Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Koniec Syrii jaką znamy

Koniec rządów Baszara al-Assada to nie tylko upadek tyrana, ale początek całkowicie nowej Syrii, przy czym póki co nie wiadomo jakiej. To również totalny wstrząs geopolityczny dla całego regionu, a w pewnym sensie również w wymiarze globalnym. W tym zakresie też roi się od znaków zapytania.

W chwili pisania tego artykułu pogłoski, że Asad nie żyje nie są jeszcze potwierdzone,
ale najprawdopodobniej nie dotarł on do Latakii (w momencie publikacji wiadomo już, że rosyjska agencja TASS poinformowała o uzyskaniu przez niego azylu w Moskwie- przyp. red).
Wszystko też wskazuje na to, że alawici postanowili nie stawiać oporu w nadmorskim pasie z Latakią i Tartus,
gdzie znajdują się rosyjskie bazy.
Czy to oznacza koniec rosyjskiej obecności w Syrii?
Być może, choć w dużym stopniu zależy to od uzgodnień między Rosją a Turcją.
Jeśli takie uzgodnienia miały miejsce to Rosja i tak może nie utrzymać tych baz jeśli inne frakcje,
zwłaszcza Hajat Tahrir Asz-Szam (HTS) je odrzucą.
A o ile zdecydowana większość Syryjczyków ma negatywny stosunek do Rosji to duża ich część wcale nie chce,
by kraj został zdominowany przez Turcję i protureckich dżihadystów z Syryjskiej Armii Narodowej (SNA),
cieszących się (w przeciwieństwie do HTS) bardzo złą opinią. SNA zasłynęła z grabieży, braku dyscypliny i mordów.
A to zwiększa szanse HTS na dominację i to mimo jej dżihadystycznej proweniencji zakorzenionej w Al Kaidzie.
Bez względu na to jak rozstrzygnie się sprawa rosyjskiej obecności wojskowej w Syrii to sytuacja jaka się wytworzyła może być propagandowo wykorzystywana zarówno przez Rosję jak i przeciwko Rosji.
Z jednej strony, jeśli rozwój wypadków odbędzie się według czarnego scenariusza (masakry, chaos, wojna między frakcjami) to Rosja będzie obwiniać o to Zachód jako rzekomego architekta tych wydarzeń.
Z drugiej strony prorosyjskie reżimy autorytarne (w tym w szczególności Iran i siły szyickie w Iraku
(mamione propagandą rosyjskiego ambasadora Kutraszewa)) powinny dostać jasny sygnał, że Rosja jest sojusznikiem niewiarygodnym i stawianie na nią jest błędem.

Na pewno największym przegranym obecnej sytuacji jest Iran i układ jego sojuszników czyli tzw. „oś oporu”.
Iran i szyickie milicje w Iraku zostali pozbawieni sojusznika, gdyż Syria już na pewno nie będzie szyicko-alawicka.
Jeśli Turcja zaatakuje SDF (póki co toczą się walki o Manbidż), a USA wycofa swój parasol ochronny znad głów Kurdów, to Iran może szukać taktycznego sojuszu z SDF, ale w tej chwili jest to scenariusz bardzo wątpliwy
bo Kurdowie wolą układ z USA i być może nawet z Izraelem.
Kurdowie zresztą nigdy nie będą strategicznym sojusznikiem Iranu i w Syrii takiego sojusznika Iran już nie znajdzie, co jest dla tego państwa geopolityczną klęską.

W trudnym położeniu znajduje się też Hezbollah.
Po militarnym osłabieniu w wyniku nalotów Izraela został on odcięty od głównego sojusznika
oraz okazał bezradność wobec likwidacji innego.

Jest to zatem duża szansa dla Libanu na wyjście z politycznego kryzysu (generowanego przez Hezbollah),
a także pozbycie się obciążenia w postaci uchodźców syryjskich (jeśli sytuacja w Syrii rzeczywiście się ustabilizuje,
co znów jest wariantem optymistycznym i niepewnym). Niemniej Hezbollah może tak łatwo nie dać się rozbroić.
Poza tym w czarnym scenariuszu może wciągnąć Liban do wojny z dżihadystycznymi ugrupowaniami syryjskimi.
Zresztą, Liban może się też obawiać, że jeśli pod nowym sunnickim reżimem dojdzie do wzmocnienia Syrii
to w jakiejś perspektywie (na pewno dłuższej niż kilka miesięcy) państwo to wróci do ideologii Wielkiej Syrii
i będzie chciało sobie podporządkować Liban.
Warto pamiętać, że syryjska okupacja Libanu skończyła się raptem niespełna 20 lat temu.
Taka interwencja będzie tym bardziej realna jeśli Hezbollah się nie rozbroi.
Nie wydaje się natomiast by Irak miał powody do obaw. Dżolani nie będzie powtarzał błędu Bagdadiego
i nie zamierza tworzyć jakiegoś transgranicznego tworu.
Irak też nie popełnił błędu i nie interweniował w Syrii i teraz tym bardziej nie ma ku temu powodu,
a granica syryjsko-iracka jest dobrze zabezpieczona.
Oczywiście otwartym pytaniem jest czy te dwa państwa będą w najbliższym czasie utrzymywać stosunki dyplomatyczne.
Trzeba bowiem pamiętać, że Dżolani swą karierę bojową zaczynał właśnie w Iraku w szeregach irackiej Al Kaidy Abu Musaba al-Zarkawiego, którego głównym celem było mordowanie szyitów.
Z całą pewnością wrogie relacje Syrii i Iraku będą na rękę Izraelowi, dla którego obecny rozwój wypadków nie jest do końca korzystny.
Osłabianie Assada przez dżihadystyczną rebelię oraz odcięcie Iranu od Libanu było korzystne,
ale Assad po 7.10 nie był zbyt aktywny w atakowaniu Izraela.

Zmiana słabego przywódcy ze znienawidzonej przez sunnicką większość alawickiej mniejszości na stabilny reżim sunnicki (jeśli taki powstanie – niemniej jest to jedna z opcji) będzie stanowić zagrożenie dla Izraela, zwłaszcza, że Hamas (wywodzący się z Bractwa Muzułmańskiego) ma więcej wspólnego z HTS niż z Iranem.
Dlatego już pojawiły się informacje o intensywnych nalotach Izraela w Syrii, których celem jest zapewne
jak największe osłabienie potencjału militarnego „nowej” Syrii (cokolwiek by to miało oznaczać).
Największym państwowym wygranym jest Turcja. Znaczna część zwycięskich oddziałów jest z nią związana,
ale jednocześnie próba zainstalowania w Damaszku marionetkowego rządu opozycyjnego rezydującego od lat w Stambule zapewne napotka na opory zarówno wewnątrz Syrii (HTS i SDF), jak i w regionie.

Izrael, który ma obecnie fatalne relacje z Turcją, może w takiej sytuacji wspierać SDF.
Również państwa arabskie takie jak ZEA czy Arabia Saudyjska nie będą podchodzić entuzjastycznie do takiego wzmocnienia Turcji w regionie, choć nie mają zbyt wielu opcji by temu przeciwdziałać.
Państwa te nie mają zresztą w ogóle dobrych opcji jeśli chodzi o przyszłość Syrii, gdyż obawiają się też stworzenia państwa islamskiego wg. modelu Al Kaidy czy Bractwa Muzułmańskiego, a demokracja ze względów oczywistych też nie jest wymarzoną dla nich opcją.

Chaos również nie jest dla nich dobrą opcją, gdyż może doprowadzić do odrodzenia się zagrożenia terrorystycznego i ogólnej destabilizacji regionu.
Najlepszy dla nich byłby słaby rząd centralny opierający się na etnokonfesyjnym kompromisie
i przekształcenie Syrii w zdecentralizowaną federację. To jest jedna z możliwych opcji, ale nie jest ona najbardziej prawdopodobna.

Z perspektywy Zachodu sytuacja w Syrii jest wyzwaniem i to czy będzie ona korzystna czy też wręcz przeciwnie
zależy od rozwoju sytuacji. Z całą pewnością najlepszą opcją byłaby rzeczywiście wolna Syria, w której nowe władze wybrane byłyby w wolnych wyborach, i w której prawa mniejszości etnoreligijnych (Arabowie-sunnici stanowią tylko ok 60 – 65 % populacji Syrii) byłyby zagwarantowane. Warto przy tym pamiętać, że nie jest to całkowita abstrakcja w tym kraju, gdyż w latach 1945-1970 było w Syrii kilka okresów, w których odbywały się wielopartyjne wybory. Nie wydaje się jednak by wybory były celem HTS czy tureckich proxy z SNA. Dobrą opcją byłby również deal etnoreligijny, który gwarantowałby strefy kontroli i prawa mniejszości, ale to również jest dość wątpliwe. Nie można natomiast wykluczyć czarnych scenariuszy dla Europy, które związane będą z zwiększonym zagrożeniem terrorystycznym i nową falą migracji. Oczywiście, jeśli chodzi o tę drugą kwestię to możliwe są również powroty Syryjczyków do kraju jeśli sytuacja okaże się stabilna.W szczególności chodzi o Syryjczyków mieszkających w Libanie, Turcji (choć pewna ich część zapuściła już tam korzenie) i Jordanii, natomiast z Europy nie należy spodziewać się masowych powrotów.
Możliwa jest też opcja, że część uchodźców (sunnici) wróci, a pojawią się inni uchodźcy: alawici, chrześcijanie i być może Kurdowie.
Głównymi siłami wewnątrz Syrii są obecnie HTS, SNA i SDF. HTS jest grupą najsilniejszą i najbardziej zdyscyplinowaną, co powoduje, że rośnie zaufanie do niej ze strony Syryjczyków.
Niemniej, nie ma pewności czy deklaracje Dżulaniego dotyczące tego, że w nowej Syrii będzie miejsce
dla wszystkich grup etnokonfesyjnych są tylko na pokaz.
Zresztą zgodnie z prawem szariatu mniejszości niemuzułmańskie są obowiązane płacić dżizję i Nusra (poprzednie wcielenie HTS) nakładała ją już dekadę temu na podbitych przez siebie terenach.
Nie było to takie położenie jakie nie-sunnici mieli w „kalifacie” ISIS, ale było to również prześladowanie.
Brak zaufania wobec Dżulaniego wykazują też państwa regionu.
Wątpliwe jest przy tym, by ogłosił on islamski emirat Syrii na wzór talibów (choć reprezentuje ten sam nurt ideologiczny).
Póki co Dżulani działa bardzo rozsądnie.
Zamiast dokonywać samosądów na członkach rządu Assada postanowił przejąć nad nim kontrolę.
Jego ludzie przejęli premiera Mohammada Gazi al-Jalali, który został utrzymany jako „tymczasowy premier” z nadania Dżulaniego.
Jalali to sunnita i postać w obalonym reżimie drugorzędna, ale daje dwie korzyści Dżulaniemu.
Po pierwsze kontynuacja pracy rządu jest konieczna. by nie było chaosu (choćby działanie infrastruktury),
po drugie późniejsze przejęcie władzy z rąk Jalaliego (co jest pewne, tylko nie wiadomo w jakim trybie prawnym)
da Dżulaniemu legitymizację i ułatwi międzynarodowe uznanie.
Oczywiście konsolidacja władzy przez Dżulaniego to tylko jeden z możliwych scenariuszy,
gdyż okiełznanie innych frakcji, zwłaszcza SNA, będzie dla niego wyzwaniem.
Nie można wykluczyć, że HTS będzie chciało się dogadać z Kurdami i związanymi z nimi Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF), które kontrolują znaczną część Syrii z takimi miastami jak Hasaka, Kamiszlo, Rakka i Deir az-Zaur.
Trwają już jednak starcia między SDF a SNA w Manbidż, znajdującym się na zachód od Eufratu.
Otwartym pozostaje pytanie czy jest jakiś układ między USA a Turcją, który zablokuje dalszą ekspansję Turcji na tereny kontrolowane przez SDF czy też Turcja będzie chciała całkowicie zniszczyć i wyeliminować tę formację z gry
(i ewentualnych układów dotyczących przyszłości Syrii).
Jeśli to drugie to kolejnym pytaniem jest to jakich sojuszników może SDF znaleźć by do tego nie doszło.
W grę wchodzi Izrael i państwa arabskie z jednej strony lub Iran i szyickie milicje z Iraku z drugiej.
Niestety nie są również wykluczone czarne scenariusze, w szczególności wojna domowa między różnymi ugrupowaniami,wprowadzenie reżimu islamistycznego na wzór talibów lub odrodzenie się ISIS,
a także masakry odwetowe i prześladowanie mniejszości niemuzułmańskich.

Witold Repetowicz

za:defence24.pl


***

Dlaczego reżim Assada upadł?

Właśnie wyjaśnił się los prezydenta Syrii Baszara al-Assada, który odnalazł się w Moskwie.
Tak zresztą przewidywano, ponieważ już wcześniej wylądowała tam jego rodzina.
W Damaszku rządzą już rebelianci, którzy opanowali siedzibę telewizji, wypuścili więźniów z największego poddamasceńskiego więzienia
w Sajdnaja, a wreszcie obrabowali pałac prezydencki.

Początkowo (w sobotę 7.12) były to nieregularne grupy rebeliantów z południa, z muhafazy Daraa,
w niedzielę dotarł do stolicy Muhammad al-Dżulani, zwycięski przywódca HTS przybywający z północy.
Próbuje on obecnie zaprowadzić w stolicy ład i ukrócić rabunki, m.in. wprowadzając godzinę policyjną.
Regularna armia (SAA) nie stawiała w stolicy oporu i poszła w zupełną rozsypkę.

Dlaczego Assad upadł - przyczyny wewnętrzne

Taki przebieg sytuacji może budzić na pierwszy rzut oka zdumienie.
Dlaczego przez tak wiele lat wojny domowej Assad był w stanie bronić się, a nawet w praktyce wygrać tę wojnę,
by na koniec w 12 dni stracić wszystko?
Mamy tu do czynienia ze splotem kilku czynników.
Po pierwsze jest to wewnętrzny rozkład państwa, a przede wszystkim społeczeństwa syryjskiego.
Gdy wybuchła wojna domowa w 2011 r. była ona początkowo spontanicznym zrywem przeciwko autorytarnym i skorumpowanym rządom Assada.
W tle stały ogarniające wiele państw Bliskiego Wschodu wydarzenia Arabskiej Wiosny.
Szybko jednak walka ta przekształciła się w sekciarską wojnę domową salafickich organizacji z jednej strony,
ze wszystkimi nie-sunnickimi mniejszościami syryjskimi z drugiej.
Assad zręcznie wykorzystał obawy mniejszości (łącznie ok. 40%) i przedstawiał przeciwników jako dżihadystycznych terrorystów.
Ponadto obudził patriotyzm syryjski ukazując wewnętrznych wrogów jako idących na pasku zewnętrznych przeciwników (USA, Izraela, Turcji).
Wreszcie struktury państwa nie uległy zupełnemu rozkładowi i przynajmniej częściowo działały.
Była to jedna z przyczyn zwycięstwa Assada, który opanował – jak się wydawało ostatecznie – większość Syrii,
z jej zachodnimi, najgęściej zaludnionymi rejonami na czele.

Jednak po roku 2020, gdy w praktyce zamarły większe działania zbrojne, nic w Syrii się nie zmieniło.
Assad nie zdobył się na przeprowadzenie jakichkolwiek zmian politycznych, a raczej tylko utwardzał kurs.
Korupcja rosła, a gospodarka spadała w otchłań bez dna.
Zatem mimo quasi-pokoju na terenie większości Syrii pod rządami Assada, sytuacja wcale nie ulegała istotnej poprawie.
To spowodowało apatię większości mieszkańców i całkowity rozkład morale armii,
która wcześniej, mimo ogromnej fali dezercji i zatrważających strat, potrafiła jednak utrzymać choćby minimalną sprawność i spójność,
a wsparta przez Iran i Rosję pokonać przeciwników.
Teraz SAA po prostu się rozpierzchła.
Nie zmieniły tego obrazu próby obrony Hamy przez elitarną 4. Dywizję Pancerną pod dowództwem brata prezydenta Mahira al-Assada.
Społeczeństwo, a zatem także poborowi, z których składa się armia, chcą po prostu zmiany, jaka by ona nie była.
Być może wychodzą z błędnego założenia, że gorzej już być nie może.
W każdym razie dotychczasowi zwolennicy rządów Assada już za niego umierać nie chcą.
Do tego dochodzi morze przelanej krwi i nienawiść dotychczasowych ofiar Assada.
Stąd tak łatwe zdobycie Hamy przez rebeliantów i całkiem radosne witanie ich na ulicach przez mieszkańców.
W końcu Hama to miejsce największego i najbardziej krwawo stłumionego buntu Bractwa Muzułmańskiego przeciwko Hafezowi Assadowi w 1982.
Także po 2011 r. w Hamie toczyły się ciężkie walki.
Dlatego armia rządowa, nawet stawiająca opór rebeliantom, mając za plecami wrogo,
a w najlepszym wypadku biernie nastawioną ludność, uległa.
W przypadku Damaszku, w ogóle nie doszło do obrony miasta, mimo pierwotnych zapowiedzi.
Trzeba pamiętać, że wiele dzielnic, na czele z Ghutą i Doumą, przez długi czas opierało się
podczas wcześniejszych etapów wojny domowej siłom Assada.
Ich mieszkańcy z radością powitali wkraczających rebeliantów.
Nie jest jasną sytuacja w dzielnicach zamieszkałych przez mniejszości (szyickie, chrześcijańskie),
ale z pewnością nie odwróci to w żaden sposób biegu wydarzeń.

Upadek Assada - przyczyny zewnętrzne

Drugą przyczyną upadku Assada jest brak pomocy zewnętrznej.
Dotychczas płynęła ona z dwóch podstawowych kierunków: z Iranu i Rosji.
Pomoc z Iranu mogła być bezpośrednia w postaci dostaw broni i irańskich instruktorów/ochotników (jednak zawsze w ograniczonej liczbie) oraz pośrednia, w postaci szyickich milicji z Iraku i libańskiego Hezbollahu.
Teraz jednak Iran miał problem z przesyłaniem broni, ponieważ w praktyce nie miał jej komu przekazać.
Wobec katastrofalnego rozpadu SAA, najpierw należałoby wysłać do Syrii znaczące siły własne.
Najwyraźniej Iran został zaskoczony szybkością natarcia rebeliantów i nie był w stanie na czas przesłać większego kontyngentu „ochotników”. Trzeba jednak przyznać, że tam, gdzie rebelianci ścierali się z nielicznymi Irańczykami,
ci ostatni stawiali zacięty opór.
Do tego należy dodać wewnętrzną dyskusję w Iranie, gdzie – należy pamiętać – niedawno wygrał wybory prezydenckie umiarkowany Pezeszkian, usiłujący odbudować więzy z Zachodem poprzez swego zastępcę Zarifa,
autora porozumienia JCPOA w roku 2015.
Sam Iran nie był więc w stanie zdecydować się na dużą interwencję.
Pomijam tu trudności transportowe, możliwość bombardowania ewentualnych szlaków komunikacyjnych przez Izrael, czy też USA, a obecnie blokowanie drogi przez al-Bukamal przez Kurdów.
W takiej sytuacji władze Iranu miały podjąć – według niepotwierdzonych doniesień
– poufne rozmowy z przywódcą rebeliantów al-Dżulanim, w których ustalono, że sunnici nie będą niszczyć szyickich miejsc kultu i pozostawią w spokoju mniejszość szyicką.
Iran z kolei ewakuował swoich doradców z Damaszku, a przede wszystkim nie wsparł upadającego reżimu Assada.
Tym bardziej na jego wsparcie nie zdecydował się Irak, skąd wprawdzie ruszyły niewielkie posiłki szyickich milicji w ostatnich dniach, jednak miały one zostać ostrzelane już po syryjskiej stronie granicy przez amerykańskie samoloty szturmowe A-10.
Przede wszystkim jednak scena polityczna w Iraku jest jeszcze bardziej podzielona.
Na przykład popularny i prowadzący dość niezależną od władz w Teheranie politykę szyicki przywódca Sadr
sprzeciwiał się wysyłaniu sił do Syrii.
Wreszcie kolejny sprzymierzeniec Assada, czyli libański Hezbollah jest na tyle osłabiony ostatnią rundą walk z Izraelem, że nie przesłał żadnych posiłków do Syrii.

Drugim potencjalnym źródłem pomocy była Rosja.
Ta jednak – wobec wojny na Ukrainie – bardzo znacząco osłabiła swój kontyngent w Syrii.
Dowódcy rosyjscy zdawali sobie sprawę z grożącej katastrofy i nie wysyłali w bój swoich żołnierzy.
Dotychczas potwierdzono śmierć zaledwie jednego rosyjskiego żołnierza, zresztą dawnego najemnika Wagnera.
Rosjanie pospiesznie wycofali się z Aleppo i podobna sytuacja miała miejsce na granicy z Turcją, wobec spodziewanego poszerzenia strefy tureckiej.
Kluczowa pozostaje baza lotnicza w Hmejmim i morska w Tartus.
Z tej ostatniej Rosjanie profilaktycznie wyprowadzili swoje jednostki w morze, uprzedzając przybycie rebeliantów.
Podobnie ewakuowano resztki sił powietrznych z Hmejmim, co potwierdzają zdjęcia satelitarne.
Zatem Rosjanie nie tylko nie posłali Assadowi żadnych dodatkowych posiłków (działała tylko okrojona grupa sił powietrznych w Syrii), ale wprost wycofali się ze strefy konfliktu.
Co zatem dalej stanie się z Syrią, kim są zwycięzcy i czy opanowali już całą Syrię?

Najważniejszą zwycięską frakcją islamistyczną jest Hajjat Tahrir asz-Szam, czyli Organizacja Wyzwolenia Lewantu.
Należy jednak pamiętać, że w rzeczywistości jest to przepoczwarzona syryjska Al-Qaida, pod przywództwem Mohammeda al-Dżulaniego, czyli dawnego emira Dżabhat an-Nusry (Frontu Obrony).
Mimo, że mamy do czynienia z ewidentnie dżihadystyczną organizacją, jest ona wspierana przez Turcję,
a teren przez nią opanowany w muhafazie Idlib na północy Syrii, skąd wyszła zwycięska ofensywa ostał się przed atakami armii syryjskiej w latach 2018-2020 dzięki ustanowieniu tureckich posterunków.
W praktyce strzegły one ostatniej enklawy HTS w Syrii, ponieważ Turcja od początku konfliktu w 2011 r. stawiała na obalenia Assada.
Jednak HTS nie była w pełni podporządkowana Turcji, w odróżnieniu od będącej na tureckim żołdzie Syryjskiej Armii Narodowej (SNA).

Organizacja ta złożona jest z najprzeróżniejszych organizacji rebelianckich, najczęściej pokonanych przez Assada,
a następnie w ramach tzw. rekoncyliacji wywiezionych w słynnych białych autobusach na tereny Idlib i do Turcji.
W zdecydowanej większości są to także organizacje o charakterze islamistycznym (np. Dżabhat asz-Szamijah/Front Lewantu, Dżajsz al-Islam/Armia Islamska, Alawijat Suqur asz-Szam/Brygada Sokołów Lewantu, itd.),
a nie brakuje i dawnych bojowników Państwa Islamskiego, choć znaleźć wśród nich można także turkmeńską Brygadę Sułtana Murada, o wyraźnie neo-osmańskim programie.
To spośród tych bojowników Turcja rekrutowała chętnych do walki w Libii po stronie islamistycznego Rządu Jedności Narodowej oraz w Górskim Karabachu po stronie Azerbejdżanu.
Przede wszystkim jednak to właśnie SNA zajmowało tereny północnej Syrii w ramach kolejnych tureckich operacji anty-kurdyjskich.
SNA będąca w praktyce zbieraniną różnych oddziałów przedstawia mniejszą wartość bojową niż HTS,
jest jednak od niej liczniejsza, a przede wszystkim korzysta z bezpośredniego wsparcia tureckiego.
Podczas obecnych walk donoszono np. o tureckich Bayraktarach prowadzących zwiad nad terenami zajętymi przez armię rządową.
SNA jest o tyle wygodniejszym narzędziem w rękach Turcji, że jest od niej całkowicie zależna finansowo
i w kwestii uzbrojenia. HTS wykazuje się nieco większą niezależnością, jednak można być pewnym, że jest głęboko zinfiltrowane przez turecki MIT (wywiad wojskowy).
Nie ulega wątpliwości, że cała obecna operacja została zaaprobowana i w dużej mierze przygotowana przez Turcję,
mimo jej oficjalnego dementi.

Przejęcie przez takie organizacje serca Syrii, czyli pasa od Aleppo do Damaszku
oraz całego pogranicza syryjsko-tureckiego oznacza w praktyce ustanowienie tam islamskiego emiratu, lub innego islamistycznego rządu (w rodzaju Bractwa Muzułmańskiego) pod kuratelą Turcji.
W ten sposób ziszczą się sny prezydenta Erdoğana o przynajmniej częściowej odbudowie osmańskiego imperium.

Początkowo nie było jasne, co stanie się z nadmorską częścią Syrii, ponieważ mieszkający tam alawici
byli zawsze zapleczem rządów Assada.
Z tej racji spodziewano się, że raczej będą się bronić, wiedząc jaki los może ich czekać po przejęciu władzy
przez ugrupowania salafickie (ich standardowym hasłem w czasie wojny było „alawici do grobu, chrześcijanie do Libanu”).
Alawici mieli zresztą możliwości obrony, ponieważ wybrzeże od reszty Syrii oddzielają Góry Alawickie (Dżabal an-Nusajrija), które ułatwiałyby defensywę.
Okazało się jednak, że także w mateczniku Assada nie cieszył się on aż tak dużym poparciem jak się spodziewano
i także tam pomniki Assadów zostały obalone, a wkraczające wczoraj siły HTS nie napotkały oporu.
Nie jest jednak jasne, jak ułożą się stosunki pomiędzy rządzącymi salafitami, a mniejszościami (alawitami, chrześcijanami, szyitami-imamici).
Na razie trwają rozmowy przywódców religijnych, być może wyłoni się z nich nowy sposób zarządzania Syrią
z jakąś formą podziału konfesyjno-etnicznego. Wszystko jednak będzie zależało od dobrej woli zwycięskiego HTS.

Kurdowie i inni

Z kolei na wschodzie za Eufratem dominującą pozycję utrzymają zapewne Kurdowie (SDF).
Ich dotychczasowa współpraca z Assadem i Rosjanami, wymuszona częściowym wycofaniem się Amerykanów
podczas pierwszej kadencji prezydenta Trumpa, w obecnej sytuacji jest bezcelowa.
Obecnie SDF zajmuje najważniejsze miasto na wschodzie Syrii, czyli Deir ez-Zor oraz kluczowe przejście graniczne z Irakiem w al-Bukamal.
W takiej sytuacji Amerykanie, mimo wcześniejszych zapowiedzi prezydenta-elekta, zapewne nie wycofają się z Syrii.
Współpraca z SDF daje im z jednej strony kontrolę nad ewentualnym wtargnięciem do Syrii irackich milicji szyickich od wschodu, zaś od zachodu pozwala utrzymać roponośne tereny nad Eufratem poza zasięgiem islamistycznych rebeliantów.
Na dodatek kontrolują w ten sposób największe złoża ropy w Syrii.
Tak kluczowej pozycji USA z pewnością pochopnie nie oddadzą.
Natomiast z pewnością Amerykanie nie będą wspierać Kurdów w ich walce z Turcją i jej proxy, jakim są NSA.
Trwają już walki wokół Manbidż (ostatniej kurdyjskiej enklawy na zachód od Eufratu) i należy się spodziewać poszerzenia pasa pod kontrolą Turcji wzdłuż granicy, włącznie z miastem Kobane, wsławionym heroiczną obroną Kurdów przed Państwem Islamskim w 2014-15 r.

Od południa, przy granicy z Jordanią obecnie są trzy różne siły anty-asadowskie.
Pierwsza z nich to rebelianci utrzymujący pustynny rejon na styku Jordanii, Iraku i Syrii wokół przejścia granicznego at-Tanf dzięki wsparciu amerykańskiemu.
Siły rebeliantów są tutaj jednak niewielkie.
Udało się im zająć Palmyrę, co pozwala kontrolować centralną część Syrii, i dotrzeć do upadającego Damaszku.
Jednak z pewnością to nie oni będą rządzić nową Syrią.
Zdecydowanie większą siłę reprezentuje spontanicznie odradzający się ruch rebeliantów w Daraa.
To właśnie ci rebelianci wjechali od południa do Damaszku ścigając się o plamę pierwszeństwa z HTS nadchodzącym z północy.
Siły rebeliantów na południu nie mają aż tak wyraźnego zabarwienia dżihadystycznego i są pozbawione centralnego dowództwa, co zdaje się zapowiadać ich mniejszą rolę w przyszłości.
Wreszcie trzecią siłą na południu są Druzowie, skupieni głównie w muhafazie Suwajda.
Ci raczej zadowolą się zajęciem swych rodzinnych terenów i uzyskaniem autonomii w ramach nowej Syrii.

Co zrobi Izrael?

Na południu jest jednak jeszcze jedna istotna sił: Izrael.
Skoncentrował on przy granicy z Syrią znaczne siły mobilizowane w alarmowym trybie.
Mimo oficjalnych zapowiedzi o braku zainteresowania wewnętrznym konfliktem syryjskim, aktywny udział Izraela jest oczywisty.
Izrael od dawna regularnie bombardował siły syryjskie, oficjalnie zwalczając wsparcie dla Hezbollahu,
a w trakcie wcześniejszych etapów wojny domowej potajemnie dostarczał rebeliantom broń i leczył ich rannych w swoich szpitalach.
Upadek Assada jest z pewnością Izraelowi na rękę, ponieważ pozbawia Iran poważnego sojusznika
i pozostawia libański Hezbollah bez lądowej drogi wsparcia.
Na razie siły Izraelskie wykorzystują bezwład państwa syryjskiego i zajęły wąski pas na wschód od Wzgórz Golan,
uzasadniając to budową „strefy bezpieczeństwa”.
Jednocześnie doszło do intensywnych nalotów (ok. 100 ataków) na syryjskie bazy lotnicze i stanowiska obrony przeciwlotniczej.
W ten sposób Izrael zapewnia sobie na przyszłość pełną bezkarność przy ewentualnych atakach na cele w Syrii.
Pojawiają się sugestie, że celem Izraela może być zbudowanie lądowego pomostu wzdłuż granicy syryjsko-jordańskiej aż do terenów kurdyjskich, bowiem Kurdowie jako jedyni na Bliskim Wschodzie postrzegani są jako sojusznicy Izraela.
Byłoby to o tyle łatwiejsze, że część z tych terenów zamieszkała jest przez Druzów,
którzy mieszkają także na północy Izraela w Galilei.
Należy jednak takie przecieki medialne traktować z dużą dozą ostrożności.

Kiedy zapanuje w Syrii spokój?

Na razie wszystko wskazuje na długotrwały okres chaosu i walk wewnętrznych pomiędzy poszczególnymi zwycięskimi frakcjami z udziałem zewnętrznych graczy.
Z pewnością dojdzie do dalszych walk NSA z Kurdami, a być może także z regularnymi oddziałami armii tureckiej.
Nie jest jasne, kto i w jakiej formie będzie rządził Damaszkiem i tutaj także należy się liczyć z możliwością wybuchu walk, choć na razie wydaje się, że to HTS ma pozycję dominującą. Z podmiotów zewnętrznych z rozgrywki na razie wypadła Rosja i Iran, pozostała jednak Turcja, USA i Izrael, wzmacniający swoje wpływy.

Na koniec należy wspomnieć o największej ofierze wojny w Syrii – chrześcijanach syryjskich.
Przed 2011 r. stanowili oni około 10% mieszkańców. W początkach wojny domowej część z nich brała udział w demonstracjach anty-asadowskich.
Jednak wraz z radykalizowaniem się rebeliantów i przechodzeniem przez nich na twarde, dżihadystyczne pozycje,
chrześcijanie stawali w sytuacji bez wyjścia: Assad mógł być skorumpowany i bezwzględny, ale nie prześladował ze względu na wyznanie.
Dlatego zdecydowana większość chrześcijan popierała Assada podczas wojny domowej.
Na przykład w Aleppo, chrześcijańskie dzielnice w zachodniej części miasta formowały własne oddziały walczące z rebeliantami.
Teraz całe Aleppo jest w rękach rebeliantów, podobnie jak cała zachodnia Syria.
Chrześcijanie nigdzie nie stanowią większości, nie mieszkają w dużych, zwartych skupiskach.
Mają swoje dzielnice w miastach, swoje wioski, jednak nie mają swojej części Syrii, jak alawici na zachodzie, Kurdowie na północy czy Druzowie na południu.
Ich los spoczywa wyłącznie w rękach zwycięskich rebeliantów i z pewnością maluje się w czarnych barwach.
Jeśli nie dojdzie do szybkiego uspokojenia sytuacji może okazać się, że jedynym ratunkiem dla tych chrześcijan,
którzy jeszcze pozostali w Syrii będzie ucieczka i tułaczka za granicą.
Pierwszym ich celem będzie oczywiście Liban, a następnie Europa (zdecydowanie nie Turcja).
Być może więc będziemy musieli przyjąć prawdziwych uchodźców z Syrii.

 Dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL Instytut Historii Katolicki Uniwersytet Lubelski

za:defence24.pl


***

Nowa Syria – oby nie nowa dyktatura

Patrząc na triumfującego w Syrii Abu Muhammada al-Dżaulaniego, obalającego półwieczną dyktaturę rodziny al-Asadów, staram się nie widzieć… Fidela Castro, obalającego na Kubie półwieczną dyktaturę Fulgencio Batisty w 1959 roku. Chcę wierzyć, że to wyłącznie złudzenie optyczne.

Zanim posypią się na mnie gromy za niewybaczalną ignorancję i mieszanie zupełnie odległych od siebie kontekstów, spieszę z wyjaśnieniem: oczywiście, że to zupełnie inna historia, czas i okoliczności.
Pod każdym względem, również symbolicznym: na Kubie Castro stworzył system zapewniający wpływy Moskwy pod samym nosem USA, podczas gdy w Syrii al-Dżaulani przegonił dyktatora, który zapewniał wpływy Moskwy na Bliskim Wschodzie (i sam zależał od rosyjskiego wsparcia). Nawiasem mówiąc, Fidel związał się z ZSRR dopiero wtedy, gdy CIA próbowała przeprowadzić zamach na nowego dyktatora Kuby.
No właśnie: nowego dyktatora – który wjeżdżając triumfalnie do Hawany w 1959 roku wcale nie zapowiadał się na tyrana, lecz był traktowany jak wyzwoliciel ludu od brutalnej dyktatury Batisty.

I to jest główny powód, dla którego pozwalam sobie dokonać tego porównania.
Nie chodzi bowiem tylko o podobieństwo fizyczne obu liderów – choć z charakterystyczną brodą i w zielonym uniformie lider zwycięskich syryjskich bojówek do złudzenia przypomina młodego Castro, gdy ten ze swoimi bojówkami wkraczał do Hawany i przemawiał do wiwatujących tłumów.

Chodzi przede wszystkim o nadzieje, jakie są pokładane w nowym syryjskim liderze i o metody walki,
jakie są mu bliskie, a co za tym idzie – prawdopodobne metody utrzymania zdobytej władzy i próby stworzenia nowego systemu w zrujnowanej społecznie Syrii.
Choć pewne gesty mogą budzić nadzieję, że tym razem nie będzie to zwycięstwo budowane na zemście
(ludzie z rządu Asada, w tym premier, przynajmniej na razie, nie są poddawani publicznej egzekucji,
a wyprowadzani w cywilizowany sposób z rządowych budynków), to jednak trudno do końca zaufać człowiekowi,
który nie tylko przeszedł najbardziej radykalne szkoły terroryzmu islamskiego, ale był ich aktywnym twórcą i zasłużenie stał się jednym z najbardziej poszukiwanych terrorystów na świecie.

Czy przejęcie władzy sprawi, że nowy lider odrzuci dotychczasowe metody i stanie się demokratycznym przywódcą,
zapewniającym poszanowanie praw wszystkich grup społecznych i religijnych?
Wartym uwagi jest fakt, że już teraz zrezygnował on z używania swojego bojowego imienia i przydomku - Abu Muhammad al-Dżaulani – a wrócił do prawdziwego nazwiska: Ahmed al-Szaraa.
Może to tylko PR-owa zagrywka, a może faktycznie zapowiedź próby podjęcia się czegoś, co na tę chwilę wydaje się niewykonalne: sklejenia rozbitego i wykrwawionego społeczeństwa.

O tym, że obalenie Asada mocno osłabia pozycję Rosji na Bliskim Wschodzie, nie trzeba chyba w tym miejscu przekonywać.
O tym, że szansa na pokój w Syrii może sprawić, że miliony syryjskich uchodźców zaczną wracać do kraju,
będziemy jeszcze pisać nie raz.
Cały świat będzie się przyglądał temu, czy w Syrii uda się to, co nie udało się w większości krajów arabskich,
gdzie rewolucje obalające dyktatorów wyniosły do władzy jeszcze bardziej opresyjne siły;
czy w Syrii uda się faktycznie stworzyć system, który zapewni względne bezpieczeństwo wszystkich grup społecznych.
Dotąd na systemie Asada zyskiwały mniejszości – zwłaszcza alawici – dyskryminujące sunnicką większość.
Czy teraz zwycięska sunnicka większość zdobędzie się na to, by nie budować przyszłości Syrii na zemście za długie dekady niesprawiedliwości?

Czy przejęcie władzy sprawi, że nowy lider odrzuci dotychczasowe metody i stanie się demokratycznym przywódcą,
zapewniającym poszanowanie praw wszystkich grup społecznych i religijnych?
Wartym uwagi jest fakt, że już teraz zrezygnował on z używania swojego bojowego imienia i przydomku - Abu Muhammad al-Dżaulani – a wrócił do prawdziwego nazwiska: Ahmed al-Szaraa.
Może to tylko PR-owa zagrywka, a może faktycznie zapowiedź próby podjęcia się czegoś, co na tę chwilę wydaje się niewykonalne: sklejenia rozbitego i wykrwawionego społeczeństwa.

O tym, że obalenie Asada mocno osłabia pozycję Rosji na Bliskim Wschodzie, nie trzeba chyba w tym miejscu przekonywać.
O tym, że szansa na pokój w Syrii może sprawić, że miliony syryjskich uchodźców zaczną wracać do kraju,
będziemy jeszcze pisać nie raz.
Cały świat będzie się przyglądał temu, czy w Syrii uda się to, co nie udało się w większości krajów arabskich,
gdzie rewolucje obalające dyktatorów wyniosły do władzy jeszcze bardziej opresyjne siły;
czy w Syrii uda się faktycznie stworzyć system, który zapewni względne bezpieczeństwo wszystkich grup społecznych.
Dotąd na systemie Asada zyskiwały mniejszości – zwłaszcza alawici – dyskryminujące sunnicką większość.
Czy teraz zwycięska sunnicka większość zdobędzie się na to, by nie budować przyszłości Syrii na zemście za długie dekady niesprawiedliwości?

Jacek Dziedzina

za:www.gosc.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.