Ukryte cele anty-reformy w oświacie. Groźna „wiedza o zdrowiu” zamiast prac domowych
W nowym Ministerstwie Edukacji Narodowej trwają pospieszne prace nad usunięciem 20 proc. dotychczasowych treści z podstawy programowej. Jednak nie będzie to wcale szeroko zapowiadanie w kampanii wyborczej ”odchudzanie” programu, by ulżyć przepracowanym dzieciom.
Wobec zapowiedzi pozostawienia obecnej liczby godzin pracy ucznia w szkole nasuwa się logiczne pytanie – jakie zajęcia zostaną zaproponowane w miejsce zlikwidowanych treści przedmiotowych? Kto zagospodaruje aż 1/5 czasu pracy ucznia i co najważniejsze – w jakim celu?
Nawet u źródła, w MEN, nie można uzyskać konkretnych informacji o przebiegu prac nad zmianami i kompetencjach zaangażowanych do tego zadania osób. Są to informacje skrzętnie strzeżone, jednak wobec wcześniejszych zapowiedzi lewicy, której przedstawiciele objęli kluczowe stanowiska w resorcie, nie można być naiwnym optymistą. Jedzie równościowy walec. Kluczowe zmiany zapowiadane były od samego początku w zakresie języka polskiego, historii, w tym HiT, i wiedzy o społeczeństwie. Jednak można się obawiać, czy nie obejmą one także wprowadzenia nowych ideologicznych przedmiotów?
Nowa ekipa gra na kilku oświatowych fortepianach. Oto nagle 25 stycznia 2024 roku Rzecznik Praw Pacjenta wprost wyraża oczekiwanie wprowadzenia do polskich szkół nowoczesnej „wiedzy o zdrowiu”. Na stronie gov.pl czytamy groźną zapowiedź:
„Bartłomiej Chmielowiec – Rzecznik Praw Pacjenta, zwrócił się z apelem do Barbary Nowackiej, Ministry [zachowana forma oryginalna!] Edukacji Narodowej, o rozważenie włączenia do programu nauczania nowego przedmiotu o nazwie „Wiedza o Zdrowiu”, wzorowanego na przedmiocie „Wiedza o Społeczeństwie”. Treści tego zapowiedzianego przedmiotu, jak: „świadomość zdrowotna i profilaktyka”, „kontrola zdrowia”, „jakość życia”, „skuteczność szczepień ochronnych” i inne zostały bezpośrednio przeniesione z zaleceń WHO, UNICEF i Agendy 2030 na rzecz zrównoważonego rozwoju. Znamy depopulacyjne cele ich twórców! Wiemy o edukacji seksualnej w stylu LGBT, która jest implementowana pod szyldem edukacji zdrowotnej w wielu krajach. Wiemy o promowanej tam neuroróżnorodności! Deklaracja Bartłomieja Chmielowca, Rzecznika Praw Pacjenta nie pozostawia złudzeń: „Edukacja zdrowotna pozwoli także na poruszenie kwestii takich jak seksualność, profilaktyka związana z zdrowiem psychicznym, szacunek dla osób LGBT i ich seksualności.”
Nie będzie już potrzebny w szkole osobny, drażniący świadomych rodziców przedmiot „edukacja seksualna”. Kwestia zostanie załatwiona w białych rękawiczkach pod przykrywką troski o szeroko pojęte zdrowie ucznia. Co na to rodzice i ich prawa do wychowania dziecka zgodnie z własnym sumieniem?
Do „Apelu” rzecznika dołączono od razu scenariusz zajęć dla klas 1-3 z zakresu nieistniejącego jeszcze przedmiotu, przygotowany we współpracy z Ośrodkiem Rozwoju Edukacji, podległym MEN. Nie ma więc wątpliwości, że obiektem zainteresowania pseudo zdrowotnych edukatorów są najmłodsi uczniowie! Znajdujemy gotowy komplet materiałów do zajęć na temat „praw pacjenta”, a tam fatalnie napisaną opowiastkę o Myszce Chorusi anonimowego tzw. „tfurcy”, ponadto scenariusz, infografiki i instrukcję dla prowadzącego zajęcia. A to na razie tylko „apel” i wstępne „rozważanie”.
Właśnie tak ma wyglądać obiecywane „odchudzanie” podstawy programowej?! Nic dodać, nic ująć.
Tymczasem inne kwestie w oświacie są już na dalszym etapie procedowania – trwają tzw. konsultacje publiczne i opiniowanie projektu zmiany rozporządzenia w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych.
Szerokie środowisko nauczycieli zaczyna protestować wobec zawartych w projekcie planów Ministerstwa Edukacji Narodowej, chce ono bowiem zakazać nauczycielom wyboru metod nauczania. Zaliczają się do nich m.in. prace zadawane uczniom do samodzielnego wykonania w domu, a te mają być zabronione w kl.1-3. Złamane zostałyby tym samym prawa jednoznacznie zagwarantowane w Karcie Nauczyciela.
To absurd! – podnosi wielu rodziców, w tym ci najbardziej zatroskani – rodzice uczniów klas początkowych. Dobrze wiedzą, że bez systematycznego treningu w domu ich dzieci wyzbędą się pierwszych dobrych nawyków i nigdy nie wykształcą samodyscypliny. Spowolnienie postępów w nauce jest nieuchronne i może nigdy nie zostać nadrobione.
W ostatnich dniach na zebraniach nauczyciele uprzedzają rodziców o planach MEN i o poważnych konsekwencjach nowych regulacji, które mają funkcjonować już od kwietnia. W trosce o swoich wychowanków informują o zagrożeniach, gdyż kwiecień za pasem. Tym razem to nie prima aprilis – projekt rozporządzenia nie na żarty straszy na stronie MEN. Poruszenie w oświacie zatacza coraz szersze kręgi.
Rodzice zaczynają rozważać sprzeciw rodzicielski wobec tych zaleceń, a wielu nauczycieli głośno woła w obronie sprawdzonych metod kształcenia. Choćby w sondażu „Głosu Nauczycielskiego” na pytanie: Nauczycielu, jak oceniasz zapowiedź likwidacji od kwietnia prac domowych w klasach 1-3 oraz ograniczenia ich w klasach 4-8? – pada jednoznaczna odpowiedź środowiska nauczycielskiego. 1/3 uczestników sondażu radykalnie odrzuca plany likwidacji prac domowych, aż 80% w różnej formie nie wyraża wobec nich aprobaty, a 2% wstrzymuje się od wyrażenia opinii. Zaledwie 18 % uznaje ten pomysł za dobry [dane z 31.01.24] i z pewnością nie są to nauczyciele matematyki, języka polskiego i języków obcych.
Kierując się najwyższą troską o dobro uczniów i stan polskiej oświaty przedstawiciele Ruchu Ochrony Szkoły złożyli w Ministerstwie negatywną opinię do tego projektu. W przekonaniu działaczy oświatowych i organizacji rodzicielskich – to jawny zamach na prawa nauczyciela do wyboru metod nauczania oraz groźba nieuchronnego obniżenia poziomu nauczania w niedługim czasie. W piśmie z 30.01 pada wiele konkretnych argumentów. Przywołane zostały także oburzające cytaty z uzasadnienia do fatalnego projektu, jak choćby ten: „proponowana zmiana nie oznacza zniesienia obowiązku uczenia się w domu […], ma na celu jedynie ograniczenie zadawania pisemnych i praktycznych prac domowych.”. Z uzasadnienia wynika, iż autorzy projektu wykazali kompletną ignorancję lub złą wolę.
Zdaniem ROS: „[projekt] świadczy o niezrozumieniu kluczowych mechanizmów grafomotoryki, bez których nie jest możliwe ćwiczenie czytania i pisania, koordynacji przestrzennej, zapamiętywania itp. Ograniczona samodyscyplina uczniów kl. 1-3 na tym etapie rozwoju sprawia, iż bez konkretnych wymagań, treningu i stałej kontroli postępów ucznia, nie jest możliwe osiągnięcie podstawowych umiejętności w założonym czasie. – można przeczytać w obszernym piśmie do MEN.
Następuje istotne odwrócenie ról, rozporządzenie stawia ucznia w sytuacji nadrzędnej wobec nauczyciela – zwracają uwagę autorzy krytycznej opinii – […] w kl.4-8 nauczyciel może zadawać uczniom prace domowe, ale nie muszą oni ich wykonywać, a nauczyciel nie może ich oceniać. Decyzję o odrobieniu pracy domowej ma więc podejmować niepełnoletni uczeń, a nie – uczący go nauczyciel.
Co z autorytetem nauczyciela? Co z postrzeganiem szkoły jako instytucji? Będzie się ona jawić jako niekonsekwentna i wewnętrznie sprzeczna, która zadaje prace i pozornie stawia wymagania, ale ich nie egzekwuje. W szkołach już słychać pojawiające się apele do nauczycieli, by zadawali prace na wyraźne życzenie … rodziców!
Co ważne, w zaistniałej – oby nie! – sytuacji rodzice mieliby znacznie mniejsze możliwości kontrolowania postępów swoich pociech. Przepadłaby okazja do obserwacji ich podczas pracy w domu, śledzenia postępów wyrażanych ocenami nauczyciela, pomocy, ale i podnoszenia poprzeczki, w razie sukcesów wybitnie zdolnych uczniów. Średnia i niska, coraz niższa przeciętna – taki efekt chce zafundować nam MEN?!
Pogłębiające się uzależnienia cyfrowe [gry komputerowe, scrolling, media społecznościowe] byłyby skutkiem i metodą na spędzanie czasu „zaoszczędzonego” na pracach domowych. Nikt nie ma co do tego złudzeń, że wspaniały indywidualny rozwój – o którym nadmienia się w kontekście „odciążenia” ucznia – nie byłby dany większości dzieci, gdyż do tego potrzebna jest… motywacja, a ona rodzi się w efekcie konsekwentnego oceniania osiąganych postępów, a nie braku ocen. Motywacja pozytywna i – gdy zajdzie taka potrzeba – negatywna to alfabet dydaktyki, który lekceważą władze ministerstwa.
Poziom kształcenia zostanie tym samym radykalnie obniżony – ostrzega Ruch Ochrony Szkoły w piśmie i wymienia istotne dokumenty, jakie ewidentnie narusza propozycja MEN: art.70 Konstytucji RP, art. 26 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, art.14 Międzynarodowego Paktu Praw Ekonomicznych, Społecznych i Kulturalnych, art. 28 Konwencji ONZ o Prawach Dziecka.
Zmiana zasad zadawania i oceniania prac domowych jest istotną zmianą systemową – czytamy w zakończeniu złożonego pisma.
Tak więc stosowaniem metody kolejnych rozporządzeń, bez rozgłosu i bez zmian ustawowych – dopóki się da – ministerstwo wprowadza ukrytą anty-reformę oświaty.
Nie można już mieć wątpliwości – te zmiany systemowe mają swój jasny cel! To nie chaotyczne, przypadkowe działania, jak sądzą naiwni. One mają skutkować anty-postępami w edukacji i deprawacją uczniów, a w efekcie stworzyć możliwość pełnej kontroli i sterowania odmóżdżonym społeczeństwem.
Coraz szerszy odzew społeczny wskazuje, że „po cichu” już się to nie uda. Od nas zależy, by IM się TO WCALE NIE UDAŁO.
Hanna Dobrowolska
ekspert oświatowy
Ruch Ochrony Szkoły
za:pch24.pl