Publikacje polecane
Dariusz Kowalczyk SJ - Cud i trzeźwość
Pojęcie „cudu” rozumiemy zbyt wąsko jako wydarzenie przekraczające prawa natury, zupełnie niezrozumiałe z racjonalnego punktu widzenia. Ktoś jest chory na nieuleczalną chorobę i raptem okazuje się być zdrowy. Ktoś idzie po powierzchni jeziora tak, jakby stąpał po miękkim dywanie. I tak dalej. Oczywiście, o tego rodzaju cudach opowiadają nam Ewangelie. Ale wczytując się w Biblię trzeba powiedzieć, że cudu nie można redukować do jakiejś nadzwyczajnej „sztuczki”. Chodzi w nim bowiem przede wszystkim o dostrzeżenie obecności Boga, który działa, i to wcale niekoniecznie w sposób zawieszający prawa fizyki. W przejściu Izraela przez Morze Czerwone nie jest najważniejsze to, że wody cudownie się rozstąpiły, ale to, że Mojżesz zaufał Bogu, który mu się objawił. I nawet gdyby znaleziono jakieś naturalne wytłumaczenie rozstąpienia się wód, to wcale nie znaczyłoby to, że obalono cud.
Podobnie jest z „Cudem nad Wisłą”. Nie musi on wcale oznaczać, że na przykład bolszewicy zobaczyli na niebie Matkę Bożą i tak się przerazili, iż zaczęli uciekać. Mówienie o cudzie roku 1920 w żadnej mierze nie musi umniejszać odwagi polskiego żołnierza czy też sztuki wojennej dowódców z Marszalkiem Piłsudskim na czele. Wręcz przeciwnie! Bóg nie pochwala biernego „czekania na cud”, ale chce, aby człowiek zrobił wszystko to, co do niego należy. Łaska buduje na naturze — mawiał św. Tomasz. A pierwszym jezuitom przypisuje się powiedzenie: Działaj tak, jakby wszystko zależało od ciebie, a na wyniki oczekuj, jakby wszystko zależało od Boga. Możemy zatem z jednej strony sławić postawę wojsk polskich, które zwyciężyły bolszewików, a z drugiej widzieć w bitwie 1920 r. szczególną obecność Boga, który wspierał Polaków w trudnym czasie tuż po odzyskaniu niepodległości.
Pamiętam świadectwo pewnego niepijącego alkoholika. Opowiadał, że kiedy po latach nałogowego picia odstawił wreszcie butelkę, wraz z trzeźwieniem zaczął dostrzegać, że życie jest jednym wielkim cudem. Zaczął też doświadczać obecności Boga w prostych, codziennych sprawach. By dojrzeć cudowne działanie Boga, trzeba niekiedy po prostu wytrzeźwieć. Pozbyć się klapek na oczach. Dlatego cud potrzebuje wiary. Ale nie wiary rozumianej jako ślepy akt wbrew rozumowi, lecz wiary jako zaufania i otwarcia na rzeczywistość. Kiedy Jezus dokonywał cudów, jedni radowali się, że widzą działanie Boga pośród nich; inni natomiast zamykali się w swej zatwardziałości, knując, jakby tu Mistrza z Nazaretu zgładzić. Pozostawali zamknięci we własnych ideologicznych schematach.
Słuchałem niedawno w szerzącym agresywny laicyzm Radiu TOK FM dyskusji o Kościele. To znaczy, dyskutujący panowie uważali, że rozmawiają o Kościele. Dla mnie natomiast była to gadka ślepego o kolorach. Bo dla mnie Kościół jest cudem — obecnością Boga w proklamowanym Słowie i sakramentach. Latem ten Kościół objawia się w tysiącach spotkań, wspólnot, liturgii, pielgrzymek, rekolekcji, obozów dla dzieci i studentów. Tymczasem w głowach czterech panów z TOK FM Kościół zredukował się do politycznych sporów przed Pałacem Prezydenckim. Dzisiaj wszyscy „znają się” na Kościele. A ja mam wrażenie, ze wielu z tych „znawców” najpierw powinno wytrzeźwieć.
za: "Idziemy" nr 34/2010 (xwk)