Wymiar niesprawiedliwości
Państwo prawa?
PRL-owskie sądy przetrwały dzięki temu transformację w stanie nienaruszonym. Wagę tego faktu dla zbudowania podwalin systemu III RP doceniła zresztą obecna władza. 11 listopada ub.r. prezydent Bronisław Komorowski wręczył Strzemboszowi (oraz Jerzemu Buzkowi i Normanowi Daviesowi) najwyższe polskie odznaczenie – Order Orła Białego za „tworzenie państwa prawa w wolnej Rzeczypospolitej”. Dziś, po wyrokach w sprawie masakry na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. i uniewinnieniu Beaty Sawickiej, to uzasadnienie brzmi jak ponury żart. Ale przecież symptomy gangreny toczącej sądownictwo były widoczne od samego początku. Przypomnijmy sobie, z jakimi oporami, wieloletnimi opóźnieniami i najbardziej dziwacznymi orzeczeniami mieliśmy do czynienia we wszystkich, i to bez wyjątku, procesach dotyczących zbrodni komunistycznych czy w wypadku stalinowskich śledczych, których wyroki skazujące, zresztą w większości symboliczne i nigdy nieegzekwowane, można policzyć na palcach. W wypadku zbrodni z lat 1956, 1970 czy 1980 do dziś nie doszło do wymierzenia nawet symbolicznej sprawiedliwości sprawcom. Zwykle szybko i sprawnie zapadały natomiast wyroki we wszelkich sprawach dotyczących osób związanych z opozycją. Wystarczy przypomnieć skazanie Krzysztofa Wyszkowskiego za stwierdzenie, że Lech Wałęsa współpracował z SB, liczne procesy przeciwko dziennikarzom „Gazety Polskiej” albo kary nakładane w ostatnich latach na kibiców.
Niezlustrowani mają lustrować
Wymownym świadectwem głębokiej choroby wymiaru sprawiedliwości jest historia lustracji. Mało się już obecnie pamięta, jak trudno szło w latach 90. tworzenie instytucji koniecznych do prowadzenia lustracji ze względu na powszechny bojkot ze strony środowiska prawników. A wyroki, które zapadały w sprawach lustracyjnych, i sposób ich prowadzenia, należały do najbardziej kuriozalnych w całej, obfitującej wszak w kurioza, historii sądownictwa po 1989 r.
Przypomnijmy najpierw wyrok uniewinniający Mariana Jurczyka z zarzutu donoszenia SB. Był to jeden z wyjątkowych wypadków, gdyż zachowała się pełna dokumentacja jego współpracy z bezpieką: zobowiązanie do współpracy, donosy, pokwitowania inkasowanych za nie pieniędzy. Sąd Najwyższy dokonał jednak niemożliwego i uniewinnił go wbrew oczywistym faktom.
Podobnie było w sprawie Lecha Wałęsy. Sędzia Paweł Rysiński, wsławiony teraz uniewinnieniem Beaty Sawickiej, najpierw nie zezwolił na przesłuchanie świadków, którzy mieli zeznawać na temat współpracy Wałęsy z SB, a następnie uniewinnił go… z braku dowodów.
Zatrute drzewo
To tylko kilka spośród najbardziej głośnych wyroków w sprawach politycznych. Ale przecież choroby toczącej wymiar sprawiedliwości nie da się wyizolować. Także w najzwyklejszych sprawach cywilnych, z którymi każdy może mieć na co dzień do czynienia, zapadają często wyroki niemające żadnego związku z prawem, sprawiedliwością czy zwykłą logiką. Chory jest po prostu cały system.
Właściwie system nigdy nie został wyleczony. Przecież było oczywiste, że w PRL sędziowie nie tylko nie byli niezawiśli, ale wręcz działali na telefon z komitetu PZPR. Czy nie zdawał sobie z tego sprawy Adam Strzembosz – sędzia od 1961 do 1974 r.? Twierdził, że środowisko samo się oczyści i nie dopuścił do tego, by w Polsce postąpiono podobnie jak w Niemczech, wzorcowym przecież państwie prawa. Po 1989 roku zwolniono tam wszystkich NRD-owskich sędziów i prokuratorów. Analiza akt Stasi dowiodła, że 80 proc. sędziów było zarejestrowanymi tajnymi współpracownikami bezpieki. Ale przecież także pozostałe 20 proc. w pełni wykonywało dyrektywy partii.
Jaki był odsetek takich wypadków w PRL? Nie wiemy. Zapewne podobny. Natomiast wiemy, że 100 proc. PRL-owskich sędziów mogło orzekać nadal w III RP. I orzeka do dziś, jak choćby sędzia Rysiński i jego dwie koleżanki, którzy wydali wyrok uniewinniający posłankę Platformy.
Równie niepokojące jest jednak to, że pomimo upływu lat i wydawałoby się postępującej wymiany pokoleń system nie dokonuje samokorekty. Wręcz przeciwnie. Niektóre wyroki wydawane przez młodszych sędziów, teoretycznie wolnych od PRL-owskich uwikłań, są równie absurdalne i niesprawiedliwe, co werdykty ich starszych kolegów. System uleczyć może więc tylko radykalna terapia. Nie jest nawet pewne, czy wystarczyłaby transfuzja – napływ młodych – skoro kolejne pokolenia, wchodząc do hierarchicznej struktury, przejmują zastane wzorce zachowania. Być może rozwiązaniem jest pomysł na ograniczenie okresu pracy sędziów przez wprowadzenie ich kadencyjności.
Doping Komorowskiego
W styczniu, po aferze związanej z wyrokiem sędziego Igora Tulei w sprawie dr. G., głos zabrał prezydent Bronisław Komorowski. „Gazeta Wyborcza” relacjonowała następująco jego wystąpienie podczas wręczenia nominacji kilkudziesięciu nowym sędziom: „Brak poszanowania dla (waszej) niezależności jest dziś problemem – tak ocenił prezydent Komorowski ataki prawicy na sędziego”. Prezydent życzył sędziom „odporności”. Tekst w „GW” nosił tytuł: „Komorowski: Odwagi, sędziowie!”. Najwyraźniej sędzia Rysiński posłuchał wezwania prezydenta, odważnie przeciwstawił się logice i faktom i uniewinnił partyjną koleżankę Komorowskiego. Podobnie sędziowie wydający orzeczenie w sprawie Grudnia’70, którzy „odważnie” określili zastrzelenie robotników jako „pobicie ze skutkiem śmiertelnym”, aby móc wydać śmiesznie niski wyrok. Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej. Sprawiedliwość sędziów Tulei i Rysińskiego jest ostoją III RP.
Artur Dmochowski
za:niezalezna.pl/40831-wymiar-niesprawiedliwosci