Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Powojenna tragedia Górnego Śląska

Dla Polaków mieszkających na Śląsku prawda o sowieckich „wyzwolicielach” jest inna niż płynąca z Kremla. Nie przynieśli oni wolności, lecz śmierć, grabieże, gwałty, tortury i wywózki. W roku 1945 wiele obozów zagłady kontynuowało swoje misję.

Szacuje się, że w latach 1945–1948 nawet 150–200 tys. osób mieszkających na Górnym Śląsku zostało dotkniętych represjami po wkroczeniu Armii Czerwonej. Katowicki IPN do tej pory zweryfikował kilkadziesiąt tysięcy nazwisk. Deportacje mogły objąć nawet 90 tys. poszkodowanych. Mniejsze czy większe tragedie dotknęły wiele tutejszych rodzin.

Ofiary Armii Czerwonej

Wieś, w której mieszkam, była przygraniczna. Nosiła nazwę Haselgrund, dziś Żernica. Obok Nieborowice, Wilcza, gdzie była granica i wjeżdżało się do Polski. Parafia liczyła 2000 dusz. W większości prości ludzie, w plebiscycie opowiedzieli się za Polską, ale nikt w to nie wnikał. Pod koniec stycznia 1945 r. wkroczyli tu Sowieci. Wywieziono 300 mężczyzn. W bydlęcych wagonach, przeważnie do Doniecka. Do domu wrócił co trzeci. Gdy kilka lat temu rozmawiałem z Ingemarem Klosem, wspominał to tak: – Rodzina od strony ojca przyjechała z Bawarii. Matka pochodziła z Księstwa Warszawskiego. Dziadek i ojciec deklarowali, że są Ślązakami, mówili po polsku i po niemiecku. Obaj trafili na wywózkę. Pracowali w Donbasie. Listy pisali do Niemiec. Potem rodzina przemycała je do Polski. Wrócili przez Drezno w 1948 i 1949 r.

Wojska sowieckie nie są wspominane jako wyzwoleńcze na Górnym Śląsku. Naziści co prawda zostali przegonieni, lecz nadeszło coś równie złego – ideologia komunistyczna. Sowieci byli bardzo brutalni. Od represji mogła uratować tylko łapówka: pieniądze, rower czy zegarek. Czasami nie pomagało nic. Kryteria prześladowania były umowne. Wystarczyło być kaleką, żołnierze uważali, że to przez wojnę. Tak trafiali do obozów górnicy, którzy stracili zdrowie w kopalniach. Automatycznie represjom poddawani byli urzędnicy mundurowi, a także ci, którzy nie mówili czystą polszczyzną, lecz porozumiewali się w śląskiej gwarze.

W Bojkowie, dawniej Szywałdzie, dziś dzielnicy Gliwic, zamordowano 100 mieszkańców, niektórych bardzo brutalnie. W samych Gliwicach Sowieci zgwałcili siostry zakonne z klasztoru benedyktynek. Gdy żołnierze z 291. Dywizji Piechoty Armii Czerwonej wkroczyli do Mechtal (dziś Miechowice, podupadła dzielnica Bytomia), z marszu zabili 240 osób. Szukali Niemców, ale dostawało się wszystkim. Gdy przegląda się kronikę ofiar, jest tam wiele polsko brzmiących nazwisk: Ryszard Nowara, Jan Jarzombek, Herbert Respondek, Wincenty Jezierski. Dowódcy starali się zapobiegać samosądom, ale bezskutecznie. Wielu sołdatów zachowywało się jak typowi rewolucjoniści. Świadkowie z Opolszczyzny mówili, że sprawdzali odciski na rękach. Kto ich nie miał – był wrogiem ludu i kierowano go na egzekucję.

Sowieckie obozy śmierci

Wkraczająca na ziemie polskie Armia Czerwona postanowiła wykorzystać zastaną infrastrukturę obozową do represji na miejscowej ludności. Obozy były traktowane jako przejściowe więzienia dla deportacji robotników przymusowych w głąb ZSRS. Cały region poddany został bezwzględnemu wyzyskowi. Fabryki i zakłady przemysłowe demontowano i wysyłano na wschód. Robotnicy byli wywożeni do Zagłębia Donieckiego lub jeszcze dalej – na Syberię lub do Kazachstanu. Głód, choroby i znęcanie się nad więźniami były na porządku dziennym.

Zorganizowane wywózki rozpoczęły się w lutym 1945 r. Mieszkańców weryfikowano pod pretekstem zgłoszenia się do prac porządkowych. Opornych straszono sądem wojskowym. Aresztowanych przewożono do tymczasowych podobozów zlokalizowanych w Mysłowicach, Czeladzi, Blachowni, Kędzierzynie-Koźlu, Bytomiu, Pszczynie, Katowicach czy Chorzowie. Potem kierowano ich do większych obozów. Takim był np. obóz w Łabędach (dziś dzielnica Gliwic), gdzie mogło przebywać nawet 5 tys. osadzonych. Stamtąd rozpoczynały się deportacje. Funkcjonowały dwa typy obozów. Pierwsze pod bezpośrednim zarządem NKWD i drugie pod zarządem lojalnych wobec NKWD funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej.

Dziadek ks. Roberta Chudoby z Gliwic w ten sposób trafił pod Smoleńsk, a następnie do Mińska. Wrócił dopiero po pięciu latach, bał się, że nie będzie miał do kogo, że rodzina uzna go za zmarłego. Więźniowe wspominają nieludzkie warunki pracy w sowieckich kopalniach. Tam też panowały obozowe warunki. Górnicy mieszkali w barakach, a pilnowali ich uzbrojeni strażnicy z psami. Ucieczka groziła śmiercią.

Jak wynika ze zgromadzonych dokumentów, w obozach koncentracyjnych Polacy stanowili aż 70–90 proc. Oprócz Niemców trafiali tam także Czesi i Ukraińcy. Jedną z metod weryfikacji narodowościowej była obecność na niemieckiej liście narodowej (Deutsche Volksliste). Tyle że na Górnym Śląsku wpis ten miał charakter obowiązkowy dla uniknięcia represji. Innymi wielkimi obozami koncentracyjnymi był obóz jeńców wojennych w Łambinowicach na 20 tys. więźniów oraz w Świętochłowicach-Zgodzie, będący faktycznie obozem pracy. Historia tego obozu jest charakterystyczna. Tam bowiem w latach 1942–1944 funkcjonował podobóz KL-Auschwitz. Został ewakuowany w grudniu 1944 r. W końcu stycznia 1945 r. wkroczyła tam Armia Czerwona, która przekazała go pod zarząd UB. Na mocy dekretu PKWN kierowano tam więźniów politycznych, a także Żydów, Austriaków czy Rumunów. Trafiło tam jedynie 58 członków formacji nazistowskich i 80 podejrzanych. Reszta była więźniami politycznymi, np. służącymi w Armii Krajowej czy NSZ. Siedziało tam 5764 więźniów. Zginęła ponad połowa.

Połowiczne wyzwolenie

Zakończenie działań militarnych i kapitulacja Niemiec nie oznaczały automatycznie wolności, co usilnie próbuje wmawiać światu kremlowska administracja, lecz wiązały się ze zniewoleniem przez totalitarny reżim komunistyczny. Szczególnie mocno ludność Górnego Śląska odczuwała to w pierwszych latach po II wojnie światowej.

Ci, którzy trafili do obozu w Świętochłowicach-Zgodzie, wspominali niezwykłą brutalność swoich oprawców, wyrafinowane tortury, a także epidemie chorób zakaźnych, które dziesiątkowały obozową populację. Epidemia czerwonki i tyfusu, a potem wszawicy i robaczycy, przynosiły osadzonym porcję dodatkowego cierpienia.
Ich oprawcy poddawali ich wyrafinowanym torturom, urządzając sobie rozrywkę z zadawania bólu i dehumanizacji skazanych. Jednym z najbardziej brutalnych zarządców sowieckich obozów śmierci na ziemiach polskich był funkcjonariusz żydowskiego pochodzenia – Salomon Morel. Upodobał on sobie bicie więźniów pałkami, pejczami, torturowanie ich natryskiem pod dużym ciśnieniem, poniżanie ludzkich ciał i skakanie po nich w dzień i w nocy.

John Sack pisał tak o Żydach pracujących dla Urzędu Bezpieczeństwa: „Liczba ciał była ogromna, ale Szlomo nie zapominał o tym, że wciąż żyje jeszcze 600 mężczyzn z brunatnego baraku oraz 1800 kolaborantów i 600 kolaborantek. On sam nie tknął ich jeszcze (osobiście zajmował się tylko mieszkańcami z brunatnego baraku), ale strażnicy zaczęli bić wszystkich: jeżeli nie salutowali, jeżeli nie mówili po polsku »tak, proszę pana«, jeśli nie pozbierali swoich włosów w zakładzie fryzjerskim, jeśli nie zlizywali własnej krwi”.

Salomon Morel pochodził z żydowskiej rodziny, pracował w Łodzi jako ekspedient. Rodzinę uratowali polscy Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Po zajęciu Lublina przez Armię Czerwoną rozpoczął karierę strażnika więziennego. W lutym 1945 r. trafia na Górny Śląsk i zostaje komendantem obozu Zgoda w Świętochłowicach. Jest szczególnie brutalny, mimo kar i upomnień ze strony jego przełożonych. W komunistycznej Polsce zdobywa odznaczenia i robi karierę w więziennictwie.

Ocena jego działalności zmienia się dopiero po 1990 r. Jego sprawę bada Główna Komisja Badań Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu. Jest przesłuchiwany w charakterze świadka, a potem uznany winnym m.in. zbrodni ludobójstwa. Ucieka do Izraela. Rząd w Tel Awiwie odmówił jego ekstradycji. Do końca życia pobierał należne świadczenia. Zmarł w 2007 r.

Tomasz Teluk

za:niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.