Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad- Rozdział pięćdziesiąty ósmy

PAZNOKCIE (SUSPENSE)

Okazały dom jednorodzinny gdzieś na przedmieściach Pruszkowa z – dobudowanym w późniejszych latach – przyległym, parterowym pawilonem o dużej liczbie okien pod linią płaskiego dachu. W pawilonie, który – zgodnie ze swoim przeznaczeniem – wydaje się być skrzyżowaniem stajni i palmiarni, właściciel posesji – emerytowany dyrektor EXPOBanku, Wiesław Perkun, właśnie karmił warana.

We wnętrzu panowały warunki zbliżone do tropikalnych: temperatura przekraczająca 30 stopni Celsjusza i wysoka wilgotność. Palmy, bananowce i wyrośnięte aż po dach filodendrony, porozstawiane po całej powierzchni w wielkich drewnianych donicach, dopełniały klimatu tego miejsca.
Posiadaniem ponad dwuipółmetrowego gada z Wyspy Komodo (nazywanego nie bez powodu „smokiem z Komodo”) Perkun podnosił we własnych oczach wartość swojego „Ego”, a w opinii dawnych, wysoko postawionych kolegów z branży, umacniał prestiż i szacunek, jakim darzyli go od czasów komuny. Waran wyglądał na podobnie zadowolonego jak Perkun. Poprzedniego dnia zjadł całego młodego cielaczka, z głową i nogami, a teraz trawił go, rozglądając się już za następną porcją mięsiwa.

- Na mnie będziesz musiał jeszcze trochę poczekać – zaśmiał się były dyrektor EXPObanku, pukając kluczykami samochodowymi w pancerną szybę oddzielającą go od bestii. Uśmiechając się do swoich myśli, wszedł na drabinę i – przez otwór umieszczony na wysokości trzech i pół metra – wrzucił do zagrody zwierzęcia kilka kilo wołowiny bez kości.
Wczoraj waran sprawił nielichą ucztę duchową – jemu samemu i jego dawnym współpracownikom z branży. Tradycją stały się dla nich koleżeńskie spotkania polegające na rozkoszowaniem się widokiem egzotycznej bestii rozprawiającej się z żywym cielakiem, baranem albo świnią, wepchniętą do klatki. „Nie denerwujcie go, bo się wnerwi i uderzy o szybę!” – Perkun musiał bez przerwy tonować zachowanie kolegów, gdy ci, upojeni krwawym widowiskiem i mocnymi trunkami, chronieni przez pancerną szybę, stroili miny do warana, krzycząc: „No, chodź, zjedz mnie, misiu! Chodź! Wypróbuję na tobie mój P-64…” Dlaczego ci kolesie, tak niegdyś odpowiedzialni i stateczni, na stare lata stawali się zupełnie jak dzieci – uśmiechał się gospodarz – jak dzieci: za rączkę i do restauracji.

Dzwonek wewnętrznego telefonu wyrwał go z zamyślenia. Służba wiedziała, że podczas karmienia warana szefowi nie wolno przeszkadzać, ale widocznie zdarzyło się coś ważnego. Na wyświetlaczu zobaczył, że dzwoniła gosposia, pani Marcelina: – Tak, Marcelka, o co chodzi?    
- Przyszedł jakiś mężczyzna, nazywa się Nowak, nie znam go. Bardzo pragnie się z szefem widzieć. Czeka w saloniku recepcyjnym.
- Nie mam czasu, Marcela, przecież jestem zajęty, mówiłaś mu?
- Naturalnie, ale on nalega i za nic nie chce ustąpić. Mówi, że kiedyś szefa znał i że sprawa jest życiowej wagi.
- Marek zrewidował go na bramce?
- Oczywiście. Facet jest czysty.
Właściciel smoka z Wyspy Komodo zaburczał coś pod nosem, niechętnie i zgryźliwie. Po chwili wahania ustąpił: – No dobra, będę za parę minut. Zaproponuj mu herbatę.
- Proponowałam, nie chciał.

Po kilkunastu minutach Wiesław Perkun witał się ze wychudzonym mężczyzną o smutnych oczach.
- Dzień dobry, panie… dyrektorze. Nazywam się Nowak, Karol Nowak – odezwał się nieznajomy.
- Perkun. Przykro mi, ale nie przypominam sobie. Pan do mnie, w jakiej sprawie?
Nowak z jakiegoś powodu zwlekał z odpowiedzią na tak proste pytanie. Mężczyźni przez dłuższą chwilę przypatrywali się sobie, aż sytuacja stała się kłopotliwa, przede wszystkim dla gospodarza. Wtedy przybysz oświadczył:
- Muszę przyznać, że prawie się pan nie zmienił.
- Wybaczy pan, ale… przerwijmy te zagadki. My się skądś znamy…?
- Nie poznaje mnie pan. No, nie dziwię się: tyle lat minęło… – Karol Nowak podszedł do gospodarza i niespodziewanie podsunął mu przed oczy czubki swoich palców.

Tamten błyskawicznie odskoczył, zaniepokojony i skonsternowany: – Co…? Co pan robi…?!
Gość nie opuszczał dłoni: – Widzi pan? Już nie ma śladu. Wszystko porządnie odrosło...
- Nadal nic nie rozumiem... co odrosło?
- Paznokcie! No, nie pamięta pan? Przecież to pan mi je zrywał.
Dyrektor Perkun otworzył usta w niemym zdziwieniu, przyjrzał się uważnie najpierw palcom, a następnie twarzy tajemniczego gościa: – Ja? Panu?
- No, oczywiście to nie są te! Tamte zrywał mi pan ponad pół wieku temu…

Przyglądali się sobie z narastającym napięciem. Dwaj starzy mężczyźni połączeni kiedyś – w zamierzchłej epoce – jedną z najsilniejszych więzi, jakie wytworzyły cywilizacje: statusem kata i statusem ofiary. Wydawało się, że Nowak nie zamierza oszczędzać swego dawnego oprawcy i że za moment zada decydujący cios mizerykordią, pogrążając go w poczuciu strasznego wstydu: – Zakład Karny Wronki, oddział dla więźniów politycznych. Na pewno pan pamięta.
Perkunowi coś zaczęło świtać w pamięci: – Taa... Karol Nowak, paznokcie... Zakład Karny Wronki… – spuścił głowę, potem cicho, jakby nagle poczuł się mocno zawstydzony, rzekł: – No cóż, byłem wtedy młody, głupi… Wierzyłem w ideały.
- Wiem – gość smutno pokiwał głową i po chwili dodał: – Ja też.
- Wszyscy w nie wierzyliśmy, szefie – wtrąciła się, całkiem rozsądnie, gosposia Marcelina.

Znowu zapadło milczenie. Nie ulegało wątpliwości, że w tym gronie, po takim wstępie, niełatwo będzie je przełamać, ale wnet rozmowę podjął Nowak:
- Z trudem udało mi się pana znaleźć. Jednak w końcu… jest pan osobą publiczną i jakoś...
- Pan się stara o jakieś odszkodowanie? – przerwał mu bez entuzjazmu Perkun: – No, za te paznokcie.
- Nie, w żadnym razie! – odparł gość z wyraźnym ożywieniem w głosie: – Przyszedłem pana prosić… o przebaczenie.
Zaskoczenie niemal odebrało dyrektorowi EXPObanku mowę: – Pan? Mnie? Za co?
- Wie pan… ja niedawno przeczytałem esej profesora Jana Thomasa Dużego w miesięczniku „Polskie Winy”… Może pan zna? Pod tytułem: „Traumatyczne doznania pracowników Urzędu Bezpieczeństwa podczas przesłuchań reakcyjnego podziemia.”
- Taa… Znam ten artykuł. Prenumeruję „Polskie Winy” od 1991 roku, jak tylko zaczęły wychodzić. Uważam, że robią bardzo dobrą robotę, jeśli pan się ze mną zgodzi…

- Muszę panu wyznać, dyrektorze Perkun, że esej profesora Dużego bardzo mi pomógł. Pod jego wpływem trochę inaczej spojrzałem na swoje życie, poczułem się wewnętrznie umocniony. Po lekturze zrozumiałem… ile pan musiał wycierpieć, zdzierając mi wtedy te cholerne paznokcie… Jak bardzo pan się musiał męczyć potem… przez te wszystkie lata, ze swoimi myślami...

Dyrektor Perkun ciężko westchnął i poruszył ramionami, jakby chciał z nich zrzucić nadludzki ciężar: – To nie było łatwe, panie Nowak. Rzeczywiście, wspomnienia, związane z pańskimi paznokciami, zadały mi bardzo wiele bólu i w pewnym stopniu zniszczyły moje życie...

Gosposia, stojąca w kącie saloniku recepcyjnego i dyskretnie asystująca tej rozmowie, ze współczuciem głośno westchnęła. Nowak spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem i rzekł:   
- A ja, gdyby nie ten esej Dużego, żyłbym nadal w poczuciu wyrządzonej panu krzywdy… ze świadomością, że te wspomnienia pana ścigają, że wciąż pan przez nie cierpi…
- Taa, to by było straszne. Ale – jak sam pan przed chwilą powiedział – zagoiło się, przeszło, minęło, odrosło. Dzisiaj mamy demokrację, inne czasy, inne idee. Idziemy do przodu.
- Dokładnie! Dokładnie tak! – ucieszył się Nowak: – Mimo to jeszcze raz przepraszam.
- Przyjmuję przeprosiny, zapomnijmy.

Podali sobie ręce i z ulgą odetchnęli. Karol Nowak czuł, że coś ciężkiego i nieznośnego odkleiło się od jego życia i spadło w przepaść jak lawina. Perkun patrzył na niego badawczo, z sympatią.
Gosposia podeszła bliżej: – Napije się pan herbaty? Mam świetną herbatkę ziołową, z kardamonem.
- Wie pani, może już raczej pójdę. Zabrałem panu dyrektorowi już sporo czasu...
- Cała przyjemność po mojej stronie – odparł tamten.
- Podobno kardamon dobrze robi na nerki – powiedziała gosposia, żeby coś powiedzieć.
- Też tak słyszałem.
- Ale… pan nie cierpi na nerki? – zaniepokoił się Perkun: – Nie pamiętam, żebym pana w nerki...
- Nie, nie, skądże znowu! Tylko paznokcie.
- To chwała Bogu! No nic… muszę iść.

Gospodarz skłonił się i skierował kroki do wyjścia z gabinetu recepcyjnego, na koniec przepraszając gościa: – Pan wybaczy, panie Nowak. Muszę jeszcze dokończyć analizy ekonomiczne dla pana ministra Arabskiego – skłamał: – Żegnam i życzę wszystkiego dobrego!
- Nawzajem, panie dyrektorze. Do widzenia.
- Do widzenia.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.