Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Panie Wołodyjowski! Larum grają! A ty…

Henryk Sienkiewicz pisał archaizowaną polszczyzną tak barwnie, że zawładnął wyobraźnią historyczną kilku pokoleń i zdobył dla naszej literatury pierwszego Nobla. Jego prawnuk, minister Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, zasłynął frazą „ch…, d… i kamieni kupa” oraz dociekaniami na temat genitaliów innego urzędnika. Oto jak elita III RP aktualizuje swoje kulturowe dziedzictwo.

Mizerną jakość polskich warstw przywódczych tłumaczy się eksterminacją przeprowadzoną podczas okupacji niemieckiej i sowieckiej oraz napływem „ludzi nowych”, wyniesionych na szczyty hierarchii społecznej za sprawą powojennego, sterowanego przez komunistów awansu, który promował miernych, ale wiernych zamiast wybitnych. Ta oczywiście słuszna diagnoza nie wyjaśnia jednak wszystkiego. Nawet jeśli wśród członków współczesnego establishmentu jest niewielu spadkobierców dawnej polskiej elity, to przecież Bartłomiej Sienkiewicz nie jest całkiem odosobniony, by wspomnieć tylko miłościwie nam panującego hrabiego, nie bez przyczyny zwanego przez poddanych gajowym czy posła Niesiołowskiego z jego rynsztokowym wokabularzem. Dlaczego ludzie wychowani na najlepszych kulturowych wzorach rujnują je zamiast pielęgnować i upowszechniać?

Obcy język polski


Matryce kultury przekazywane są nie tylko w rodzinach. Ich istnienie i oddziaływanie nie jest bez reszty uzależnione od podtrzymania genetycznej ciągłości w obrębie jakiejś populacji. Rzym upadł, ale łacina ocalała. Podobnie jak rzymska tradycja prawna, retoryka, kanony estetyczne i wyobrażenia cnót republikańskich, te ostatnie skądinąd bardzo hołubione przez szlachtę I Rzeczypospolitej jakby na dowód słuszności Horacjańskiego „non omnis moriar”.

Język, obyczaje, wierzenia religijne, pojęcia dobra i piękna oraz godziwego życia, wreszcie także wzorce postaw w życiu prywatnym i publicznym utrwalone są w piśmiennictwie, sztuce i architekturze, toteż można je odtwarzać i kontynuować pomimo biologicznej zagłady zbiorowości, która je wytworzyła. Polska elita, choćby i świeżej daty, mogłaby przecież kształcić swoją wrażliwość językową na lekturze Mickiewicza, Sienkiewicza i Gombrowicza, ideały służby społecznej czerpać z Żeromskiego, poczucie dumy narodowej z obrazów Matejki, a wskazania etyczne od Conrada. Nic z tego. Wybiera wulgarną frazeologię „Ubu Króla” Jarry’ego, zakłamaną retorykę Orwellowskiego ministerstwa prawdy, zasady moralne wypracowane przez urzędników z Gogolowskiego „Rewizora”.

Zdegradowana polszczyzna, jaką się posługuje, stanowi objaw poważnej choroby – duchowej zapaści cechującej establishment III RP. Na tydzień przed opublikowaniem żenujących taśm z restauracji Sowa i Przyjaciele wnikliwie opisał ten fenomen Jan Polkowski, jeden z najlepszych polskich poetów. Na łamach tygodnika „wSieci” ogłosił przejmujący lament nad stanem mowy ojczystej: „Władze, ucząc lekceważenia polskiej literatury i historii […] budują nieufność do trójcy matka-język-ojczyzna. Lekceważenie rozsiewa w języku dystans, sieroctwo i wyobcowanie ze świata. Język, któremu amputowano pamięć kultury albo wszczepiono pamięć pogardliwie podrobioną przez aktywistów pełniących obowiązki Polaków, brzmi jak dziurawy bęben, zabija miłosną relację i uczy bezpłodnej obojętności. To obcy język polski”.

Brak klasy


Obcy język polski w ustach gruntownie wyalienowanej elity, która nie poczuwa się do żadnych obowiązków wobec własnej wspólnoty. Która głoszone poglądy i sympatie polityczne traktuje niczym karnawałowe kostiumy, przybrane na czas wyborczej maskarady, aby przepchnąć się do najobficiej zaopatrzonego bufetu.

W dniu, w którym wybuchła afera podsłuchowa, Ludwik Dorn, jeden z nielicznych posłów odpornych – jak się zdawało – na pokusę koniunkturalizmu, ogłosił w „Rzeczypospolitej”, że gotów jest kandydować z list Platformy Obywatelskiej, a także „negocjować” posadę w Kancelarii Prezydenta. Tego samego, o którym przed pięciu laty, w książce „Rozrachunki i wyzwania” mówił, że żywi wobec niego „stuprocentową nieufność” i że myśli on „bardziej wnętrznościami niż rozumem”. Dzisiaj Dorn nie ukrywa, dlaczego zmienił front: „Mam swoje lata, trzeba gdzieś przylgnąć…”

Lista polityków, którzy w okresie posuchy porzucili własny obóz, by następnie zajadle go zwalczać, jest tak długa, że nie zmieści się w tym tekście, przytoczę zatem dziesięć nazwisk, pierwszych z brzegu: Radosław Sikorski, Kazimierz Marcinkiewicz, Paweł Zalewski, Joanna Kluzik-Rostkowska, Elżbieta Jakubiak, Marek Migalski, Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski, Michał Kamiński, Przemysław Wipler itd. Do zmiany barw politycznych nieodmiennie skłaniało ich poczucie niezadowolenia z własnej, nie dość – ich zdaniem – eksponowanej pozycji w partyjnej hierarchii. O fundamentalnych sporach programowych nic konkretnego nie potrafili powiedzieć, jeszcze mniej o zobowiązaniach zaciągniętych wobec wyborców.

Skala tego zjawiska pokazuje, że nie chodzi o meandry indywidualnej kariery, ale o regułę, która kształtuje nasze życie publiczne. Może zresztą w tym właśnie tkwi źródło charyzmy Jarosława Kaczyńskiego, że tej regule się nie poddaje i zdolny jest dzisiaj, bez wstydu, wznowić książkę, opublikowaną przed dwudziestu jeden laty, bo nigdy nie wyparł się własnych przekonań?

Jest wyjątkiem.

Na wydanej właśnie płycie pt. „Dumny oszołom” Paweł Piekarczyk parafrazuje Jacka Kaczmarskiego: „Co się stało z naszą klasą/wypasioną i tak liczną,/kompetentną, rozwiniętą/naszą klasą polityczną?/[…] Co się stało z naszą klasą,/gdy nadeszły nowe czasy,/ma dziś wszystko łącznie z kasą,/ale za to nie ma klasy”.

Koczownicy

Jest jakaś immanentna wada w konstrukcji państwa, które przez ćwierć wieku nie potrafiło wytworzyć godnej szacunku elity, przeciwnie, konsekwentnie deprawuje kolejnych jej przedstawicieli. Być może po części pozwala wyświetlić tę zagadkę osławiona rozmowa Belki z Sienkiewiczem, który podjął się chronić bezpieczeństwo 38 mln rodaków, a nie zdołał zadbać nawet o własne.

Wpływowy minister spraw wewnętrznych, prawa ręka premiera powiada: „Państwo polskie istnieje tylko teoretycznie, praktycznie nie istnieje”. Bardzo podobnie wypowiedział się przed dwoma tygodniami zagorzały przeciwnik rządu Jarosław Marek Rymkiewicz: „III RP to fikcja propagandowa – oświadczył. – Nie ma dziś wokół nas takiej rzeczywistości, którą można by nazwać III Rzecząpospolitą”. Zadziwiająca zgodność.

Państwo musi istnieć, żeby mogło wykształcić lojalną wobec siebie elitę. Musi istnieć w rzeczywistości albo, jak to było w Polsce pod zaborami, przynajmniej w projekcie.

Państwo demokratyczne jest strukturą organizacyjną, powołaną do ochrony interesów wszystkich obywateli. Takiej struktury w ciągu ostatnich 25 lat na ziemiach polskich nie udało się zorganizować. Prawdę powiedziawszy, nawet nie bardzo próbowano. W obliczu rozpadu sowieckiego imperium Polacy nie zastanawiali się, jakie państwo i po co chcą stworzyć, jak skonstruować instytucje optymalnie dostosowane do własnych oczekiwań i wyzwań przyszłości. Uczynili niemały wysiłek, by doścignąć i wdrożyć zachodnioeuropejski model egzystencji, kopiowany kosztem własnej kulturowej i historycznej odrębności. Zachowali się jak koczownicy, którzy zamiast wznosić miasto, rozstawiają byle jakie namioty, by wewnątrz stworzyć sobie poczucie komfortu za pomocą kobierców i świecidełek. W rezultacie sformowali elitę, dla której kolekcja drogich zegarków jest horyzontem aspiracji.

Że wiatr wieje i przewraca namioty? Może ustanie.

Larum grają? A co to właściwie znaczy – to larum?

Wanda Zwinogrodzka

za:niezalezna.pl/56578-panie-wolodyjowski-larum-graja-ty

Copyright © 2017. All Rights Reserved.