się z lekkim sercem pozbył ich wiary i nadziei, i miłości. A w tej ziemi leży nie tylko krew ich, tych twoich praojców. Tysiące lat dziadowie twoi żyli tu i pracowali. Gdzież podzieli się oni po latach swego trudu i mozołu?

Legł stary powstaniec w przydrożnej mogile i w proch się rozsypał. W proch się rozsypał jego ojciec, bezręki wojak ostrołęcki. Rozsypał się w proch w innym punkcie kraju stary kosynier racławicki, co oczyma szczęśliwymi oglądał w białości sukmany chodzącego Naczelnika. W proch się rozsypali owi wszyscy, co teraz zasiadają w sądzie nad tobą: ci, co słyszeli radośnie bijące dzwony w wiosenny Trzeciego Maja wieczór, ci, co oglądali marsową twarz wilanowskiego gospodarza, obrońcy chrześcijaństwa, bohatera odsieczy wiedeńskiej, ci, co znosili kule pod Jasnogórski klasztor zakonnikom, szwedzkie kule, od płaszcza Królowej Niebios odbite.

W proch się rozsypali ci, co Batorowe hasła nieśli pod Połock i Wieliż, ci, co płakali u trumny ostatniej Jagiellonki, „honorem zamykającej domu swego dzieje". I Zygmuntowi ludzie, i Olbrachtowi rycerze, i Jagiellończykowi wojacy, wydający okrzyk, śmiały okrzyk Białego Orła u siwej fali bałtyckiej, i ci z pod Grunwaldu, i ci, co ich Wielki król pod tysiącletnim dębem rozsądzał, i ci z pod Płowiec, dziadowie ich, dziadowie tych dziadów, aż do tych, którym Dąbrówka dawała białe chusty chrzestne, aż do tych, co gładzili siekierki w jaskiniach Prądnika, lub w nawodnych osadach jezior kujawskich i wielkopolskich.
Wszyscy oni rozsypali się w proch w ziemi ojczystej. Tylu ich było, tych pracowitych mężów, tyle ich było żon, sióstr, matek, tyle było dziatwy, pąków, ściętych przed rozkwitem. Tyle było tych prochów, że ta ziemia to już nie ziemia, to już tylko proch ojców, a gdy przypadniesz do niej ustami, toś przypadł może do ręki dziada twojego, do czcigodnej spracowanej dłoni twej pramacierzy.

To już nie ziemia, to twoje relikwie; gdy stąpasz po niej, stąpaj z zastanowieniem; gdy patrzysz na nią, patrz z szacunkiem; gdy myślisz o niej, myśl z miłością; gdy żyjesz na niej, żyj dla niej. Prochy się twoje złączą z prochami dziadów, duch twój zasiądzie do szeregu z nimi, a patrzeć będziesz na synów swoich, jak tamci patrzyli na ciebie.

Radować się będziesz ich szczęściem, smucić ich smutkiem. Czuwać nad nimi i ich krokami, jak nad tobą czuwali praojce. Bo chociaż ty ich koło siebie nie widzisz, choć z nimi nie rozmawiasz, ale przecież serce twoje i myśl twoją to oni właśnie urabiali, bo przez tysiąc lat ojciec syna uczył ciągle dobra. Nie mówił mu: bądź podłym , bądź nikczemnym.

Przeciwnie, uczył go: szanować honor, miłować pracę, kochać ojczyznę, służyć współbraciom. I przez pokolenia długie, przez ten łańcuch coraz nowych ogniw, szły nauki ciągle tylko dobre i szlachetne. Żaden ojciec przez ów łańcuch wieków nie uczył swego syna zła, lecz dobra.

Więc jeżeli myśl twoja jest dobra, jeżeli serce uczciwe, to jest  rezultat tysiąca lat mozolnej pracy, co z ziemi karczowała puszczę, a z serca dziecka chwasty. I dziś z tobą są ich rady i nauki, zdobyte przez wieki.
Więc chociaż dzisiaj tych dziadów niema koło ciebie, to oni są w tobie, a ty będziesz w swoich dzieciach, i dlatego musisz im nie tylko mówić o dobrem , ale musisz żyć dobrze, bo oni na to życie patrzą, a jeżeli trzeba „na trzcinę jeziora zwoływać jaskółki, by uczyć budownictwa jednoroczne matki,“ to także musisz uczyć swe dzieci honoru, pracy i miłości, jak uczono ciebie.

Ucz dzieci gorącej miłości braterskiej, niech głęboko przenikną się poczuciem wspólności całego narodu. Niech ogarnie syn twój ukochaniem 37 milionów Polaków. Miłość do rodzonego brata i siostry musi on pomnożyć przez liczbę swojego narodu i do milionowej podnieść potęgi. Jeżeli miłuje gorąco swego rodzonego brata, to do jakiegoż napięcia musi rozpłomienić swe uczucie, aby ono rzeczywiście ogarniało miliony braci!

A jednak syn twój musi to uczucie o tak szalonej zawrotnej potędze rozbudzić w sobie, jeżeli ma być wiernym synem narodu i wiernym bratem swych braci. Za granice jego miłości nie może wyjść żaden Polak. Kochać musi i starca i niemowlę, i żebraka i bogacza, i mędrca i głupca. W miłości tej muszą się mieścić
„pany, chłopy, chłopy, pany,
cały świat zaczarowany".

Miłość i poświęcenie powinny objąć wszystko, co polskie w czasie i przestrzeni. Miłością ogarnąć musisz nie tylko tych, co są teraz i żyją, lecz także i tych, co już byli i tych, co będą. Bo gdzież są granice pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością? Niema ich zupełnie: w każdej sekundzie działają odwieczne, nieśmiertelne czynniki życia: narodziny i śmierć. W tej chwili, gdy oczy twoje na tej spoczywają karcie, zapada w sen wieczności setki twych współbraci, których miłością ogarniałeś przed momentem. W tej chwili pierwszym kwileniem wita świat setki twych współbraci, którzy powiększają  kadry twego narodu.
Czy masz cofnąć swą miłość tym, których znałeś, kochałeś, dlatego tylko, że już zamknęli swe oczy? Czy masz poskąpić swego uczucia tym, co w tej chwili dopiero przyszli na świat, lub przyjdą jeszcze, dlatego tylko, że są maleńcy, bezradni, a wyrosną na tęgi polski typ, na czynnych twych braci? Nie można więc znaleźć granicy pomiędzy tymi, co byli, co są i co będą, bo taka granica wcale nie istnieje. O ileż jeszcze trzeba będzie spotęgować uczucie: ogarnąć masz miłością nie tylko te 37 milionów, które żyją obecnie w Polsce, ale też i te miliony, co już odrobiły swoje, i te miliony, co nadejdą po nas.

O ileż jeszcze trzeba będzie spotęgować uczucie! Gdybyś je podniósł do niebywałych, zawrotnych wyżyn i rozpiął skrzydła tej miłości na lądy i oceany, jeszcze nie będzie to zbyt wielkie, zbyt potężne, jeszcze granic i krańców nie dosięgniesz. Miłością swą ogarnąć musisz wielkie przestrzenie: bratem twoim jest juhas tatrzański, dumny orzeł, zbójnicki potomek.

Z niedźwiedziem walczył jego dziad, ojciec chodził „na zbój na węgierską stronę". On sam swą smukłą, gibką postacią, w swym bajecznym a dystyngowanym stroju stanowi pograniczną straż polskiego ludu. Orlim swym wzrokiem wzbija się nad skaliste turnie, z kozicą współzawodniczy w skokach. Zdolny rzeźbiarz, głowa otwarta, pełen dzikiej, górskiej wierchowej tężyzny. Na wszystkich górach świata nie spotkać takiego typu. Ani gruby, kanciasty Szwajcar, ani opasły Tyrolczyk, ani Bask pirenejski równać się nie mogą z tym juhasem, twoim bratem.

Na zielonych błoniach nad górną Wisłą, nad Nidą, Śreniawą, nad bystrą wstęgą Prądnika, u źródeł Pilicy, aż pod bieg Radomki i Kozienicką puszczę, aż po Pieprzowe góry sandomierskie, małopolski zasiadł brat twój. Bajecznie kolorowy, barwny w stroju i w duszy, „jedną tylko piosnkę znam, jedno tylko dziewczę mam!“, pośpiewuje sobie. Zdolny, bystry, uprzejmy, serdeczny, drogi, kochany mieszkaniec polskiego Piemontu. Promieniowała na niego wielka kultura Krakowa, wielkie tradycje nosi w sobie. Bije odeń sława Racławickich pól, a z dumą mówi on o sobie: „z takich, jak my, był Głowacki". Wszak kochasz go, tego krakowskiego zucha?

W twardej doli od wieków żył twój brat wielkopolski: na ubogich jeziorzystych ziemiach, wśród nadwarciańskich puszcz mozolił się i walczył. Wyciął puszcze, osuszył bagna, ziemię doprowadził do wysokiej kultury. Jak walczył dawniej z puszczą i mokradłem, tak teraz walczyć musi z zalewem obcym. Skrzepił się więc w sobie, stanął zgodnie ramię do ramienia, zrzeszył się w kółka, założył kasy. Znikąd dla niego pomocy, tylko na Boga i na siebie się ogląda. Przy kościele więc mocno stoi, a między sobą się wiąże w silne węzły.
Ze wsi w kroczył zwycięsko do miast, ujął handel i rzemiosła, powodzi mu się świetnie, choć dola przypadła m u ciężka. Trzyma całą chłopską siłą tę ziemię, z której chcą go wysadzić, swej mowy uczy się w domu i tajnie, pełen jest energii i czynu brat twój wielkopolski. Kochaj go, bo mu ciężko w życiu, szanuj jego pracę i wytrwałość, bierz zeń wzór, co może człek zrobić siłą swego ducha. On to jest zachodnią strażą graniczną swej ziemi, strażą na trudnej placówce, bo nie opartej o granitową ścianę gór, jak na południu, lecz otwartej szeroko, więc przez fale zalewu gwałtownie uderzanej.

Kochaj twego brata kaszubskiego rybaka, co na piasek nadmorski wyciągnął swoją łódź, a wiatr bałtycki suszy mu rozciągnięte sieci. Na szaro-żółtawym piasku wybrzeża bawią się dzieciaki kaszubskie, bracia twoi, a żyją oni wielką ławą od mierzei Helu, w śród jezior Kaszubskiej Szwajcarji, wśród mroku Tucholskiej puszczy aż ku Noteckim bagnom, co dzieliły dwa bratnie słowiańskie szczepy. W Jastarni, czy Gdyni, w Kartuzach, czy Kościerzynie braci swoich spotkasz. Ciężka ich dola, ale serca złote. W krytej słomą chacie nad Bałtykiem tak sam o gościnnie przyjmą ciebie wędrowca, jak pod słomianą strzechą sandomierską, czy lubelską, gdzie staropolski i starosłowiański pozostał obyczaj: „gość w dom, Bóg w dom “.

W Zielonej Puszczy nad dopływam i Narwi siedzi brat twój: Kurp. Dawny myśliwiec i bartnik. W „rączkach" miodu i w „łupieżach" zwierzęcych płacił królowi daniny. Na wysmukłych sosnach znaczył „zaciosy" swoich rodów, herby kurpiowskiej arystokracji z Kadzidła, Jednorożca, Dylewa, lub Brodowych Łąk.
Na ramieniu zawsze wisiała mu flinta, rad słuchał, że po kraju chwalą Strzelca: „strzela jak Kurp!" a na Kopańskim Moście przy boku bohatera puszczańskiego Stacha Konwy prał rajtarię szwedzką, aż mostem zaściełała grząską drogę. Pod korzeniami starych sosen nad Orzycem, Omulwią, Rozogą lub Pissą kopał bursztyn, święte „Kadzidło" do swych świątyń. Sznury grubych, jak gołębie jajka, bursztynów zawieszał na szyi swych kobiet, co znakomite były do krosen i tkanin.

Jako pracowity robotnik przebył Kurp tonie oceanu, by na amerykańskim brzegu gromadzić dolary i potem za nie nabywać ziemię w kraju i gospodarzyć. Czy ty wiesz, że miliony wpływały do kraju, że bogacił się on wielce tą uciążliwą, mozolną pracą twego brata Kurpia z Zielonej Puszczy?
A nad środkową Wisłą siedzi brat Mazur. Ruchliwy, zapalczywy, krewki i przedsiębiorczy. W porywie rozniesie przeszkodę na strzępy: z garścią rzuci się w wir walki, nie bacząc na grożące mu niebezpieczeństwo, a „kto mu się nawinie, ten dostanie tęgie kije", bo to już taka mazurska fantazja.

Zadzierżysty, ognisty, „bo w Mazurze taka dusza, że choć umrze, to się rusza", cuda potrafi robić w zapale. A do swego Mazowsza przywiązany i niesie to przywiązanie daleko i długo, jak owi Dobrzyńscy, co
„z Dobrzyńskiej ziemi ród swój starożytny wiedli,
 a choć od lat czterystu na Litwie osiedli,
zachowali mazurską mowę i zwyczaje".
W poszumie puszcz nad Bzurą i Utratą, w białych niciach babiego lata kształtowała się ich pieśń dziwna, na poły smętna, melancholijna, na poły skry krzesząca południowym temperamentem; pieśń, co przeniknęła szopenowską duszę i stała się podziwem świata.

Jeżeli z Krakowiaków szli bohaterowie Racławic, to Olszynka, reduty Woli, lasy Wawra to placówki mazurskiej czwartackiej tężyzny, gdy powołał ją ten „oto dziś dzień czci i chwały".
Jakże drogi i ciekawy jest ten odłam mazurski nad Bzurą: Księżacy łowiccy. Wysypują się barwne pasiaste wełniaki po sumie z kościoła w Zdunach, Złakowie, Kompinie, lub z łowickiej wyniosłej kolegiaty. Gra w słońcu ten bajecznie kolorowy pochód dziewcząt, gospodyń, dzieciarni. Gospodarz każdy — to hetman, senator do portretu. Gospodyni - do obrazu czy rzeźby. Dzieciaki — istne malowanie, garnąć je wszystkie do serca i tulić uściskiem, jak najdroższy skarb.

Patrz, jakie on ma konie, patrz, jakie plotą się kwieciste wycinanki na belkach jego chaty, jakie sady otaczają jego strzechę, jakie pola pszeniczne, jakie buraczane łany bajeczne. A te bajeczne, jasno-zielone pola buraczane dalej będzie sadził Kujawiak koło Kowala, czy Chodcza, pod Lubrańcem i nad falą Głuszyńskiego jeziora. Zaniedbał już brat Kujawiak swoje bogate dawne stroje, ale wieczorami nad brzegiem kujawskich jezior brzmią tony jego odwiecznych pieśni, jego jędrnych Kujawiaków:
„Dalej, dalej koło ściany!
Trzos rzęsisto nabijany,
A we trzosie dukat prawy,
Jak Kujawy, to Kujawy!"
Patrz no, jaką ty masz rodzinę: zliczyć nie można tych braci twoich i sióstr; czy pójdziesz na północ, czy na południe, na zachód, czy ku wschodowi słońca,
„każdy ci brat, każdy ci swat,
a już dobrem u to każdy rad.“

I jakie to bogactwo w tej twojej rodzinie! Jedni mają pola, wiśniowe krowy, bułane konie, stada gęsi i kur, gołębie nad słomianą strzechą. Inni mają warsztaty, narzędzia, maszyny: krają, szyją, toczą, kują... Inni mają sklepy to łokciowe, to spożywcze, to z papierem, to apteczne. Jeszcze inni pozakładali fabryki, kopalnie, huty, cukrownie, browary.

A kto by tam mógł zliczyć te szalone bogactwa, jakie ma naród! Pomyśl tylko, przecież to wszystko bogactwo twojej rodziny. Przecież nie dadzą ci zginąć; masz o kogo się oprzeć, do kogo zwrócić, kogo poprosić. A śmiało i odważnie, boć przecież to wszystko twoi bracia. Choćbyś za siódmą górą, za siódmą rzeką spotkał kogo, witaj go serdecznie: „bracie!" rzuć m u się na szyję, uściśnij jego dłoń i raduj się w duszy, boś spotkał brata, co tak sam o mówi, jak i ty, tak sam o myśli, jak i ty, to sam o czuje, co i ty, słowem brat, brat rodzony.
Ale po czym ty go poznasz, tego brata? Poznasz go po czole jasnym , po oku żywym i szlachetnym; takich ocz żywych, a poczciwych, jak polskie, nikt nie ma na świecie. Poznasz go po rozumnej twarzy, po drogiej słodkiej mowie polskiej. Poznasz go po czynach szlachetnych, po rycerskim geście. Poznasz go, bo on będzie bronił niewinnego, wspierał ubogiego, gościł wędrowca, walczył za „naszą i waszą wolność." Poznasz go po miłości dziecka i szacunku dla kobiety.

To jego „znaki szczególne," po nich poznasz go i w tajgach Sybiru, i nad Hudsonem , w Górach Skalistych, nad Pacyfikiem, w Kanadzie. Poznasz go w splątanej lianami puszczy brazylijskiej, w stolicach Europy, w stepach Mongolii, słowem, gdzie idzie Polak, tam z nim idzie jego wyniosła, niezwykła dusza polska.
Idzie po lądach, płynie przez oceany z dumą szlachetną i godnością wielką. I nie dziw: Bóg mu powierzył honor Polaków, więc trzeba wysoko dzierżyć powierzony sztandar narodowy. Plama na sumieniu jednostki jest plamą na sumieniu narodu, więc to wstyd wobec braci, gdy się wspólne dobro, wspólną dumę narodową obrazi.
Niechże nikt w świecie nie śmie powiedzieć, że Polak nic nie wart, niech się nie ośmieli mówić o Polakach z lekceważeniem, lub pogardliwie. Niechże też więc Polak czuwa bezustannie n ad honorem swoim, bo jego honor to honor Polski.

VIII. Piękno naszej ziemi.

Wielka jest rodzina twoja, wielkie też jest i dziedzictwo twoje, bo w ogóle „Polska - to wielka rzecz!" To wszystko jest tak wielkie, że trudno nawet znać te skarby. Czy można znać osobiście 37 milionów swych braci? Niepodobna. Czy można znać wszystkie miasteczka i wioski, wszystkie zakątki kraju, wszystkie rzeki i pagórki, wszystkie kościoły  i zamki? Niepodobna. Życia ludzkiego nie starczyłoby na to poznanie.
Jeżeli jednak nie można poznać wszystkiego, trzeba się starać poznać jak najwięcej, zwłaszcza zaś ziemię swoją trzeba znać, żeby ją gorąco ukochać. Jakaż to bowiem droga i ukochana jest ta ziemia! Ileż gorącej wdzięczności czuć dla niej potrzeba! O na żywi, ona odziewa, ona karmi wszystkich. Jeżeli żyję na świecie - ziemi to mam do zawdzięczenia, bo ona mnie żywi, ona też żywiła m ego ojca, dziada i pradziada.
Bogata, dostojna karmicielka nasza, Macierz najukochańsza. Ku słońcu wyciągnęła długie swe zagony, a na zagonach szumią kłosy, pełne bursztynowego ziarna. Upajająca woń idzie od kwietnych łąk, tajemniczy szum od ciemnych sosnowych borów. Cieszy wzrok różnobarwność pól i łąk; upaja słuch dźwięk pieśni ptasiej, dźwięk kościelnych dzwonów, szept wiatru, grającego na strunach wierzbowych witek, pieśń żniwna, lub majowe „Serdeczna Matko!" u stóp krzyżów na skraju wioski.

Odurza woń kwitnących bzów, śnieżnych jaśminów i róż. Słodki zapach lip, gdy „przesłodkiego wieją wonie
cudu ,“ balsamem łagodzi duszę. Miesza go figlarny wiatr z żywicznym powiew em lasu i odurzającą wonią macierzanki z rozprażonego pola. Drżące niezabudki, dzika mięta i tataraki rozlewają też swoje wonie z nad szemrzącej rzeczułki, a wszystko splata się i miesza w jakiś przedziwny obłok wonności, z przenajdroższego trybularza ziemi płynący. Młodzieńczą swą piersią w dychaj szeroko te kadzidła z ojczystego zagonu, upajaj się niemi aż do zapamiętania, aż do stopienia się w jedną nierozdzielną i nierozerwalną całość z Matką - Ziemią.

Upajaj swój młodzieńczy wzrok pięknością zimowej śnieżnej szuby swej ziemi, gdy wyrównał śnieg wszystkie ostre kanty i rysy. Na gałęziach leśnych grube białe futrzane łapy wyciągają się w powietrzu. Każdy słup przy drodze wdział wysoki puszysty kołpak na głowę. I stoją szeregi spokojnych senatorów po obu stronach drogi, w wysokich kołpakach i białych deliach na lśniące lodowe agrafy spinanych pod szyją.
Niepokalaną biel śnieżnego pola zakłóca tylko siny ślad zajęczych skoków, lub ubite boisko, gdzie żerowały wrony. Lecz powiały wiosenne wiatry. Pęka z hukiem lodowa powłoka rzeki i jeziora. W oczach ginie śnieżysta szuba ziemi. Przebijają ją niecierpliwe przylaszczki. Nabrzmiewają baśki wierzby i leszczyny. W błękicie gdzieś zawieszony jest skowronek; nie widać go wcale, lecz słychać jego dźwięczną pieśń. Uniósł się w lazury i zaniósł smutne grzechy ludzkie zimowe przed tron Boży:

„ulituj się, Panie, i przebacz im: zima była długa i ciężka, jeść nie każdy miał co, po chatach ciemno. Wiadomo, w nędzy i ciem nocie toć grzeszą ludziska, ale doprawdy, doprawdy, to nie ich wina, to zimy, brzydkiej, posępnej zimy. Ulituj się, Panie, i przebacz im. Już ja ręczę, że teraz, gdy wiosna owiewa dusze, gdy zakwita fiołek, a bocian kręgi zatacza, to i oni poprawią się, już ja ręczę, ręczę, ręczę. “
I tak natrętnie, tak nieprzerwanie dzwoni i dzwoni, aż dobry Pan Bóg machnie nań Swą dłonią najświętszą:
„A idźże już raz ze swoim orędownictwem. Ot, znalazł się opiekun i protektor! Już ja i bez ciebie wiem, co mam robić z nimi.“

A tu po ziemi kwiaty, kwiaty, kwiaty! Wszystkie kolory tęczy, wszystkie odcienia kolorów, dywany puszyste i kwietne. Podnosi się słońce coraz wyżej, letnie nastają upały. Jak fale morza, tak chylą się z wiatrem fale dojrzałych zbóż.

Zebrano wonne siano z łąk. Wyszli biali żeńce, zadźwięczały sierpy. Czasem żar słoneczny pali, omdlewa świat, więdną  liście, a kwiaty chylą głowy. Omdlewa z żaru przodownica, do ust chciwie przykłada gliniany dzbanek z letnią wodą. Oderwała się na chwilę od pracy, wyprostowała młody grzbiet i znów pochylona. Chrzęści w jej ręku wysuszona słoma, dzwoni wężowy sierp, równo kładą się garście. Ze złocistego ziarna będzie zdrowy, smaczny chleb, co podtrzyma strudzone ciało, będzie też i ten Chleb Anielski, co podtrzyma oczyszczoną, rozetkaną ze szczęścia duszę.

A za czas niedługi rozejdą się po ścierniskach białe i siodłate gęsi, słuchając odlotu dzikich swoich sióstr, lub pojękujących żurawi. Subtelne białe nici babiego lata zahaczą się o pożółkłe gałęzie przydrożnych drzew. Sine smugi dymu od pastuszych ognisk rozwłóczą się po ścierniskach; natura układa się na wypoczynek po letnim znoju i trudzie. Przed snem w ciąga na siebie ziemia szatę stubarwną, z opadłych liści utkaną, złotem i purpurą gorejącą.

Ileż to zmian! Dzień każdy odmienny, nic się nie powtarza, fantazja twórcza bezgraniczna, bezbrzeżna. Zasiądź na wielkim kamieniu na miedzy i powiedz: kiedy jest najpiękniejszą twoja ziemia? Zawsze. Każdy tydzień, każdy dzień, godzina każda pełne są coraz odmiennego czaru, coraz nowej piękności. Serce w zbiera miłością, często zupełnie nieświadomą, radością życia, umiłowaniem ziemi, ukochaniem ludzi, wdzięcznością dla Stwórcy.

A jak piękną jest ziemia nasza o każdej porze czasu, tak też pełną jest uroku w każdym miejscu. Nie ma na niej takiego zakątka, o którym by powiedziano, że jest brzydki, trzeba jeno umieć patrzeć na tę ziemię oczyma serca rozmiłowanego. Były takie czasy, że bogaci ludzie lekceważyli sobie piękno ziemi ojczystej, wychwalając pod niebiosa piękno zamorskich krajów; szukali oni wrażeń za górami, za morzami, a nielitościwie drwili z własnej ziemi, jak Telimena z Hrabią:
„Zaczęli więc rozmowę o niebios błękitach,
Morskich szumach, i wiatrach wonnych, i skał szczytach,
Mieszając tu i ówdzie, podróżnych zwyczajem,
Śmiech i urąganie się nad ojczystym krajem. ".

Biedna Telimena, tyle lat spędziła w „Peterburku", że zatraciła dar odczuwania piękna ojczystego kraju. A przecież kraj ten tyle czaru posiada i taką ma wielką rozmaitość form krajobrazu.
Na południu iglice turni tatrzańskich, przysnute wieczną płachtą śniegów. Bystre siklawy gwałtownie zrzucają się w dół. „Czarne" stawy, lub „zielone" stawy, ujęte w obramienie nagich skał, lub gąszcza regli, jak metalowe zwierciadła odbijają w sobie wiecznie zmienną, wiecznie ruchliwą grę górskich chmur i mgieł.
Nad halą waży się w błękicie król górskich ptaków: orzeł rdzawo-pióry. W pewnym momencie zwinął królewskie skrzydła i, jak kamień, runął na upatrzoną ofiarę.

Za fosą tatrzańskiej twierdzy, za do liną Dunajca, czy Popradu, już kraj inny. Także to góry, ale daleko im do kolosów tatrzańskich: nie sterczą tu granitowe iglice. Czas i siły przyrody obcięły kanty, zaokrągliły szczyty . Las posiadł je we władanie, owe karpackie garby otuliły się w futra lasów i odwiecznych borów: „Karpaty Lesiste", mówi o nich księga.

Głodny człek wdarł się do ciemnej świątyni boru z siekierą. Powalił kolosy puszczy, wyrobił sobie pola i na
sfałdowanej powierzchni sieje życiodajne zboża. Jak przepiękny obraz w galerii, tak stanęły Pieniny w przecudnej krasie. „Trzy korony" stanęły nad Dunajcem, „Sokolica” zatrzymała się u wartkiego pędu krętej rzeki. Szalonym zawrotnym pędem kipi woda u stóp pionowych szarych skał. Istny kalejdoskop widoków: już zdają się schodzić kamienne olbrzymy razem, już złączyły ramiona, nie ma drogi dalszej, wątła łódź roztrąci się o skały,... nie,... rozsuwają się skały na boki, Dunajec z szumem zwycięskim pomiędzy ściany kamienne rzuca się i wartkim prądem niesie łódź pomiędzy co raz nowe ob azy , coraz piękniejsze widoki. Ta czarująca, jak zaśniona, podróż kończy się w Szczawnicy.

Jedno to z licznych miejsc w łańcuchu karpackim, gdzie tryskają lecznicze zdroje, a miejsc takich cały szereg tam spotkamy: Szczawnica, Krynica, Iwonicz, Truskawiec, Rabka, Rymanów, słowem, gdy zdrowie szwankuje, na różne choroby tam znaleźć można lekarstwo. Ciągną tam więc rozmaici chorzy i osłabieni, wyciągając schorzałe dłonie po zbawcze kubki leczniczej wody, co wraca zdrowie i siły.
Karpackie rzeki krają podgórza w głębokie doliny, a na Podgórzu hojna dłoń Boża dała nam niesłychane skarby: to te olbrzymie warstwy soli w Wieliczce i Bochni; prawie pół wiorsty pod ziemią huczą młoty i kilofy, skrzypią świdry, wybuchają naboje prochowe, walą się bryły szklistej soli, które później windy wyciągają na górę, a pociągi rozwożą po całym kraju.

Podczas gdy okolice Krakowa zaopatrują nasz naród w sól, to znów okolice Lwowa inne dają bogactwo: naftę. 400 kilometrów od Nowego Sącza aż ku źródłom rzeki Prutu ujrzycie kraj, najeżony wieżami. Te wieże to kopalnie ropy naftowej. W tych wieżach pracowały stalowe świdry, wiercąc otwory w podkarpackiej skale, głębokie czasami przeszło na półtorej wiorsty. Pomyślcie, co to za świderek: półtorej wiorsty długi.
Z tych głębin ziemi wytryska ciemno-brunatny płyn, o niemiłym zapachu  - to ropa naftowa. Wiozą ją później do dystylarni, gdzie otrzymują z niej benzynę, naftę, smary, parafinę i inne jeszcze materiały.
Między Karpatami a Wisłą ciągnie się jeszcze wielka puszcza Niepołomicka, ulubione miejsce łowieckie naszych monarchów, którzy, strudzeni królewską pracą na Wawelu, zjeżdżali tu w głuche bory niepołomskie, by własną królewską dłonią bić tury i niedźwiedzie, by gonić dziki i wilki.

Ciemne swe oblicze pochyla puszcza nad wiślaną tonią, a po drugim brzegu schodzą do wody pogodne małopolskie dziedziny, przez które:
„Młodziuchna Nida, podobna kwiaciarce,
Biegnie przez łąki i do swych wybrzeży,
Jak do koszyka, zsypuje wiązanki
Ze złotej ruty, bzu i macierzanki".

Jasna, słoneczna Małopolska, pełna pamiątek i potężnych wspomnień: na tej ziemi dźwigają swe mury królewski Kraków,  potężny Sandomierz, starożytna Wiślica, Miechów, Kielcei całe szeregi wsi i miast, o których wiedzieć musi każdy Polak. Tu za Miechowem ścielą się lekko faliste pola Racławickie, miejsce triumfu chłopskich kosynierów, gdzie dotąd szumią drzewa rapsod o wielkiej bitwie:
„Wiara pędem równym rzędem
Po pagórkach leci.
I piosenka wciąż dolata,
Cichym wiatrem gnana:
Danaż moja, dana, dana,
Ojczyzno kochana".

Tu, w tej małopolskiej ziemicy, w podziemiach kościoła w Czarncy wieczne odpoczywanie mają prochy najukochańszego wodza „co nie z soli, ani z roli, jeno z tego, co boli“ wyrósł: Stefana Czarnieckiego. Tu na cmentarzu katedry kieleckiej spoczęły prochy bohatera z Rzędowic: Bartosza Głowackiego, tej dzielnej świetlanej postaci chłopskiej, w białej sukmanie miechowskiej, a czerwonej rogatywce na bujnych puklach złocistych włosów. Tu w Jędrzejowie w srebrzystej trumience leżą na ołtarzu kaplicy prochy błogosławionego Wincentego Kadłubka, uczonego męża z dworu Kazimierza Sprawiedliwego, kronikarza, spisującego odwieczną sławę i chwałę Polski. Nie zliczyłby tych miejsc, sławnych na małopolskiej wyżynie, zamkniętej od zachodu ostrym grzbietem wapiennych gór, na pół wiorsty nieraz wznoszących się w niebo.
Tu na straży swej ziemicy tron stanął Bogarodzicy: Jasna Góra, co strzela wyniosłą wieżycą wysoko ponad okolicę. Błyszczy w promieniach słońca szczyt wieży, jak latarnia, jak gwiazda betleemska, ku której ciągną pobożne kompanje ze śpiewem „Zdrowaś Maryja!”

U stóp tej wieży, na zboczach Jasnej Góry, na wałach twierdzy, u pomnika Kordeckiego, jak na sejm walny, schodzi się lud polski: od południa ciągną górale w białych obcisłych strojach, od zachodu śląskie gromady w spancerach z guzami, kobiety w zgrabnych, złotym galonem wyszywanych „żiwotkach”, od północnego zachodu duże zwisające czepce wielkopolskie, od północy pasiaste wełniaki księżackie, nadpilickie Mazury od Opoczna, Wolborza, Sulejowa w białych czystych sukmanach z czarnymi potrzebami. Przyciągnęli w wysokich czapach puszczańscy Kurpie z dziewczętami, postrojonymi w jasno-zielone wełniaki, w wysokich aksamitnych kołpakach z galonami i kwiatami na głowie, a ciężkimi sznurami bursztynów na szyi.
Przyszła drobna zaściankowa szlachta podlaska buńczuczna, zadzierżysta, procesowicze pierwsi na całą Polskę i biedny umęczony chłop unicki, ofiara pastwienia się przemocy carskiej. Idzie tu od Włodawy, Janowa, Białej, idzie od Chełma i Zamościa,  od Krasnegostawu i Hrubieszowa uczcić PatronkęKorony Polskiej, a klęknąć też przed unicką świętością, Najświętszą Panną Kodeńską, wywiezioną z nadbużańskich okolic, do Jasnogórskiej twierdzy.

Przyszły w białych chusteczkach na głowie Litwinki, ciche, śpiewne, od Mariampolu, Kalwarii, z nad suwalskich jezior, i lud ze świętej Żmudzi, z puszcz nadniemeńskich. Bogaty, wspaniały korowód ludu polskiego:

„Więc to tam było napatrzeć się czego:
Onych ubiorów i ludzkiej odmiany,
Bo się lud zeszedł, het, z kraju całego:
Kurpie, Mazury, Łomżyńce, Płocczany,
A w każdym inszy ruch, insza postawa”...
Jak na zachodzie stanął na straży ziem małopolskich wapienny grzbiet Wieluńsko-Krakowski, tak na wschodzie zamknęło ją pasmo gór Świętokrzyskich.
Tam Jasna Góra panuje — tu szczyt Świętego Krzyża. Odziało się pasmo świętokrzyskie w ciemną szubę mieszanego lasu: buki i jodły pospołu, a dołem
„głóg w objęciach kalin,
ożyna czarne usta tuląca do malin".

A malin dzikich całe polany tutaj, zwłaszcza na porębach. Jeno szczyty gór są nagie, bez roślinności. Dookoła gęsty bór, a tutaj goło, ściele się „gołoborze", rumowisko kamienne, rozkruszone przez przyrodę głazy. Patrzył na to zjawisko pierwotny mieszkaniec puszcz i nazwał te szczyty „Łysogórami", aż dopiero chrześcijaństwo nazwę tę zmieniło,  bo Chrobry król wzniósł na Łysej górze klasztor, złożył w nim
cząstkę drzewa Krzyża Świętego, i dlatego zmieniono nazwę Łysogór na góry Świętokrzyskie.
Rozpłaszcza się kraj ku Wiśle, ryją go w sandomierskich glinach rozmyte „Korytka", wąwozy o zboczach stromych, aż wreszcie dopada do rzeki i stacza się w nią ciemną ławą „Gór Pieprzowych".

A za Wisłą już lubelska ziemia, błogosławiona, żyzna kraina od Wisły do Bugu, a środkiem przecięta krętą linią rzeki Wieprza. Nad Wisłą lepkie, urodzajne mady wiślane, „powiśla" puławskie, kazimierskie, opolskie, józefowskie. Nieprzerwanym pasem ciągną się śliwkowe sady, a na jesieni wśród czerwonych liści snują się błękitne dym y w suszarniach owocu. Odpłynęły już po Wiśle galary rumianych jabłek pod most warszawski, oskoma i uciecha nadrzecznej dziatwy.

Tam, gdzie „Bystrzyca pląsa stopami bystremi", wystrzeliły szczyty wież lubelskich i gromada dachów przed i za krakowską bramą. Żyzne ziemie idą aż ku Bugowi, a w dolinie Huczwi najżyźniejsze w całej Polsce leżą grunty: to hrubieszowskie czarnoziemy, gdzie lud wspomina sobie swego dobrodzieja, „ojca Staszica”, co rozdał im grunty i szczęśliwą dolę ugruntował.

Ponad tą żyzną, ukochaną ziemią lubelską chodzą: duchy i wspomnienia: Horodelska Unia, Unia Lubelska, bratnie śluby „Obojga Narodów” na dolę i niedolę. Wyniosła postać najdzielniejszego naszego kanclerza: Jana Zamoyskiego, co w swym rodzinnym grodzie Zamościu ufundował Akademię, a sprowadzał do niej mistrzów z Krakowa i z Włoch.

I pola Dubienki tu leżą, gdzie Kościuszko wytrzymywał natarcie rosyjskiej armii Kachowskiego, tutaj też zaznaczył się Staszic swą fundacją hrubieszowską; nabył wielkie majątki, rozdał je chłopom, wprowadził powszechne nauczanie, w każdej wsi postawił szkołę, zaprowadził gromadzkie spichrze, skąd czerpano ziarno na utrzymanie starców, sierot i kalek, ufundował kasy, pomoce, słowem, w owe czasy na całym świecie nie było szczęśliwszych ludzi nad hrubieszowskich chłopów.

Sterczą tam ku północy kredowe wzgórza Chełma, tragiczna ziemia Chełmska, przedmiot sporu i napadów sąsiedzkich, Księga polskiego bólu i polskiego męczeństwa. A te piękne ziemie biednieją trochę ku północy. Kwiecista dolina przepysznych łąk nad Wieprzem i Tyśmienicą rozdziela lubelskie ziemie od Podlasia. Jest ono szare i smutniejsze, niż kwitnąca bujnią życia lubelszczyzna. Ubogo jest nad Krzną i nad Świdrem, ale lasów zostało jeszcze dużo, ciemnym kręgiem ujmują one krajobraz w pierścień drzewny.
Łuków, Międzyrzec, Biała, Janów to wszystko placówki życia i walki. Bo cała ta „ziemia podlaska, drogo krwią polską nabyta, polskim ludem obsiana, jako ziarnem żyta,“ była widownią męczeńskich walk przy skasowaniu unii. Z tej krainy szedł smutek na wszystkie serca polskie:
„O pełny głuchych szumów lesie międzyrzecki,
Czarna harfo Podlasia, na której żałosny
Hymn grają twoje dęby, twe graby, twe sosny,
Ciężkim ty padłeś cieniem na polską krainę!”

Cześć, głęboka cześć tym, co cierpieli męczeństwo za wiarę i ojczyznę: imiona ich sławić będą dzieje, ich życie będzie zawsze przykładem i wzorem, a dzisiaj cieszmy się, że czarna zmora tych posępnych czasów już popłynęła sobie w dal, za siódme morza, za siódme góry, oby tylko nigdy, przenigdy nie napłynęła znów na nasze ziemie i na lud nasz drogi.

Nie świetne życie ma ruchliwy Mazur na swych „piaskach-laskach“, ratuje się więc, jak może: zakłada fabryki, szuka zarobku. Zajął ubogą wyżynę, gdzie zaczyna się Bzura i gdzie Ner już ku Warcie wybiega. Zbudował tam potężną fortecę przemysłu: Łódź, a koło niej, jak pomniejsze forty, jeżą się kominami swych fortec: Zgierz, Pabianice, Zduńska Wola, Ozorków, Tomaszów Rawski. Huczą tu warsztaty, snuje się przędza, tkają wyroby łokciowe, które zaopatrują sklepy całej Polski. Szły one i do Rosji, aż za Ural, aż na Syberię, aż ku wybrzeżom oceanu Spokojnego. Tysiące ludzi miało tam zarobek, a Łódź ustępowała tylko jednej Warszawie.

Ta stolica zajęła prawdziwie królewskie stołeczne miejsce: zasiadła nad wielką rzeką w samym środku kraju. Z ubogiej osady rybackiej „na Rybakach" zmieniła się na dużą wieś nadrzeczną, zamienili ją książęta Mazowieccy na miasto, i odtąd szybko zaczęła wzrastać: stała się stolicą Mazowieckiego Księstwa, a potem stolicą całej Polski. U stąpił jej pierwszeństw a pełen wspaniałych pamiątek Kraków, ustąpił bolesławowski Poznań i kolebka starego Kołodzieja - Kruszwica.

Gromadzili się w stolicy kupcy i rzemieślnicy, dworzanie Króla Jegomości i senatorowie, „Panowie Rada." Zjeżdżali posłowie sejmowi i stąd właśnie, z tego warszawskiego zamku w majowy wieczór ogłoszono ludowi „Ustawę 3 Maja," najpiękniejszą kartę w dziejach rwącego się do naprawy narodu. Radość była wielka w ten majowy wieczór w stolicy:

„rozkołysane grają dzwony,
ponad Warszawą głos ich leci,
o dniu ów, wieki pochwalony,
niech wiekom słońce twoje świeci!"

Od starej Warszawy puszcze ciągnęły się wielkie aż ku Bzurze, gdzie wznosiły swe mury Sochaczew i Łowicz, siedziba prymasów polskich. Jak król panował na warszawskim zamku, tak prymas miał swój dwór prawdziwie królewski w Łowiczu. Miasto to było niejako stolicą całego klucza majątków, które to majątki nadano po rozbiorze kraju i utworzeniu Królestwa Kongresowego Joannie Grudzińskiej, małżonce Wielkiego Księcia Konstantego z tytułem „Księżna Łowicka.”

Bogaty jest lud księżacki i przemyślny, a konie trzyma takie, że dusza raduje się patrzeć na nie; aż ku Kujawom siedzą księżacy na żyznych pszennych ziemiach, ale na Kujawach to już więcej buraków upatrzy, niż ziarnistego zboża. To też i fabryki już się tu pokazują: czerwone wysokie kominy cukrowni różnych, jak Dobrzelin, Ostrowy, Sójki, Brześć Kujawski, Dobre, Choceń i tyle, tyle innych, strzelają ku niebu i kłębami dymu pokrywają firmament.

Wysoko też wznoszą w niebo swoje krzyże potężne wieże włocławskiej katedry, otoczonej wieńcem kaplic. A dookoła rozsiadło się miasto. Stolica Kujaw u ujścia Zgłowiączki, co niegdyś wiązała ją z Gopłem i Kruszwicą, długą już przebyła historię, pełną świetnych kart: stąd kujawskie zboże szło do Gdańska, a wśród nadwiślańskich portów bodaj że pierwsze miejsce miał właśnie Włocławek.
Na kujawskiej ziemi pełno też na każdym kroku pamiątek i wspomnień: stara osada nad Zgłowiączką, Brześć Kujawski, to kolebka i gniazdo Łokietka. Wrogowie parokrotnie tron mu odbierali, tułać się musiał jak wygnaniec, ale w swoim Brześciu miał on zawsze ostoję, zawsze swą książęcą siedzibę i nietykalne gniazdo.
Tu na Kujawach spełniły się marzenia Łokietkowej rodziny: urodził mu się syn, co tak wspaniale ród piastowski zakończył. W małym kujawskim miasteczku Kowalu przyszedł na świat Kazimierz Wielki. Tu na Kujawach Łokietek święcił triumfy wojenne, gdy w bitwie pod Płowcami pobił Krzyżaków.

„Dał się on znać Krzyżakom,
Bo jeśli nie więcej,
Położył ich u Płowiec
Czterdzieści tysięcy”

Aż ku Noteci ciągną się żyzne łany kujawskie, a za  pasem nadnoteckich łąk żyli dawniej Pomorzanie, bracia nasi Słowianie, co się rozparli między Wisłą i Odrą, a od Noteci do Bałtyku.
Chciał ich połączyć z Polską Krzywousty, liczne wojny na tej ziemi toczył, zdobył Szczecin, Wolin i Kołobrzeg, stał się panem bałtyckiego pobrzeża, ale synowie nie mogli ojcowskich zdobyczy utrzymać, na Pomorze wtargnęli Niemcy, a nam ledwie skrawek jego po lewym brzegu Wisły pozostał. Został tu i lud kaszubski, co od dawnych Pomorzan pochodzi. Środkiem Pomorza idzie usiane jeziorami wzniesienie.
Od Noteci wspina się ku niemu piaszczysta, lasami porośnięta ziemia z wielką puszczą Tucholską nad Brdą. Wzniesienia pełne jezior i lasów słyną ze swej piękności, zwłaszcza w Kaszubskiej Szwajcarii, gdzie panuje szczyt „Wieżyca". Dalej ku morzu stacza się owo wzniesienie urodzajną płaszczyzną w stronę Pucka, dawnego dużego portu. Rolnik tutejszy sieje pszenicę, sadzi buraki i tytoń, a kto bliżej morza, ten rybackie prowadzi rzemiosło: wyjeżdża na łodzi z sieciami na morze i z połowem wraca.

A u ujścia Wisły nad urodzajną krainą Żuław dźwiga swe mury bogaty Gdańsk, klucz do Wisły. Ostatnie dwa dopływy wiślane w padają jeszcze do naszej królowej rzek.
„Kto stopy przysunie
Nad mórz północnych wybrzeża żółtawe,
Ujrzy na straży posępną Motławę
I radującą się wiecznie Radunię,
Co, jak odźwierne, w progu Wisły strzegą
Bram bursztynowych morza Bałtyckiego".

Wysoko wznosi swą wieżą gdański ratusz, a na szczycie tej wieży, 82 metry wznoszącej sią nad miastem, widać złocistą figurę naszego króla Zygmunta Augusta, który nadał różne dobrodziejstwa mieszczanom gdańskim.
Gdańsk otaczały dawniej potężne mury, boć to ważny był port, broniący dostępu do Wisły. W murach były bramy, a jedna z tych bram rozsiadła się szeroko i obsadziście. Nazywa się ona „Zielona Brama“. W gmachach tej Zielonej Bramy mieściły się pokoje królewskie. Gdy Pan całej Polski, Litwy i Rusi przybywał do swojego portu, miał tu gotowe swoje komnaty, jak je miał i na Wawelu, gdzie Wisła jeszcze niewielką jest rzeką.
A miał swe pańskie siedziby król polski i na zamku Wileńskim, i na wysokim zamku Lwowskim, w Grodnie, Kamieńcu, Kownie, Żytomierzu i w dziesiątkach innych miast, gdzie był on władnym panem, pełnym łaskawości dla uczciwych i wiernych synów ojczyzny, groźnym dla zdrajców i sprzedawczyków.

IX. Krajoznawstwo mówi: Ukochaj swą ziemię i swój lud.

Ziemia nasza to olbrzymia karta księgi. Tysiące wierszy na niej napisano, tysiące obrazów jest do obejrzenia. Naucz się czytać w tej otwartej księdze, przyglądaj się jej obrazom. Namyślaj się głęboko nad tern, co widzisz. Im więcej będziesz badał i zgłębiał, tern bardziej swą ziemię ukochaniem otoczysz.
Wszak lubisz książki, które czytasz, dobrzy to przyjaciele i bracia. A księgi swej ziemi miałbyś nie kochać? Tej księgi żywej, szumiącej lasem i szemrzącej falą wód, księgi rozśpiewanej skowronkową pieśnią i słowiczym zawodzeniem, klekotem bociana i ćwierkaniem wróblej gromady. Barwią się obrazy pola i łąki, zagajnika i oczeretu nad tonią jeziora. Bieleją chatki wśród kwitnących sadów, z domu Bożego wypływa barwny potok ludu. Czy znajdziesz gdzie na świecie obrazy piękniejsze?
Weź kij wędrowny, a torbę przez plecy i wędruj po tych ziemiach: oglądaj je, badaj, głęboko w sercu swoim układaj obrazy, by ci do końca życia pozostały w pamięci. Poznawaj ludzi, rozmawiaj z nimi, pukaj do ich serc, słuchaj ich myśli, ich żalów i radości, bo to przecież twoje żale i twoje wesela.
„Dokoluśka płot u chaty,
Dokoluśka same braty,
Dokoluśka gniazdo ptaszę,
Dokoluśka - wszystko nasze! “

Ich kłopot—to twój kłopot; ich marzenie - to twoje marzenie; ich krzywda - to twoja krzywda; ich zabiegi - to twoje zabiegi, bo „dokoluśka same braty“, musisz więc dobrze poznać się z nimi, pokochać ich, stanąć ramię przy ramieniu do wielkich prac, do jakich Ojczyzna - Matka powoła wszystkich, wszystkie swoje dzieci.
Jeżeli nie będziesz znał ziemi, to będzie ona dla ciebie zimna i obojętna, a ty dla niej też będziesz zimny i obojętny. Gdy ją poznasz, toś wziął ją w swoje serce, krwią serdeczną ogrzał, myślą płomienną ukochał; złączy się syn z ukochaną matką.

Jeżeli nie będziesz znał swych braci, to przejdziesz koło nich, jak koło kamiennych słupów, co ani grzeją, ani ziębią ciebie. Obce one tobie, a tyś obcy im. Ale gdy poznasz te bratnie dusze, ten cały swój lud polski, to roztają lody serc, uścisk bratni was złączy, obejm ą się duchy wasze w uścisku i pojmiecie wielkie hasło: „jeden za wszystkich – wszyscy za jednego"!

Myśl twoja spotęguje się przez myśli braci, dusza rozrośnie się, pomnożona przez dusze bratnie, rozwiną się skrzydła do lotu, a serce ogarnie cały kraj ojczysty z jego ziemią i jego ludem.
Pamiętaj sobie to przykazanie: chcąc ziemię swoją i lud swój ukochać, trzeba najpierw poznać i ziemię, i lud. W tedy tysiączne nici miłości oplotą twe serce, i z każdą grudką ziemi, z każdym drzewem i ptakiem, z każdym strumieniem i chatką, z każdym człowiekiem w Polsce będziesz związany nicią ukochania, ujmiesz wszystkie miłości twej ziemi i, jak wielki skarb, będziesz niósł przez życie.

X. Krajoznawstwo mówi: Mądrze gospodaruj w Ojczyźnie.

Ale ty będziesz także na tej ziemi gospodarzem. Powołają cię na wybory, będziesz głosował, czy trzeba zrobić w kraju to lub owo, czy też nie należy tego robić. A cóż ty powiesz, co ty się będziesz na tern rozumiał, jeżeli ty swej ziemi nie znasz i nie wiesz, gdzie czego szukać? Spytają się: czy regulować rzekę taką, a taką, a ty nie wiesz nie tylko, gdzie taka rzeka jest, ale nawet czy ona jest w istocie. Radzą, żeby przekopać kanał od jednej rzeki do drugiej, pytają się ciebie, panie pośle, panie wyborco, panie gospodarzu kraju: czy to robić, czy nie, czy się to opłaci, czy nie? A ty, bracie, nie wiesz, gdzie te rzeki są, nie wiesz, czy tam pomiędzy nimi trzeba przekopać jakie góry, czy też tam ziemie niskie, jaki towar pójdzie tą drogą i dokąd? Przychodzi na ciebie kolej głosować, a ty się drapiesz w głowę: „Bóg to wie, gdzie to jest ten kanał i te rzeki?” Ot i wstyd, rumieniec na twarzy, patrzą się inni, śmieją z ciebie, bo myślą sobie: „Oto mi gospodarz kraju, swoim słowem ma zdecydować, zarządzić robotę, a on ani nawet wie, o co chodzi i gdzie czego szukać. Przecież to hańba tak gospodarować.

Można powiedzieć: „Inni tak głosowali, więc i ja za nimi.” A jeżeli oni głosowali źle? Jeżeli z waszej decyzji wypadną dla kraju straty, dla narodu wydatki próżne, to kto za to odpowiada? Na kogo spadnie wina zlej gospodarki? Były rządy obce, w trącał się nieproszony ten, czy ów, rządził źle. Toś, bracie, pięści ściskał, zęby zacinał i mruczał ze złości pod nosem .

Ale teraz ciebie samego, twego szwagra, brata, łub ojca powołują do rządzenia, a wy nie znacie wcale tego, czym macie rozporządzać. Jakież będą te rządy? Wstyd i obraza Boska. Taką gospodarką można tak „urządzić" swój kraj, że przez długie lata strat nie powetuje. Więc, bracia, garnijcie się do nauki o swoim kraju. Nazywa się ona „krajoznawstwo," a sam a nazwa objaśnia, co ona ma na celu: poznanie kraju.
Kto może, niechaj podróżuje po nim: niech zwiedza miasta i wioski, góry i rzeki, fabryki i gospodarstw a, stare zamki i klasztory. Niech poznaje ludzi, niech gawędzi z nimi, niech wie, czego oni chcą, co robią, co mogłoby przynieść im korzyść, czego się lękają, o czym marzą.
Kto nie może się wybrać, bo mu zdrowie i zajęcia nie pozwalają, niech czyta książki, opisujące nasz kraj, naszą ziemię, naszych ludzi. Niech ogląda ryciny, widoki kraju, typy ludzi; niech słucha pogadanek o ziemi rodzinnej, niech przygląda się przezroczom z latarni, co ukazują nam piękne obrazy z kraju. Niech czyta gazety, donoszące, co się dzieje po różnych okolicach naszej ziemi, gdzie co zrobiono, gdzie czego potrzeba, jakie mają plany i projekty.
W ten sposób będziesz się przygotowywał na gospodarza kraju, a gdy powołają cię do rządzenia i zapytają o radę i zdanie, wtedy śmiało i odważnie, ze zrozumieniem powiesz swój pogląd, że najlepiej byłoby zrobić rzecz tak, a tak, dlatego i dlatego.
U szanują ludzie twoje zdanie, bo przekonają się, że wiesz, rozumiesz, o co chodzi, znasz się na tej rzeczy, a najważniejsze, że ty sam uszanujesz siebie, będziesz miał zadowolenie pożytecznie spełnionej pracy ku ogólnemu dobru swej ziemi. To ci da krajoznawstwo.

XI. Cała treść tej książki.

Książka ma się ku końcowi. Cóż na jej kartach było wypisane? Oto 14 punktów krajoznawstwa.
1. Wstyd to wielki nie znać swej ojczystej ziemi.
2. Kraj nasz jest wielki i bogaty, jeno koniecznie potrzebne mu: „Wolność, Całość, Niepodległość“.
3. Wszystkie bogactwa Polski są twoją własnością, bo ty jesteś Polakiem.
4. Żyła zawsze Polska wolnością, a hasła wielkiej cywilizacji zachodniej niosła na barbarzyński wschód.
5. Jak niosła Polska na wschód karm duchowy, tak na zachód słała swe zboże, żywiąc głodne ludy zachodnie.
6. Ziemia twoja to relikwia: proch ojców, krew braci, trud milionów twojego ludu.
7. Masz ją w spadku po ojcach, musisz oddać dzieciom nie taką samą, jak dostałeś, lecz szczęśliwszą, bogatszą, mądrzejszą.
8. Lud polski to twój najukochańszy brat, oddaj mu całe umiłowanie swej duszy.
9. Piękną jest Polska w zimowej bieli, w jasno-zieloną kwiecistą wiosnę, w złociste lato i w owocną jesień.
10. Piękną jest Polska w górach i równinach, w lasach, polach, łąkach; piękną jest na lądzie i wodzie; piękną w miastach i wsiach.
11. Ziemia to karta księgi: czytaj ją i oglądaj jej obrazy.
12. Poznaj swój kraj, żebyś go mógł gorąco ukochać.
13. Poznaj swój kraj, żebyś umiał nim gospodarzyć.
14. Kochaj każdy skrawek tej ziemi i każdego Polaka, bo ziemia to twoja matka, a Polak to twój brat.
W wątpliwych razach pytaj swego serca i honoru. Ono, to polskie serce, i on, ten polski honor, będą ci wskazówką, co masz czynić, byś wyszedł z sercem i z honorem.

Można by jeszcze dużo pisać i dużo do myślenia dawać. Ale zastanów się i rozważ sobie tylko te punkty, a jeżeli w myśli swojej uznasz rację, a w sercu zapłonie ci iskra wielkiego ukochania Ojczyzny, to spełni się marzenie wszystkich nas, że ujmiesz w swe dłonie Złoty Róg do szczęśliwego hejnału odrodzenia Polski. Na ten hejnał czekamy wszyscy. Nie hamuj więc swej dobrej myśli.
„Niech was darmo nie przestrasza,
Że dziś podłość górą wszędzie!
Z wiary waszej wola wasza,
Z woli waszej czyn wasz będzie!
Dość już długo — dość już długo
Brzmiał na strunach wieszczów żal!
Czas uderzyć w strunę drugą:
W czynów stal!"


O autorze:
Aleksander Janowski urodził się 20 października 1866 r. Na wybór jego życiowej drogi wpłynęły liczne przeprowadzki z matką i ojczymem, administratorem majątków ziemskich. „Parki przędzące nić mego żywota (…) orzekły: chłopak będzie włóczęgą” – tak wspomina Janowski czas młodości. W 1881 r. zostaje uczniem Warszawsko-Wiedeńskiej Szkoły w Warszawie prowadzonej przez Towarzystwo Drogi Żelaznej. Placówka ta wyróżniała się pewnymi swobodami w zakresie kształcenia patriotycznego – samo używanie języka polskiego podczas lekcji było wtedy czymś wyjątkowym. Jako jeden z najlepszych absolwentów w 1885 r. Janowski podejmuje pracę w charakterze urzędnika kolei w Sosnowcu. Nie poprzestając na samej pracy, zaczyna współorganizować w Zagłębiu życie kulturalne, a przede wszystkim – zgłębiać patriotyczne i krajoznawcze lektury oraz odbywać pierwsze wycieczki po okolicach. Podczas jednej z nich ruiny zamku ogrodzienieckiego wywierają na nim takie wrażenie, że w jego myślach pojawia się pragnienie szerzenia wiedzy o polskich ziemiach wśród innych: „Miliony Polaków nie wiedziały, że jest jakiś Ogrodzieniec lub gdzie go szukać. Miliony Polaków kraju swego nie zna, a powinno kraj znać, by tym goręcej go kochać. Kochać i szanować. Tej idei chciałbym służyć” – od tej pory takie właśnie motto przyświecało mu każdego dnia.

Tym, co pozwoliło Janowskiemu na realizację tak wielu przedsięwzięć, były jego niezwykła osobowość i poświęcenie. Wyznaczanie sobie ambitnych celów i wytrwałość w ich realizowaniu, optymistyczne patrzenie w przyszłość, gorąca miłość do kraju i przekonanie o ciągłej konieczności przekuwania jej w czyn – takie były fundamenty jego aktywności. Janowski nie pokładał całej nadziei w sobie. Czytając jego teksty, możemy wnioskować o tym, jak ważna była dla niego w życiu wiara. Z kolei takie cechy, jak wyjątkowe zdolności krasomówcze, poczucie humoru, a przy tym skromność, sprawiały, że z łatwością zjednywał sobie ludzi z bardzo różnych środowisk, bez których – jak sam podkreślał – nie sprostałby tylu pracom. O skali jego zasług świadczyć może jubileusz 25-lecia jego działalności krajoznawczej, obchodzony w 1922 r., który rozpoczynało ponad 20 przemówień przedstawicieli władz, instytucji naukowych i kulturalnych i w którym udział wzięło kilkaset osób…

„Nic to, wszystko da się odbudować” – miał powiedzieć do swych przyjaciół Janowski, widząc spadające na Warszawę hitlerowskie bomby. Coraz większe problemy ze zdrowiem sprawiały, że po kapitulacji miasta nie opuszczał już swojego mieszkania. W 1944 r. przyjaciele przewieźli go do szpitala w Komorowie pod Warszawą. Tam też, 14 października tego samego roku, zmarł i został pochowany na prowizorycznym cmentarzu. W 1947 r. jego zwłoki ekshumowano i złożono w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Opracowanie: AMDG

 

WYDAWNICTWO M. ARCTA W WARSZAWIE 1919

Nad. Ks.Kazimierz Kurek

Copyright © 2017. All Rights Reserved.