Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Strzępy wspomnień świadka historii - ciąg dalszy. Władysław Korowajczyk - Operetka przyjechała

Wujaszek Władek Kuczyński wpadł do mieszkania tarzając się ze śmiechu. Wreszcie wydusił z siebie "operetka przyjechała do Wilna ". Wujek przypadkowo znalazł się na jednej z wileńskich ulic. Zobaczył scenę świadczącą, że coś się szykuje. Grupka facetów, rozmawiając z sobą w jakimś obcym języku, ustawiła drewniane taborety i  drabinę  , prężąc się stanęła na tej "trybunie ". Raptem popłoch .

Mężczyźni chwycili swoje stołki i biegiem pognali na inną ulicę. Tam ustawili swoją "trybunę” i w napięciu  oczekiwali ... nie długu czekali, u wylotu ulicy ukazały się kolumny wojsk, a nie byli to Rosjanie. To wkraczała do Wilna armia litewska, nasi nowi okupanci.

Jak wspomniałem w poprzednim odcinku, doszło do umowy litewsko - sowieckiej.  10 października 1939 taka umowa została podpisana między premierem Litwy Smetaną, a Rządem sowieckim. Rosjanie odstępowali Litwinom Wilno wraz 7.000 km. kwadratowymi terenów przyległych  należących do Polskiego Państwa . W zamian zażądali, aby Republika Litewska udostępniła im miejsce na dwie wojskowe bazy, jedna z nich miała być zainstalowana na podwileńskim lotnisku Porubanek. Kowno z ochotą przystało na taką propozycję. 27 października 1939 wojsko litewskie wkroczyło do Wilna i tę demonstrację siły obserwował mój wujaszek.

Na czele toczył się czołg. Jak głosiła plotka był wypożyczony z Łotwy. Za nim kroczyły kolumny mundurowe liczące 5 tysięcy.

Na czele litewskich formacji bojowych kroczyły oddziały policyjne. Zwartym szeregiem szły kolumny potężnych chłopów. Pewnie z całej Litwy wybrano najwyższych mężczyzn. Granatowe mundury z czerwonymi lampasami, z niezliczoną ilością złotych guzików i złotymi szamerunkami, wyłogami, pętlami oplatującymi cały mundur, razem z rękawami. Naramienniki kapały złotymi frędzlami. Głowy pokrywały wysokie czapy, zakończone złotą wysoką kitą. Maszerowali w lakierowanych butach na wysokich obcasach, wysokich sięgających wyżej kolan.  Dłonie w białych rękawiczkach dzierżyły wielkie gumowe pałki.

Za policją szły szeregi żołnierzy. Jacyś drobni, niepozorni, w śmiesznych czapeczkach przypominających dżokejki z  herbem litewskim Pogonią. Przemaszerowali ulicą Mickiewicza przed prężącymi się na swoich taboretach dostojnikami, wśród których nie brakowało mundurowych.

W dwa czy trzy dni po formacjach wojskowych pojawiać się zaczęli w Wilnie cywile. W pierwszym rzucie przybyło ich siedem tysięcy, później dotarło jeszcze wielu Żmudzinów. Wyróżniali się  butami  z cholewami, płaszczami w jodełkę , na głowach wiejskie kaszkiety. Robili wrażenie jak gdyby tylko co zsiedli z furmanki  i ubrani w te swoje jodełkowe płaszcze mieli rządzić w Wilnie.

Wielce się dziwili, że w tym litewskim mieście, nikt nie rozumie ich mowy. Z  kto miał ją rozumieć, tylko tych 1.400 Litwinów mieszkających przed wojną?

15.grudnia 1939 zamknięto Uniwersytet Stefana Batorego. Zwolniono wszystkich dyrektorów szkół, a na ich miejsce wprowadzono Litwinów, często bez średniego wykształcenia.  W szkołach zaczął  obowiązywać język litewski jako wykładowy,  a język polskim stał się językiem obcy.

Polska młodzież zbuntowała się i w pierwszych dniach grudnia zorganizowała strajk. Niestety został po paru dniach brutalnie zdławiony. To był początek uczniowskich grup tajnego nauczania, w których od wiosny zaangażowała się również mama. Młodzież spotykała się w prywatnych mieszkaniach i uczyła się polskiego, naszej historii i geografii, a nauczycielami byli zwykle ich szkolni wychowawcy. Nie uczyłem się z nimi, bo do siedmiu lat jeszcze mi trochę brakowało, ale starsi koledzy opowiadali na podwórku o swoich tajnych lekcjach.

 Nie wiem jak to było w innych instytucjach, ale mama, jako nauczycielka, była zmuszona do nauki języka nowych okupantów.  Obrazkowy elementarz z kolorowymi rycinami, a pod nimi litewskie nazwy. Moja rodzicielka długo nie męczyła się z tą książeczką obrazkową. Prywatną Szkołę Powszechną "Promień „ Litwini zamknęli i podręcznik poszedł na podpałkę.

Kto nie znał języka litewskiego, ten nie miał szans na dostanie jakiejkolwiek pracy. Nawet wymagano tego od dorożkarzy.

Śmiech śmiechem z tej operetki, ale rzeczywistość wcale nie okazała się taka operetkowa.

Załatwienie sprawy urzędowej wymagało znajomości języka litewskiego. Kiedy ktoś, a praktycznie wszyscy Polacy, zaczęli rozmowę po polsku, to spotykali się z jedną odpowiedzią "ne suprantu ", co oznaczało "nie rozumiem ", choć prawda wyglądała zupełnie inaczej. Prawie każdy Litwin doskonale znał język polski, a w najgorszym przypadku rozumiał wszystko. Przekonało się o tym wielu Polaków, kiedy wyrazili swoje zdanie w sposób dobitny, spotykali się z reakcją nie do pozazdroszczenia.

"Kałakutasy ", co po litewsku znaczyło indory, bo tak nazwano owych operetkowych policjantów, gdzie się tylko dało, pokazywali swoją władzę i przy nawet drobnej scysji z pojedyńczym Polakiem, w ruch szły potężne gumowe pały. Kiedy jednak dochodziło do sytuacji, w której był jeden policjant i kilku Polaków. Litwin nie słyszał najgorszych uwag pod swoim adresem.

Bandy młodych Litwinów tzw. Szaulisów wpadały do kościołów i wrzaskami i pieśniami przeszkadzali w odprawianej Mszy.

Zdarzały się przypadki, kiedy fizycznie napadali na ludzi wychodzących z kościołów i bili ich. Mieli pecha, bo, w jednej sytuacji, napadli i poturbowali sekretarza Nuncjusza papieskiego. Oj, była to sytuacja nie do pozazdroszczenia dla okupantów.

Przez wiele tygodni ukazywał się "Kurier Wileński”  drukowany na kolorowym pakowym papierze. Pamiętam jak te gazetowe płachty dziadek przynosił do domu i zaczytywał się w nich. Z czasem gazeta padła pod wpływem cenzury.

"Pojawiła się” , oczywiście w cywilu tajna policja Sauguma. Wszędzie węszyli wrogów, a kiedy coś wykryli kończyło się to dużymi kłopotami dla -nieprawomyślnych. Tak mego wuja Władysława  Oszywę  doktora humanistyki zapędzili, by tłukł kamienie na budowę drogi. Bardzo wielu Polaków znalazło się w więzieniu lub w Obozie w Prowieniszkach, gdzie życie nie było usłane różami.

Byłem świadkiem kiedy „Kałakutas"  dopadł młodego chłopaka w mundurku szkolnym. Dopadł poodrywał srebrne gładkie guziki od mundurka szkolnego. Zerwał czapkę i z wściekłością, coś tam wrzeszcząc, podeptał.

Zaczynała nam doskwierać bieda. To były ostatnie miesiące ciąży mamy i do żadnej pracy nie nadawała się. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej plułem ohydną kaszką manną, a teraz znakomicie smakowała i to bez żadnego cukru, ani masła.

W mieszkaniu robiło się coraz chłodniej, a za oknami mróz tężał. Zagęściło się od mieszkańców.  W gabinecie Taty mieszkali dwaj ukraińscy studenci. Narzekali, że polski rząd prowadził fatalną politykę wobec Ukraińców. W innym pokoju zamieszkała para Żydów, uciekinierów spod okupacji niemieckiej. On opasły, na każdym palcu miał jakieś pierścienie i chwalił się, że za taki jeden kupiłby mamę ! Ona, z odmrożonymi stopami, całe dnie przesiadywała w fotelu.  Myśmy mieszkali we trójkę - mama, ja  i ciocia Marysia ukrywająca się przed Litwinami. Przyczyn takiej sytuacji nie znałem. Tylko dziadek mieszkał w swoim pokoju.

Gdzieś na początku grudnia przyszedł list od Taty z Obozu w Kozielsku. Prosił o ciepłą bieliznę, bo mrozu mocno dokuczały, na które jadąc na wojnę,  nie był przygotowany.

Mama energicznie zabrała się do szykowania dwóch paczek, dla Taty i swego brata Mieczysława Kuczyńskiego.

Paczki musiały mieć odpowiednią wagę, a ich wymiar był niewiele większy od pudełka na buty. W pudle znajdowała się ciepła bielizna, swetry, suchary, z trudem zdobyta słonina i cebula. Przepisy wymagały by były zbite z dykty, obciągnięte lnianym płótnem, a adres napisany kopiowym ołówkiem. Paczki zostały wysłane  z nadzieją, że adresaci otrzymają je na Boże Narodzenie.

Wybiegam w tych wspomnieniach, kilka miesięcy do przodu. Kończyła się zima taplającym śniegiem, pewnie to był kwiecień, listonosz przyszedł z paczkami, wysłanymi w grudniu, z adnotacją, że adresatów nie ma. Dokładnie tego zapisu nie pamiętam, ale ich sens był tego rodzaju. Po Nowym roku   dokwaterował się do pokoju jeszcze jeden lokator, to urodzony 19 stycznia mój brat Wojtek.

Jakoś tak na wiosnę mama zaczęła pracować, zatrudnienie znalazła stosowne do absolwentki Uniwersytetu Stefana Batorego - dostała miotłę i szuflę i każdego dnia sprzątała rynek Trochę później zajęła się handlowaniem pasty do butów. Ten sam "szuwaks „ handlowała, w zależności od opakowań, jako "Dobrolin„ lub z innej "firmy ". W końcu stanęła za ladą sklepu z butami.

Wszystkie elementy świadczące o polskości należało ukryć. Każdej chwili można było spodziewać się wtargnięcia policjanta do mieszkania , a  konsekwencje wiszącego Orła mogły okazać się tragiczne. Nawet biało - czerwone szachownice na zabawkach były wrogami Litwy. Mój koleżka bawił się samolotem z polską szachownicą. Miał pecha. Dojrzał to jakiś cywilny Litwin i zniszczył zabawkę.

Musiał to być chyba już maj, bo było bardzo ciepło, kiedy Litwini wyrzucili nas z mieszkania z ulicy Wiwulskiego. Nie byliśmy jedyni, wyrzucanie z lepszych mieszkań Polaków, a instalowanie w nich Litwinów, stało się powszechne.  Zamieszkaliśmy pod samym Zakrętem leśnym parkiem. Pachniało żywicą i ciszę zakłócało tylko krakanie wron.  Wychodek w podwórzu, a woda ze studni oddalonej o kilkadziesiąt metrów.

Nadszedł dzień chrzcin Wojtka, rodzicami chrzestnymi był wujek Oszywa i ciocia Marysia.

Obudziłem się rano. Cały świat wirował. Niewiele do mnie docierało. Przyszła lekarka i diagnoza: szkarlatyna.

Niewiele do mnie docierało, ale zapamiętałem budę z czerwonym krzyżem, którą ciągnął rachityczny koń. Pojechałem na daleki Zwierzyniec do Szpitala Zakaźnego. Zwierzyniec to dzielnica Wilna na prawym brzegu Wilii, myśmy mieszkali w części lewobrzeżnej miasta..

Sześć tygodni tortur ze smarowaniem gardła jakimś żrącym paskudztwem, tabletki i kompletnie bezsolne jedzenie. Dopiero smak mielonego kotleta normalnie solonego, był potrawą wspaniałą, poczułem pod koniec bytowania

Jadąc do szpitala widziałem Wilno obwieszone na żółto - zielono  - czerwonymi flagami i wszędzie cwałowali rycerze na kobyłach; kiedy wyszedłem po kuracji całe miast czerwieniło się szmatami w tym kolorze. Jadąc na Zwierzyniec byłem mieszkańcem republiki Litewskiej, kiedy wracałem to już do Litewskiej Socjalistycznej republiki Radzieckiej.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.